Gdy byłem daleko od Boga, nie pojmowałem przykazań jako Ojcowskich rad, których celem jest oszczędzenie mi cierpienia, ale jako wymyślone na chybił trafił przepisy, które Kościół bezczelnie narzuca wszystkim dookoła. Seks przed ślubem to grzech – „i co z tego?”.
Nie znając nauczania Kościoła, żyjąc stereotypami na jego temat, będąc wreszcie „poza nim” (nawet chodząc na Mszę co niedzielę), można to nauczanie odebrać jako bezpodstawną interwencję albo atak na moje prawo do robienia ze sobą tego, na co mam ochotę. Będąc osobą niewierzącą, pytałem często „i co z tego, że Kościół tak mówi?”. Nie zakładałem czystości jako stanu naturalnego, służącego człowiekowi, a wręcz przeciwnie.