Chciałbym te moje refleksje o męskiej modlitwie opatrzyć jednym wielkim „WYDAJE MI SIĘ”. Są to moje osobiste refleksje, które mogą być całkowicie nietrafione. Uważam jednak, że sama sprawa jest warta podjęcia uczciwej refleksji, więc jeśli moje myśli do niej skłonią, będę usatysfakcjonowany. Na co dzień pracuję jako psycholog, dlatego swoją refleksję będę odnosił do doświadczeń z gabinetu psychologicznego, a także do codziennych obserwacji życia Kościoła. Samo pytanie o specyfikę męskiej modlitwy może nieść ze sobą niebezpieczeństwo kolejnego sztucznego podziału w Kościele. Każdy z nas jest inny, inaczej pomyślany przez Boga i dlatego należałoby raczej pytać o specyfikę modlitwy Michała, Ewy, Agnieszki, Artura, Basi itd. Każdy inaczej buduje relację z Bogiem, a wierzę, że serce Boga jest na tyle pojemne, że ogarnia to nasze zróżnicowanie i jest w stanie zbudować relację inaczej z każdym z siedmiu miliardów ludzi. Są jednak pewne charakterystyczne cechy płci, które mogłyby znajdować swoje odbicie w tym, jak się modlimy i jak jesteśmy obecni w Kościele. Jeśli natomiast tego odbicia nie znajdują, to należy zapytać, dlaczego tak jest i czy to jest dobre dla Kościoła.
MĘŻCZYZNA PRZEDE WSZYSTKIM JEST
W tym sensie jesteśmy zaproszeni do tego, żeby naśladować Boga, który objawił swoje imię Mojżeszowi, mówiąc: „Jestem, który jestem”. Dopóki mężczyzna jest obecny, rodzina może stawiać czoło nawet największym problemom. Patrzę na mojego sąsiada, który zbudował specjalny rower, aby móc jeździć ze swoim synem cierpiącym na porażenie czterokończynowe. Inny ojciec cały wolny czas spędza ze swoim autystycznym synem z zespołem Downa – wozi go na wszystkie terapie, regularnie chodzi na basen i zajęcia sportowe. Niestety, częściej spotyka się mężczyzn, którzy dezerterują – albo porzucają swoje rodziny w sensie dosłownym, albo uciekają w świat wirtualny, pracoholizm, alkoholizm itd. Tak częsty widok kobiety superbohaterki – starającej się załatać dziurę po swoim nieobecnym mężu – budzi litość, a czasem po prostu złość na tchórza, co ją z tym wszystkim zostawił. Czy mężczyźni w Kościele są obecni? Przyglądałem się ostatnio mojej parafii i stwierdzam, że jest dobrze. Oczywiście można narzekać, że nie śpiewają głośno (najczęściej prawie wcale nie otwierają ust podczas liturgii), nie podnoszą rąk lub nie klaszczą tak, jak chciałby ksiądz charyzmatyk – ale są. Mają swoje ścieżki, swoje miejsca w kościele, swoją godzinę Mszy, swoich kolegów, z którymi się witają przez podanie ręki. Ale zawsze są, przychodzą. Oczywiście jest wielu takich, których nie ma. Wśród nich przeważają młodzi, to ich wyraźnie brakuje. Trzeba szukać sposobu na ściągnięcie ich, ale ucieszmy się najpierw tymi mężczyznami, którzy zawsze w niedzielę są. Ucieszmy się i przestańmy biadolić, że powinni coś bardziej, więcej, bo to najczęściej przynosi skutek odwrotny. Mężczyzna musi sam dojrzeć i zechcieć. Żadne biadolenie nie poskutkuje – jedyne, co może pomóc, to pochwalenie go. Może więc, zamiast znowu mówić o nieobecnych i o tym, że jest źle, zacznijmy głośno chwalić obecnych?
MĘŻCZYZNA KOCHA PRZEZ CZYNY
Przypomina mi się w tym miejscu opowiadanie jednego z moich przyjaciół o jego teściu, który nigdy nie powiedział dzieciom, że je kocha, ale całą trójkę porządnie wykształcił, zaopatrzył w mieszkania, samochody, zawsze był gotowy, by pomóc itd. Inny mój kolega kupił ostatnio żonie w prezencie na rocznicę ślubu nową lampę do samochodu i nie mógł zrozumieć jej oburzenia (bo przecież tamta stara lampa była uszkodzona!). Tacy najczęściej jesteśmy. Czy tacy jesteśmy w Kościele? W ostatnim czasie obserwowałem mężczyzn w mojej parafii w okresie Bożego Ciała. Jak co roku stawili się w środę, żeby budować ołtarze. W ruch poszły auta z przyczepami, żeby przewieźć konstrukcje i dywany, skrzynki z narzędziami, wiertarki, wkrętarki itd. Konstrukcje wszystkich czterech ołtarzy były gotowe na czas, by kobiety mogły jeszcze zrobić swoją część pracy ze strojeniem, dobieraniem kolorów, nitek, wzorków (czyli tego wszystkiego, czego nawet nie próbuję zrozumieć). Urwany zaczep w baldachimie naprawiony, wszystkie chorągwie na czas wyciągnięte ze schowka, komże przygotowane, szybki „cichy nabór” do niesienia i gdy trzeba było ruszać – wszystko grało. Tak jak przy wyjeździe na wakacje – wiadomo, że auto jest zatankowane, olej sprawdzony, płyny uzupełnione i nikt o to nie pyta, bo przecież jest tata, który zawsze to ogarnia.
MĘŻCZYZNA POTRZEBUJE RYTMU I KONKRETNEJ FORMY
Jeśli ojciec zaplanuje sobie regularne spędzanie czasu z dzieckiem, to rzeczywiście będzie to robił. A dopóki mówi tylko ogólnie, że będzie więcej, częściej… to nic z tego nie wynika. Mężczyzna potrzebuje konkretnej formy, zadania do wykonania – choćby basen raz w tygodniu. Podobnie w modlitwie. Z zachwytem patrzę na zgrabiałe, wymęczone od fizycznej pracy ręce, które ściskają różaniec, przesuwają jego paciorki na chwilę przed rozpoczęciem liturgii w parafii. Może nie ma w tym wysokich lotów kontemplacji, której można się nauczyć na rekolekcjach, ale jest w tym wytrwałość i konsekwencja. Chyba lepszy taki, nawet odklepywany, regularny różaniec, niż sporadyczne zrywy zależne od emocji, często mylonych z powiewem Ducha.
MĘŻCZYZNA JEST ODWAŻNY
Znów obrazek sprzed mojego kościoła parafialnego. Przejeżdża piękne auto, za setki tysięcy złotych, a jego kierowca, mijając świątynię, robi wyraźny znak krzyża. Za chwilę przejeżdża starszy pan na rozpadającym się rowerze, a mijając kościół, kłania się, ściągając czapkę. Prosty gest, ale jest. Jest zawsze, jest pomimo tego, że przyznawanie się do Kościoła jest kreowane powszechnie na niemodne, staroświeckie i obciachowe. Tak niewiele, a jednak tak wiele – przede wszystkim przez wieloletnią wierność.
MĘŻCZYZNA JEST SAMOWYSTARCZALNY
Precyzyjnie mówiąc, mężczyźnie wydaje się, że musi być samowystarczalny. Bardzo trudno mu się na przykład zdecydować na skorzystanie z pomocy terapeuty. Mawiam żartobliwie, że jeśli facet weźmie numer telefonu do psychologa, to jest to równoważne z półroczną, regularną psychoterapią jego żony. Dlatego też mężczyźni często w ogóle się nie modlą, bo to może oznaczać uznanie swojej zależności od Kogoś. Trudno mężczyźnie zwracać się do Boga jako Ojca, bo jeden z najważniejszych kryzysów rozwojowych męskiej tożsamości prowadzi ścieżkami walki/rywalizacji z własnym ojcem. Kolejny raz będę więc zachęcał do tego, żeby doceniać każdy przejaw męskiej modlitwy.
Trzy dni temu jechałem z dziećmi na rowerach przez Dolinę Chochołowską. Pięcioletnią córkę ciągnąłem na linie holowniczej. Mijaliśmy małżeństwo i dały się słyszeć prawie jednocześnie dwa skrajnie różne komentarze. Mężczyzna powiedział: „ale czad”, a kobieta: „Jezu, jakie to niebezpieczne”. W pracy z rodzicami zawsze podkreślam, że ten dwugłos jest bogactwem, że jest konieczny, że jest zaplanowany przez Boga, a nam trzeba tylko poszerzać swoją uwagę, żeby nie rezygnując ze swojego głosu – z szacunkiem i uwagą wsłuchiwać się w głos płci przeciwnej. Czy jednak w Kościele dzisiaj rzeczywiście obydwa te głosy są równie głośno słyszalne? Czy hasło o Kościele żeńskokatolickim nie jest głosem prorockim? Dla prawidłowego rozwoju dzieci potrzebny jest dwugłos mamy i taty. Lubię powtarzać, że gdyby dziecko miało tylko dwie matki, to by się nie rozwinęło. Ale gdyby miało dwóch ojców, to by w ogóle nie przeżyło. Pewnie jest tak, że skoro Bóg zaprosił do budowania Kościoła kobiety i mężczyzn, to również tutaj jest potrzebny nasz dwugłos. Potrzebne jest piękno i bezpieczeństwo, które wnoszą kobiety. Ale potrzebna jest też odwaga i dzikość, jakie powinni wnosić mężczyźni. Pytanie: choć większość urzędów w Kościele sprawują mężczyźni, czy jednak pierwiastek żeński nie jest w obecnym czasie przeważający?
.
.
.
Zachęcamy do książki "Ufni, mężni, do zadań specjalnych" o. Remigiusza Recława SJ. Więcej tutaj!
.
.
(zamieszczono 2017-08-06)