Miałam 19 lat. Był wieczór, w domu i za oknem cisza. Siedziałam nad „kochaną” fizyką i wkuwałam do egzaminu na studia. Szło jak krew z nosa… tyle innych, ciekawych książek do poczytania, filmów do obejrzenia, a tu jakieś prawa, reguły, wzory… i na co to komu?! Jabłko gdzie ma spaść, i tak spadnie – nie pomoże w tym ani przeszkodzi żaden Newton. Kiedy więc do pokoju zajrzała mama i zapytała, czy nie pojechałabym z nią do jezuitów na „takie czuwanie”, nie zastanawiałam się ani chwili.