Według wiedzy podręcznikowej, czas ten trwa od 12 do 24 miesięcy. Uczucia zmieniają się, są bardzo intensywne. Jest czas na rozpacz, zaprzeczanie, złość, a gdzieś pod koniec powinno pojawić się pogodzenie. Jak mawiał mój wujek: „Czas jest największym mocarzem”. W przypadku żałoby można doświadczyć potęgi czasu na własnej skórze, ale na to właśnie czasu potrzeba. Dziś mogę powiedzieć, że to się ułoży za dwa lata, ale moje słowa nie wnoszą takiej zmiany, jaką wniosą właśnie te dwa lata. Ważne, żeby ten czas dać sobie samemu i sobie nawzajem. Niektórzy w naturalnym odruchu próbują uciszyć, zwłaszcza płaczące dzieci, albo popędzają je w żałobie: „No już, nie smuć się”. Inni, szczególnie ludzie wierzący, mają tendencję, żeby naklejać religijne „plastry przeciwbólowe”, mówiąc na przykład: „Tatuś jest w niebie, tatuś się cieszy, więc ty przestań płakać”. Niektórzy (w imię wiary w życie po śmierci) tłamszą wszelkie przejawy ludzkich uczuć u siebie czy innych. Słyszałem ostatnio w jednym z kazań w kościele, jak ksiądz wychwalał kobietę, która ganiła osoby składające jej wyrazy współczucia po śmierci dziecka. Ta pani miała powiedzieć: „Proszę księdza, przecież ja mam świętego w niebie. Ja się nie mogę smucić, ja się cieszę!”. To pewnie prawda, zresztą ja sam wierzę podobnie, ale nie godzę się na odczłowieczanie. To jest postawa osób świętszych od samego Boga! Zastanawiam się, czy taki ksiądz nie skarciłby samego Jezusa, który w trwodze przed męką pocił się krwawym potem w Ogrójcu.
Pozwól sobie na bycie człowiekiem i po ludzku przeżyj czas żałoby.
Żałoba to proces, który powinien zaistnieć po istotnej stracie w życiu człowieka. Najczęstszym przykładem jest żałoba po śmierci bliskiej osoby, ale warto też wspomnieć, że rozpad małżeństwa czy choćby ważnej relacji z przyjacielem – też domaga się przeżycia żałoby. Jeśli mówimy o procesie, to pamiętajmy o roli czasu, który jest tutaj „najważniejszym graczem”. Niestety, wielu ludzi funkcjonuje dzisiaj na zasadzie „wszystko od razu”. Dobrze streszcza to refren jednej z piosenek grupy Black Eyed Peas: „We are the now generation, we want it now!” (tłum. „Jesteśmy pokoleniem teraz i chcemy tego teraz!”). I już w wychowywaniu dzieci zapominamy o trenowaniu cnoty cierpliwości. W imię dobra naszych dzieci, staramy się wszystko dać im od razu, gdy tylko tego zapragną, żeby ustrzec ich nawet od odrobiny frustracji. Stąd biorą się wśród nas dorośli ludzie, którzy nie wiedzą, co to odraczanie gratyfikacji, oraz ci, którzy nie potrafią poczekać choćby chwilę, aż ból minie.
Mamy mentalność „tabletki przeciwbólowej”, każdy ból staramy się uśmierzyć od razu. To nieszkodliwe w przypadku bólu głowy, ale już natychmiastowe szukanie nowego partnera po rozpadzie kilkuletniego związku często prowadzi do życiowej katastrofy.
Jak w reklamie z dawnych lat: „Boimy się bać bólu”… Ten ból nie zabija, ale lękowe uciekanie przed nim już może wyrządzić poważne szkody. Kiedyś ludzie więcej się ze sobą spotykali, spędzali więcej czasu razem. Dziś łatwo rozgrzeszamy się, mówiąc, że nie ma na to czasu (choć wydajemy majątek na sprzęt, który „oszczędza nasz czas”). Dawniej na wsi prawie każdy potrafił grać na jakimś instrumencie lub śpiewać, ludzie spotykali się spontanicznie i po prostu byli razem. W przypadku żałoby jest to ważne, ponieważ nie ma lepszej strategii na przeżycie jej niż obecność drugiego człowieka. Niestety, wielu z nas ma na żałobę tylko „strategię cyfrową”, tzn. wrzuca post na portal społecznościowy i obserwuje licznik reakcji. A to jest droga donikąd.
Potrzebujemy obecności życzliwego człowieka, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach. I nawet bardziej potrzebujemy tego, żeby był, niż tego, żeby coś mówił.
Trzecim elementem, o którym chcę wspomnieć, są nasze braki w treningu przeżywania swoich uczuć. Naturalne, energetyczne reakcje naszego organizmu, jakimi są emocje, traktujemy jak przybysza z kosmosu. Tracimy orientację, uciekamy przed tym najbardziej podstawowym przejawem życia. Czas żałoby stawia nam wyśrubowane wymagania, ponieważ różnorodność i siła uczuć jest wtedy wyjątkowo duża. Ważne jednak, żeby nie uciekać przed tą energią, żeby pozwolić jej zaistnieć i nie karać się dodatkowo za nią. Bywa to bardzo trudne, zwłaszcza gdy pojawiają się uczucia nieprzyjemne, jak na przykład złość do zmarłego małżonka czy nawet do Boga.
Ucieczka przed trudnymi uczuciami jest jak uciekanie przed spłacaniem pożyczki. Wcale nie rozwiązuje problemu, a tylko pogarsza sytuację.
Zatem na czas żałoby mam trzy rady: CIERPLIWOŚĆ, OBECNOŚĆ i WYROZUMIAŁOŚĆ wobec samego siebie. Te trzy postawy zgubiły się nam dzisiaj w wychowaniu i większość z nas okazuje się absolutnie nieprzygotowana do owocnego przeżycia straty. A co mówi psycholog, jeśli już musi przerwać ciszę? Ja mówię: „Teraz proszę patrzeć na najbliższy krok, który trzeba zrobić. Proszę nie myśleć dalej niż o najbliższej czynności do wykonania”. Zwykle też proszę o zaparzenie herbaty i przyglądam się, czy ta osoba potrafi to zrobić. W tym kontekście przypomina mi się sytuacja, kiedy biegłem z kolegą w lasach Oliwskich. Przed nami był ponad pięciokilometrowy podbieg, a kolega powiedział: „Teraz nie patrz do przodu, tylko na krok przed siebie”. Rzeczywiście, gdybym wtedy spojrzał do przodu, to prawdopodobnie bym się zatrzymał, bo podbieg wydawał się nie kończyć! Ale patrząc tylko na kilka metrów przed sobą i robiąc kolejne kroki, dobiegłem do końca. Myślę, że to dobra strategia na trudne sytuacje, a kto wie, czy nie na całe życie: patrzeć tylko na krok do przodu i ten krok robić. Mój przyjaciel, który przepracował wiele lat na onkologii dziecięcej i z żałobą jest oswojony, mówi jeszcze mocniej: „Trzeba wziąć kolejny oddech”. A są sytuacje, kiedy to jest naprawdę trudne zadanie…
Dlatego jeśli życie ci się zawaliło, a trzeba żyć dalej – rób jeden krok do przodu i pozwól czasowi działać. Ot i cała rada. Natomiast jeśli codzienność stawia ci standardowe wyzwania (zawaliłeś egzamin, nie dostałeś podwyżki, klima ci nie działa w samochodzie), pomyśl o tej kobiecie, która została z trójką dzieci. I ciesz się, że możesz normalnie oddychać.