Żyjemy w klimacie sprzyjającym rozwodom, w klimacie niewierności. Łatwo dzisiaj rzuca się słowa na wiatr. Dane słowo niewiele znaczy. Dotyczy to nie tylko małżonków, ale także księży i zakonników. Podobnie jest zresztą w życiu społecznym i politycznym. Politycy łatwo zmieniają swoje „uroczyste i definitywne” deklaracje. Współczesny relatywizm moralny wychowuje „ludzi bez twarzy”. Kierują się oni „moralnością sytuacyjną”, w której zasady zmieniają się w zależności od okoliczności zewnętrznych i potrzeb osobistych. Takie podejście do moralności wynika z braku zakorzenienia w wartościach religijnych i duchowych. Podstawowe zasady moralne obowiązują w każdej sytuacji w tym samym stopniu. Dla przykazań nie ma nigdy „ale”.
Podstawą małżeństwa jest uroczyste słowo dane sobie nawzajem: słowo dozgonnej wierności, lojalności, uczciwości. Deklaracja: „nie opuszczę cię aż do śmierci”, przez wielu nie jest dzisiaj brana zbyt poważnie. Ukryte i nie do końca uświadomione założenie: „Jak się nie uda, to jeszcze jest rozwód” wynika z nastawienia na szukanie własnej korzyści. W przeszłości małżonkowie zostawali razem także wtedy, kiedy tworzyły się między nimi bardzo trudne układy.
– Ale czy powinni żyć razem także wtedy, kiedy niszczą siebie wzajemnie?
Wierność to oczywiście nie tylko wspólne zamieszkanie. Jest to przede wszystkim „wierność” w codziennym okazywaniu sobie szacunku, troski, wzajemnej pomocy, lojalności. W małżeństwie nie ma panów i służących, przełożonych i podwładnych, pracodawców i pracowników. Jeżeli mąż latami upokarza żonę, znęca się nad nią (lub odwrotnie), trzeba wystąpić o separację. Życie jest ważniejsze od małżeństwa. Nie można „poświęcić” swojego życia dla małżeństwa. Człowiek nie może podporządkować się drugiemu człowiekowi tak, jak podporządkowuje się Panu Bogu. Człowiek nie jest nigdy panem i właścicielem bliźniego. Pierwsze przykazanie nie brzmi: „Będziesz miłował swoją żonę, męża”, ale „Będziesz miłował Pana Boga swego...” Człowiek nie ma prawa niszczyć drugiego i dlatego w sytuacjach trudnych separacja jest dopuszczalna.
– Czego powinien uczyć dobry kurs przedmałżeński?
Najpierw reflektować nad doświadczeniem wyniesionym z własnego domu rodzinnego. To jest przede wszystkim ten kapitał, który każda ze stron wnosi w powstający związek. Trzeba z jednej strony docenić, pielęgnować i rozwijać doświadczenie pozytywne wyniesione z własnego domu, z drugiej natomiast zmagać się i przekraczać doświadczenia negatywne. W najlepszych domach rodzinnych popełnia się błędy, a nawet w najgorszych można dostrzec coś pozytywnego. Młodzi ludzie przygotowujący się do zawarcia związku muszą też nauczyć się małżeńskiego dialogu. Tylko w klimacie partnerskiej, szczerej rozmowy można rozwiązywać problemy, które wynikają z różnic, ograniczeń, konfliktów. Przygotowanie do życia w rodzinie trzeba rozpoczynać wraz z dojrzewaniem psychoseksualnym. Gdy wyszła moja książka Ojcostwo, rozmawiałem z pewną matką. Ktoś zaproponował jej, by kupiła książkę synowi. Matka zdziwiona odpowiedziała: „Mojemu synowi? To jeszcze dziecko, ma tylko dziewiętnaście lat”. Otóż to! O małżeństwie, ojcostwie, macierzyństwie trzeba rozmawiać bardzo poważnie już z nastolatkami. Ojciec Karol Meissner zachęca, aby przypominać młodym o tym, do czego przygotowuje się ich organizm poprzez dojrzewanie: „Będziesz ojcem, będziesz matką”. W seksualność wpisane jest w sposób integralny macierzyństwo i ojcostwo.
– Kto powinien prowadzić kursy przedmałżeńskie?
Z pewnością nie księża przede wszystkim. Klerykalizacja wyraża się między innymi w tym, że księża robią wszystko, także wtedy, kiedy nie muszą tego robić. Przygotowanie do życia rodzinnego winni prowadzić przede wszystkim doświadczeni małżonkowie i rodzice. Księża pracujący z ludźmi posiadają, co prawda, nieraz dużą wiedzę o życiu małżeńskim, ale fakt, że sami żyją w celibacie sprawia, że ich refleksja może być odbierana z pewną nieufnością. Ponadto księża nie powinni zajmować się problemami związanymi z małżeńskim współżyciem, metodami regulacji poczęć, metodami antykoncepcji itp. Może to być przyjmowane niekiedy z niesmakiem. To nie jest ich rola. Tym mogą zająć się lekarze, seksuolodzy, pielęgniarki, terapeuci, małżonkowie.
Księża natomiast winni służyć pomocą w rozeznaniu, czy, kiedy i z kim zawrzeć związek małżeński. Pośpiech w zawieraniu małżeństwa nierzadko mści się już po kilku tygodniach od ślubu. Oto sytuacja, która się dzisiaj tak często powtarza: dziewczyna - narzeczona w ciąży. Chłopak - narzeczony boi się konfliktu z własną rodziną i rodziną dziewczyny. I choć on czuje się trochę przymuszany, godzi się na przyspieszenie ślubu. Jest to załatwianie sprawy „na skróty”; nieprzyjemna sytuacja, uporajmy się z tym jak najszybciej. Dziesiątki, setki spraw małżeńskich czeka na rozpatrzenie w sądach kościelnych, czy aby zostały zawarte w sposób ważny. Kto jest za to odpowiedzialny? Przecież nie tylko ci, którzy zawierali związek – często bardzo młodzi i niedoświadczeni – ale także proboszczowie i księża, którzy prowadzili badania przedmałżeńskie i wydali zgodę na zawarcie związku.
Rozmowy przedmałżeńskie bywają nieraz robione powierzchownie, w pośpiechu. Pary narzeczeńskie często nie chcą wchodzić w trudne problemy ich związku. Ich odpowiedzi są mało jasne, czasami też nie do końca szczere. Księża, choć to może i przeczuwają, zbyt łatwo godzą się z tym. W pewnych sytuacjach kapłan może powinien powiedzieć: „Na razie nie mogę wyrazić zgody na ślub. Zbyt wiele jest niejasności”. Jednym z ważnych warunków zawarcia małżeństwa jest odpowiedni stopień dojrzałości psychicznej i emocjonalnej. Niedojrzałość, która staje się powodem orzeczenia nieważności zawartego związku, winna być uchwycona w czasie badań przedmałżeńskich. Trzeba też młodym, przygotowującym się do małżeństwa, mówić jasno: małżeństwo wymaga codziennej pracy ich obojga nad związkiem. W okresie narzeczeńskim nie rozwiązuje się przecież wszystkim problemów. Narzeczeni raczej uczą się, jak je rozwiązywać w małżeństwie.
– Co to znaczy, że małżonkowie muszą pracować nad swoją miłością małżeńską przez całe życie? Czym jest ta praca?
Każde z małżonków musi żyć samodzielnie. Małżeństwo nie jest związkiem symbiotycznym. Jest to więź dwojga – w miarę wolnych i dojrzałych – ludzi. W wymaganiach nie trzeba przesadzać, stąd też mówimy: „w miarę wolnych”, „w miarę dojrzałych”. Dużo mówi się o jedności małżeńskiej, wzajemnej pomocy. I słusznie. Ale trzeba też często podkreślać potrzebę samodzielności życiowej każdego z małżonków. Samodzielność ta jest konieczna na co dzień. Mąż wyjeżdża na kilka dni, żona zostaje sama. Musi samodzielnie funkcjonować. Dopiero, gdy są ludźmi w miarę samodzielnymi, mogą sobie wzajemnie pomagać. Ten element wzajemnej pomocy trzeba dziś bardzo docenić.
Każde z małżonków winno mądrze dbać o swoje własne życie. Nie można kochać męża – żony, jeżeli nie kocha się samego siebie najpierw. Zaniedbanie siebie, to zaniedbanie całej rodziny. Mądra troska o siebie, to jeden z istotnych elementów pielęgnowania wzajemnej miłości. W czasie spotkań i rozmów z kobietami wysłuchuję nieraz wielu pretensji i żalów, jakie mają wobec mężów. Czują się niedocenione przez nich, czasami upokarzane, wykorzystywane itp. Zachęcam je wówczas: „Nie bądź niewolnicą! Zajmij się trochę sobą. Zbuntuj się przeciwko niesprawiedliwości. Domagaj się dla siebie szacunku”. Kobieta, która zaniedba siebie, nie jest w stanie naprawdę kochać. Rozżalona, zaniedbana, nie zajmuje się tak naprawdę mężem, ale służąc mu, żebrze o jego uczucie. Nieraz odnosi się to także do mężczyzn.
W małżeństwie konieczne jest biblijne partnerstwo. Weźmy jako przykład małżeństwo Abrahama i Sary. Było ono oparte na partnerstwie i to w czasach, gdy kobieta niewiele znaczyła w życiu społecznym i całkowicie podlegała mężczyźnie. Sara była wielką panią domu. Nie bała się swego męża. Kiedy niewolnica Hagar, urodziwszy Abrahamowi syna Izmaela, zaczęła podnosić głowę, Sara wyrzuciła ją z domu. Była to walka o męża. Abraham godzi się na to, choć jako głowa rodu nie był przecież pantoflarzem. Szanuje prawa Sary jako żony i pani domu, choć ta, będąc niepłodna, nie urodziła mu dziecka.
Kolejnym ważnym elementem pracy nad miłością małżeńską jest troska o wzajemny szacunek. Nieraz mówię dziewczynom: „Jeśli twój chłopak nie uszanuje dzisiaj twojego sumienia, to jutro nie uszanuje twojego prania, gotowania, wychowania dzieci itp.”. Narzeczeni, małżonkowie winni domagać się szacunku dla siebie nawzajem.
– A jak rozwijać swoje wzajemne uczucia miłości?
Uczucia w związku narzeczeńskim i małżeńskim zmieniają się. Tutaj konieczna jest pewna spontaniczność. Uczuć pierwszego zakochania nie da się zatrzymać, zasuszyć, jak zasusza się kwiaty. Jeżeli narzeczeni – małżonkowie rzeczywiście troszczą się o siebie, pomagają sobie, szanują siebie, uczucia nie wygasają, ale jedynie przyjmują inną barwę. Bledną może silne emocje o charakterze erotycznym czy zmysłowym, ale rodzi się głębsze wzajemne przywiązanie, rodzaj pewnej przyjaźni, głęboka troska o siebie. Jeżeli małżonkowie prowadzą głębokie życie religijne i duchowe, ich związek może przybierać także charakter głębszej przyjaźni duchowej.
– W jednej ze swoich wypowiedzi stwierdził Ojciec, że ważną pomocą dla małżeństw są nieraz przyjaźnie z innymi małżeństwami.
Przyjaźnie rodzin, małżeństw chronią je nieraz przed patologią. Patologii tej bywa wiele w rodzinach: „ciche dni” trwające całe tygodnie, wieczne kłótnie, wzajemne upokarzanie się, tolerowanie przemocy psychicznej, bicie i upokarzanie dzieci. Wielkim błędem jest ukrywanie takich sytuacji, aby się nikt nie dowiedział. W rodzinach, które mają niekiedy najlepsze opinie, dzieją się czasami koszmarne rzeczy. Przyjaźnie małżeńskie mogłyby chronić rodziny przed podobnymi patologiami. Gdy np. ojciec krzyczy na dziecko, to jego przyjaciel może mu zwrócić uwagę. Dzieci nie wychowuje się krzykiem, nieustannym zawstydzaniem. Nam księżom, którzy nie mamy dzieci, łatwiej nieraz zauważyć nieludzkie traktowanie dzieci w pewnych rodzinach. Ale nie wychowa się dzieci także poprzez rozpieszczanie ich, schlebianie nieustannie ich dziecięcym kaprysom. Nadużycia wychowawcze mają miejsce wówczas, gdy rodziny zamykają się w sobie, skrzętnie ukrywając to, co dzieje się w ich domu. I tak w czterech ścianach domu rośnie patologia, a domownicy nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Ileż kobiet toleruje mniejsze czy większe formy przemocy mężów wobec siebie czy też wobec dzieci?
– Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków w większości było jeszcze „własnością” swoich rodziców. Teraz uczy się przyszłych małżonków, że dzieci należą do Pana Boga, a rodzicom są „wypożyczone” na wychowanie. Jak przepracować te modele wyniesione z domu?
Powiedziałbym małżonkom tak: zostawcie swoje dzieci w spokoju, zajmijcie się sobą, one sobie przy was (koniecznie przy was) poradzą. Warunek – musicie być dobrymi małżonkami. Dobrzy małżonkowie są zawsze bardzo dobrymi rodzicami. Niedojrzali i nieodpowiedzialni małżonkowie są najczęściej nieodpowiedzialnymi rodzicami. Odpowiedzialność tak naprawdę bywa tylko jedna. Trzeba najpierw budować głęboki, autentyczny związek małżeński. To jest pierwszym zadaniem małżonków. Rodzice, szczególnie matki, często za dużo zajmują się dziećmi. Dlaczego? Bo wobec braku dobrego porozumienia z mężem, to jest łatwiejsze. Nadopiekuńczość wobec dzieci wynika zwykle ze słabej więzi małżeńskiej. Twórzcie dobrą parę małżeńską, a dzieci sobie przy was jakoś poradzą. Codzienny obrazek w parku: mama i tata idą razem, rozmawiają, a dziecko gdzieś tam się plącze u ich boku. Jeżeli jest kilkoro dzieci, one trochę ze sobą wojują, walczą, kłócą się. Jest to jednak zdrowy element życia. Tak dzieci uczą się żyć. Gdy dziecko widzi na ulicy rówieśnika, ogląda się za nim. Ono chce budować swoje więzi, swój świat i to od samego początku.
Rodzice powinni raczej przyjmować pasywną postawę wobec dzieci, by dopuścić do głosu to, co one noszą „w środku”. Zauważmy, że wszystkie dzieci rozwijają się mniej więcej tak samo. Po roku zaczynają seplenić, gaworzyć, ale w piątym roku już formułują zdania, wyrażają się precyzyjnie. Często potrafią nawet czytać. Dlaczego? Bo wszystkie mają „w środku” ten sam „zegar”, który jest już nastawiony i czasem wystarczy im po prostu nie przeszkadzać. Ale żeby dziecko mogło się dobrze rozwijać, musi mieć „gniazdo”. Wzajemna miłość małżeńska, matki do ojca i odwrotnie, jest tym gniazdem, w którym rośnie dziecko. „Zegar” dziecka źle funkcjonuje, gdy brakuje gniazda.
– Ale najlepsze gniazdo rodzinne nie ochroni dziecka przed negatywnym wpływem zewnętrznego świata…
To prawda. Dziecko, nastolatek, to istoty bardzo wrażliwe i dlatego bardzo łatwo je skrzywdzić. Jeden brutalny gest może spowodować traumę, która naznaczy całe życie. Matka i ojciec troszczą się o dziecko piętnaście, dwadzieścia lat, a człowiek nieuczciwy w jeden dzień, w jedną godzinę może je skrzywdzić na całe życie. To jest dramat, tragedia.
Ale jak chronić dzieci? Trzeba je uczyć, żeby same się chroniły. Dzieci wychowywane w sposób nadopiekuńczy są wyjątkowo podatne na skrzywdzenie. Z dziećmi trzeba rozmawiać. Także o zagrożeniach, jakie mogą je spotkać. Nie wyolbrzymiając jednak stopnia zagrożenia. Dzieci można wychować dobrze tylko poprzez szczery dialog. Jeżeli spotyka je coś trudnego, winny mieć świadomość, że zawsze mogą przyjść, zwierzyć się i prosić o pomoc.
– A jak nauczyć dzieci odmawiać nam, rodzicom, aby w przyszłości potrafiły odmówić ludziom, którzy mogliby zrobić im krzywdę?
Pytanie zawiera bardzo trafną obserwację. Dzieci zastraszone, które nigdy w niczym nie potrafią sprzeciwić się rodzicom, nie potrafią też spontanicznie zareagować na dwuznaczne propozycje przygodnie spotkanego człowieka. Onieśmielenie i strach bierze wówczas u dziecka górę.
Dzieci nie trzeba jednak specjalnie uczyć odmawiać rodzicom, wychowawcom, duszpasterzom. One są często kapryśne, zmienne, nierzadko także i leniwe, stąd też odmawianie posłuszeństwa, to codzienny wychowawczy chleb. Rodzi się pytanie, jak wówczas reagować. Dialog podejmowany w klimacie zaufania i miłości, to praktycznie jedyny sposób wpływania na dziecko oraz czuwania nad nim. O dzieci trzeba się jednak nie tylko troszczyć, ale także i za nie się modlić. One do nas nie należą, nie są naszą własnością. My z pewnością nie jesteśmy w stanie dać im absolutnego poczucia bezpieczeństwa. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps 127,1).
W tym temacie polecamy Nowennę dla małżonków "Żeby życie razem było megasuper" o. Pawła Kowalskiego SJ. Więcej - kliknij tutaj.