Usiedliśmy z mężem naprzeciwko siebie i… usłyszałam, że jego zdaniem nasze wspólne życie nie ma sensu. I powinniśmy się rozstać.
Mijał właśnie 26. rok naszego małżeństwa, dwoje starszych dzieci kończyło studia, najmłodsze było w gimnazjum. Nasze małżeństwo budowaliśmy według własnych wyobrażeń i pragnień – owszem, Pan Bóg też w nim był, ale gdzieś poza konkretną rzeczywistością. Zauważaliśmy Go jedynie podczas kolejnych sakramentów przyjmowanych przez nasze dzieci lub podczas świąt, ale na co dzień był On dla nas daleki i nieznany. W domu nie było nigdy kłótni, próbowaliśmy czasem rozmawiać, korzystaliśmy z pomocy psychologa. Ale największym problemem naszego małżeństwa był brak szczerej rozmowy o tym, co dzieje się w każdym z nas. Na zewnątrz nasza rodzina wyglądała idealnie, ale w środku było zimno, coraz zimniej… No i nadszedł dzień, kiedy to zostało powiedziane głośno.
Byłam zaskoczona. Zawsze kochałam męża, choć pewnie nie potrafiłam mu tego okazać. Ale pomimo trudności nigdy nie brałam pod uwagę rozstania – tym większym zaskoczeniem były dla mnie jego słowa. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co robić. Bardzo czekałam na te rekolekcje, a z drugiej strony zostawienie wszystkiego i wyjazd w takim momencie oznaczałby, że… No właśnie, że zostawiam wszystko łasce Boga. Pojechałam.
Tydzień w Wolborzu był czasem bardzo intensywnej pracy – duchowej, intelektualnej, emocjonalnej. Dobrze trafiłam, ponieważ II tydzień rekolekcji ignacjańskich poświęcony jest rozeznawaniu własnego powołania lub „zrewidowaniu” powołania już realizowanego.
Na rekolekcjach zobaczyłam całe swoje małżeństwo oczyma Jezusa. Pytałam Go, a On mi odpowiadał – pokazywał różne sytuacje i zapraszał do przyjrzenia się im.
Dostrzegłam, jak Bóg – pomimo naszej niewierności Jemu – błogosławił nam i naszym dzieciom. Doświadczyłam wielkiej miłości ze strony Boga, a zarazem Jego delikatności, poszanowania moich uczuć, zaufania, jakim mnie obdarza.… Odnalazłam w sercu słowa, które chciałabym powiedzieć mojemu mężowi i napisałam do niego list, bo nie wiedziałam, czy zastanę go w domu po powrocie. Bóg dał mi także całkowitą wolnością w stosunku do naszego związku – wiedziałam, że na zawsze jestem żoną mojego męża, a równocześnie miałam w sercu zgodę na to, że nasze małżeństwo może realizować się oddzielnie. Byłam gotowa pozwolić mężowi przeżyć swoje życie tak, jak on chce – także beze mnie. Całkowicie zaufałam i oddałam się Jezusowi.
Gdy po zakończeniu rekolekcji włączyłam telefon – znalazłam SMS-a sprzed trzech dni: „Wracaj. Czekam na Ciebie”.
Podziękowałam Jezusowi i pojechałam do domu. A wieczorem poszliśmy z mężem na spacer, na którym dałam mu list i powiedziałam to, co czułam, że chcę mu powiedzieć. Niedużo. Zaledwie kilka zdań, za które mój mąż podziękował. Gdy położyliśmy się do łóżka, leciutko objęłam jego głowę ramieniem. A wtedy on zaczął płakać… Płakał długo, dwie, może trzy godziny – to było tak, jakbyśmy znaleźli się poza czasem i przestrzenią. Resztę nocy przegadaliśmy. W którymś momencie powiedział mi coś, czego nigdy bym się nie spodziewała, ponieważ mąż jest osobą bardzo konkretną, racjonalną, typu „szkiełko i oko”.
Otóż powiedział, że gdy zaczął płakać, poczuł nagle w sercu ogromną miłość – taką bezgraniczną i wszechogarniającą! Poczuł totalną akceptację siebie przez Kogoś. Nigdy w życiu nie doświadczył takiej miłości. I powiedział, że to chyba Bóg przyszedł.
Bóg sprawił, że do dziś dzielimy wspólne życie, służąc sobie nawzajem i wspierając się, jak potrafimy najlepiej. Wiem, że brzmi to trochę sucho, że ciekawiej by było: „teraz rozmawiamy o wszystkim, codziennie mówiąc sobie, jak bardzo się kochamy”. Ale tak nie jest, nadal trudno nam się rozmawia. Wierzcie mi jednak, że w naszym wspólnym życiu jest wiele miłości – w pracy i staraniach mojego męża o to, by utrzymać naszą rodzinę, w każdej wyprasowanej przeze mnie koszuli, we wspólnym spędzaniu czasu; w akceptacji tego, jacy jesteśmy. I w ufności, że w każdej chwili Bóg jest z nami i w każdym z nas. I choć czasem jest trochę ciężko – szczęściem jest dla mnie poczuć, że moja dłoń nadal tak dobrze pasuje do jego męskiej dłoni.
Ewa
Polecamy książkę o. Roberta DeGrandisa "Uzdrowienie międzypokoleniowe". Więcej - kliknij tutaj