Czytałam różne książki na temat uzdrowienia ze skłonności homoseksualnych, choć nie było tego zbyt wiele. Stoczyłam ogromną walkę, ponieważ od kiedy zaczęłam szukać pomocy – przychodziły mi myśli: „Daj sobie spokój. Po co się będziesz męczyć? Przecież tego i tak nie da się wyleczyć. Idź za tym!”. W tym poszukiwaniu siebie i źródeł problemu, wiedziałam jedno: nie chcę tak żyć! Walka z tymi pragnieniami była bardzo męcząca i wymagała ogromnego wysiłku, aby utrzymać znajomości z dziewczynami na zdrowy dystans. Pamiętam pewien dzień, gdy miałam dość wszystkiego i w sercu postanowiłam: „Dobra, spróbuję tak żyć”. Włączyłam wtedy radio i przypadkowo trafiłam na audycję o grzechu pierworodnym i zerwaniu jabłka przez Ewę. Szybko wywnioskowałam, że to raczej nie przypadek, ale znak od Pana Boga: „Nie idź w tę stronę! To jest droga do przepaści”. Za radą kapłana trafiłam do ośrodka, w którym obecna pani psycholog zaproponowała, że spróbujemy pogrzebać w mojej przeszłości i może uda nam się ruszyć ten temat. Nic nie obiecywała, ale powiedziała, że postara się pomóc na tyle, na ile potrafi. Zaryzykowałam i spotykałyśmy się przez kilka miesięcy. Było to dla mnie strasznie trudne – wcześniej spychałam swoje problemy do podświadomości i nauczyłam się nie ruszać bolesnych wspomnień.
Na terapii zaczęłam wchodzić w swoją przeszłość i relacje rodzinne. Odkrycie narastającej pustki w sercu (którą wcześniej próbowałam zapełnić pragnieniami homoseksualnymi), było powodem pojawienia się depresji. Byłam zrozpaczona, pomyślałam sobie, że chyba nic mi już nie pomoże.
Jednak pewnego dnia otrzymałam od Jezusa obietnicę. W przypadkiem otworzonym fragmencie ze sceny zwiastowania, odnalazłam nadzieję na przemianę mojego życia: „Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych” (por. Łk 1,37). To zdanie tak utkwiło mi w pamięci, że pomimo trudności i momentów załamania – ciągle do niego wracałam. Równocześnie uczęszczałam na spotkania wspólnoty, która była dla mnie dużym umocnieniem duchowym. Tam dowiedziałam się o modlitwie uwolnienia metodą pięciu kluczy i zdecydowałam się ją podjąć. Owocem tej modlitwy była rosnąca akceptacja mojej kobiecości. Zmniejszył się wstyd i porównywanie z innymi kobietami. Poczułam, jakby te dawno zamknięte drzwi w moim sercu – teraz się uchyliły. Niedługo potem podjęłam drugą terapię, tym razem niechrześcijańską. Ale tylko bardziej namieszała mi w głowie, ponieważ pani psycholog namawiała mnie, żebym poszła za swoimi skłonnościami. W końcu powiedziałam Bogu: „Jeżeli nie jest Twoją wolą, żebym kontynuowała tę terapię, to zawierzam Ci to przez wstawiennictwo Matki Bożej. I zrób, co chcesz”. Terapia ucięła się już na następnej sesji! Pan Bóg od razu to zakończył. Pewnego dnia przyszłam na spotkanie wspólnoty kompletnie zrezygnowana. Przeczytałam książkę Płeć mózgu, z której dowiedziałam się, że hormonalny wpływ na mózg ludzki w okresie płodowym – ma również wpływ na późniejszą orientację seksualną. Pomyślałam wtedy: „Tego nie da się uleczyć, a ja jestem bezradna. Poddaję się”. Ale na spotkaniu zaśpiewaliśmy wtedy pieśń: „Jesteś Królem”. Nagle poczułam, że Jezus staje przede mną i mówi: „JA JESTEM KRÓLEM BIOLOGII”. Rozpłakałam się z radości. Dla mnie to było oczywiste, że jeśli On jest Królem biologii, to może wszystko zmienić! Znów ożyła nadzieja i ufność w dane mi słowa, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Podczas mojej drogi ku przemianie dość regularnie chodziłam na Msze o uzdrowienie. Na jednaj z nich padło słowo poznania dotyczące kilku osób, że Bóg uwalnia je od myśli i pragnień homoseksualnych. Miałam nadzieję, że to do mnie!
Ale wtedy nie poczułam się wcale jakoś niezwykle. Teraz już wiem, że musiałam się jeszcze otworzyć na uzdrowienie, a działo się to stopniowo. Po tej Mszy zaczęłam jednak zauważać, że mężczyźni są tacy interesujący… Zaczęłam się im przyglądać, choć jeszcze bałam się zaryzykować jakąkolwiek bliższą znajomość. Przyszedł Sylwester 2013/2014. W trakcie zabawy wyszłam na adorację Najświętszego Sakramentu. Podczas modlitwy powiedziałam: „Panie Boże, zawierzam Ci ten przyszły rok i całe moje życie. Jeśli moim powołaniem jest małżeństwo, to chcę spróbować. Oddaję Ci moje serce, rób z nim co chcesz. Chcę je otworzyć na jakiegoś mężczyznę. Dziś oddaje Ci siebie i przestaję się bać”. I tej właśnie nocy poznałam… mojego przyszłego męża! Poprosił mnie do tańca i przetańczyliśmy całą noc. Wymieniliśmy się numerami telefonów i zaczęliśmy się spotykać. Założyłam, że mój przyszły mąż musi wiedzieć o mnie wszystko. Był tylko jeden problem. Wiedziałam, że jest bardzo uprzedzony do „takich” osób. Kiedy zaczynałam rozmowę na ten temat – natrafiałam na mur! Podobał mi się, zakochałam się w nim, ale jak mu to powiedzieć? Jak zareaguje? Pewnie od razu ucieknie… Kiedy więc pojechaliśmy na wycieczkę, a wokół nas nie było nikogo, poczułam: teraz albo nigdy. I powiedziałam mu prawdę. Na początku zapadła grobowa cisza. Ciężko mu było to przyjąć. Ale w końcu powiedział, że jest w stanie to zaakceptować, ponieważ nie poszłam za swoimi skłonnościami. Rozumie, że miałam taki problem, ale równocześnie widzi we mnie przemianę. Będzie starał się o tym nie pamiętać. Podczas narzeczeństwa mieliśmy z Krzysztofem pewne problemy, które budziły we mnie wątpliwości, czy to odpowiednia osoba dla mnie. Starałam się to rozeznać. Kiedyś na modlitwie usłyszałam jednak słowa: „Nie bój się wziąć go za męża”.
Na tydzień przed ślubem przeżyłam kryzys. To był atak szatana, który mi wmawiał: „Nie możesz wyjść za mąż! Z taką przeszłością? Nie możesz”. Pojawiały się myśli, że muszę odwołać ten ślub, że nie nadaję się do małżeństwa. Jednak wszystko puściło w dzień spowiedzi.
A na ślubie otrzymałam łaskę pokoju i radości. Gdy był śpiewany „Hymn do Ducha Świętego”, poczułam w sobie moc Bożą. A najpiękniej było zaraz po ślubie, kiedy mogliśmy już nacieszyć się sobą… Czuję taką wdzięczność do Pana Boga! Wielką rzecz uczynił dla mnie – coś, co wydawało mi się niemożliwe. Wcześniej nie wyobrażałam sobie tak bliskiej relacji z mężczyzną, że można z nim o wszystkim porozmawiać. Wynikało to z mojej złej relacji z tatą, więc ogólnie miałam kiepskie wyobrażenia na temat mężczyzn. Przyznam, że pewne uprzedzenia jeszcze nadal są – jeszcze nie wszystko w mojej relacji z ojcem jest uzdrowione, choć Pan Bóg już zaczął ją zmieniać. A mąż zaskoczył mnie tym, że jest wrażliwym mężczyzną, pozytywnie nastawionym do świata, i stara się o mnie dbać. Dawniej myślałam, że mężczyźni są nieczuli i w ogóle nic nie przeżywają. A na przykładzie mojego męża Pan Bóg pokazuje mi, że wcale tak nie jest. Jeśli to świadectwo będą czytały osoby, które mają mój dawny problem i nie widzą możliwości zmiany – chciałabym im coś powiedzieć. Wiem, że życie z takimi skłonnościami jest ciężkie. Wiadomo: nie z każdym można o tym porozmawiać, ludzie pytają o związki i co im wtedy powiedzieć? Ja nie chciałam tak żyć i bardzo zależało mi na tym, żeby to zmienić. Teraz wiem, że Pan Bóg może wszystko! Tylko trzeba chcieć to uzdrowienie przyjąć, bo jeśli nie będziemy o nie prosić i szukać go – Bóg za nas tego nie zrobi. Kasia
.
.
Zachęcamy do wysłuchania płyty o. Tadeusza Kotlewskiego SJ - Akceptacja siebie". Konferencje dotykając różnych wymiarów naszego życia poprowadzą nas drogą akceptacji siebie.
(zamieszczono 2015-07-30)