Uzdrowienia, z jakimi spotykamy się w Ewangeliach, opowieściach oraz w czasie modlitw i Eucharystii, są dla nas jedynie wierzchołkiem góry lodowej działania Pana Boga w życiu uzdrowionej osoby. Widzimy jedynie, że ktoś potrzebuje, prosi – i otrzymuje. Rośnie nasza wiara, ale zaraz pojawiają się pytania i wątpliwości: no dobrze, a co ze mną?
Przyjmijmy na samym początku, że uzdrowienie nie jest momentem oderwanym od rzeczywistości i mojego życia. To zakładałoby, że dotąd Bóg był daleko i nagle sobie o mnie przypomniał, bo zobaczył, że Go proszę o pomoc. Uzdrowienie – zarówno w życiu postaci z Ewangelii, jak i ludzi współczesnych – jest raczej wisienką położoną na czubku tortu. Ale czym jest i skąd się wziął ów tort?
Okruchy tortu w Piśmie świętym możemy zauważyć w słowach lub faktach z życia osób uzdrawianych: od lat trzydziestu ośmiu, od urodzenia, „jeśli zechcesz”, upadł Mu do nóg, żaden nie mógł jej uleczyć, zaczął wołać itd. Wszystkie te sytuacje pokazują, że każda z osób przebyła w swoim życiu pewną drogę z Bogiem. Był to czas wielkiego bólu, cierpienia i niepokoju – jednocześnie pełen obecności Pana, do którego oni sami uporczywie dobijali się ze swoim nieszczęściem. Tę piękną prawdę ujmuje Dawid, pisząc w Psalmie 139: „Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zmysły (…) Wybadaj mnie, Boże, i poznaj moje serce; doświadcz mnie i poznaj moje troski” (Ps 139, 1-2. 23). Tak powoli piecze się mój tort. Zostawmy jednak samo uzdrowienie Panu Bogu, a skupmy się na tym, co nam najbliższe – na przygotowaniu.
Etap pierwszy: uzdrowienie nie jest najważniejsze
Zacznijmy od poukładania sobie spraw najważniejszych. Św. Ignacy w swojej książeczce Ćwiczenia Duchowe przedstawia pierwszą i podstawową zasadę życia człowieka, która będzie dla nas punktem odniesienia: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu” (ĆD 23). Innymi słowy, moim celem jest bliska, miłosna relacja z Bogiem, a uzdrowienie – podobnie jak charyzmaty, dary, Pismo święte itp. – jest tylko środkiem, który ma pomóc w osiągnięciu tego celu. Pomóc, a nie przeszkodzić. Już tutaj pojawia się pierwszy moment mojego przygotowania – czy faktycznie zależy mi na relacji z Bogiem, czy też moim celem staje się samo uzdrowienie? A jeżeli relacja z Bogiem, to dlaczego mało o nią walczę, a gdy nie otrzymuję tego, co chcę, to łatwo rezygnuję…? Choćbym był zdrowy i silny, bez zranień i problemów, z idealną rodziną i pracą, choćbym głosił Słowo z mocą i posługiwał cudownie charyzmatami, a przyjaźni z Panem bym nie miał – byłbym niczym. Bóg zaprasza mnie do zaufania Jemu, do oddania wszystkiego w Jego ręce, do wolności wobec moich zranień i bólu, abym był pełen pokoju i wiary. Jeżeli pragnę bardziej uzdrowienia niż Boga – powinienem prosić Go o łaskę szczerego nawrócenia, podtrzymywać z Nim relację i przyjmować z ufnością codzienne doświadczenia.
Etap drugi: burzenie barier
Kiedy Jezus przychodzi do mojego życia i sam Go doń zapraszam, to chce uzdrowić mnie całego. Prawdziwa przyjaźń, miłość, szczera relacja zakłada całkowitą przejrzystość i oddanie się drugiemu człowiekowi bez reszty. Nie mogę być małżonkiem lub zakonnikiem tylko ciałem, a emocjami już nie – albo tylko w domu, a w pracy już nie. Jeżeli Jezus wchodzi ze mną w relację i daje mi swoją Miłość – a Jego Miłość uzdrawia – to chce być ze mną we wszystkim. Wszystko oznacza dwie sfery: pierwszą, której bardzo pragnę – odpuszczenie grzechów, uwolnienie od łańcuchów złego, uzdrowienie wewnętrzne i fizyczne, oraz drugą, którą wolę sobie zatrzymać – moje postawy, przyzwyczajenia, pragnienia, potrzeby itp. A tu pojawia się mój drugi problem – stawianie Panu Bogu barier i wyznaczanie Mu granic uzdrowienia. Jeżeli odnajduję się w tej sytuacji, to powinienem robić to samo, co w pierwszym etapie, oraz podjąć współpracę z Bogiem w uzdrawianiu mnie całego. Polega ona zarówno na dopuszczaniu Pana do wszystkich swoich wad i złych postaw, jak i na osobistym wysiłku w ich zmienianiu – na ciągłym, osobistym zwracaniu się do Boga ze swoimi słabościami. Jeżeli ze swojej strony nie podejmę żadnej pracy – pozwolę, by spaliły mi się wąsy jak starcowi z tej anegdoty:
Pewien starzec lubił palić fajkę po kolacji.
Któregoś wieczora jego córka poczuła, że coś się pali.
Krzyknęła: – Na Boga świętego, tato, palą ci się wąsy!
– Wiem – odpowiedział gniewnie starzec. – Nie widzisz, że proszę o deszcz?
Etap trzeci: proces, który trwa i boli
Wszystkie etapy, choć wymieniane po kolei – dzieją się równocześnie. Trzeci etap jest tym wszystkim, co przeżywam wewnętrznie, oraz czego doznaję z zewnątrz od świata i Boga. Jest mieszanką różnych doznań, przeżyć, reakcji, procesów, które się we mnie dokonują, oraz myśli i odpowiedzi, jakie udało mi się sformułować w moim życiu. Ogólnie rzecz biorąc – jest to moja szara codzienność, która nie będzie ani bardziej, ani mniej realna niż to, co przeżywam w tym momencie, choćby czytając ten artykuł. I właśnie tutaj mogę dać Panu Bogu największe „pole manewru”. Mój proces uzdrawiania będzie się dokonywał codziennie i będzie mnie popychał do przodu w trzech sferach:
• Sfera poznania siebie – zauważenia moich ran, niestabilności psychicznej i emocjonalnej, dostrzeżenia niepokojów, lęków i innych uczuć, które mnie paraliżują i nie pozwalają mi żyć w radości i spokoju. Tu również będzie mi przypominana moja historia i wydarzenia, które miały wpływ na moje dzisiejsze skrępowanie.
• Sfera zrozumienia siebie – dostrzeżenia pewnej logiki i konkretnych mechanizmów uczuciowych, które mną manipulują. Łączenie faktów z mojej codzienności i przeszłości w jedną całość, zauważenie tendencji i powtarzających się zachowań, znalezienie odpowiedzi na pytanie: dlaczego pewne zdarzenia mnie bolą i rozbijają; dlaczego reaguję tak, a nie inaczej?
• Sfera akceptacji siebie – zdolność do wewnętrznego zgodzenia się na swój los, pogodzenie się ze swoją słabością i jej konsekwencjami, przyjęcie jej po to, by ją w wolności powierzać Panu Bogu. Oczywiście wszystko dzieje się w odniesieniu do Pana Boga, w uporczywym wołaniu do Niego w swojej biedzie.
Niezbędnik człowieka pragnącego uzdrowienia
No dobrze, ale co robić? Św. Ignacy, który w swoim życiu głeboko doświadczył uzdrawiającej miłości Boga, zostawił Kościołowi konkretne narzędzia. Pierwszym z nich jest ignacjański Rachunek Sumienia. Jest to codzienna modlitwa, podczas której spotykam się z Jezusem, oddaję Mu to, co potrzebuje uzdrowienia, i dostrzegam jak On prowadzi mnie, z dnia na dzień, przez poznanie, zrozumienia i akceptację siebie – do łaski uzdrowienia. Drugim narzędziem jest towarzyszenie duchowe. Towarzyszem może być kapłan lub osoba, którą kapłan uzna za wystarczająco dojrzałą i kompetentną. Rozmawiając z nią, opowiadam jej o swoich przeżyciach, dzięki czemu mogę popatrzeć na nie z innej strony lub zauważyć coś, czego do tej pory nie widziałem.
Na nasz proces uzdrowienia składa się wiele mniejszych uzdrowień – zauważę coś drobnego, zrozumiem i zaakceptuję, a Pan Bóg mnie uleczy. A za jakiś czas na nowo zobaczę, że to tylko część czegoś większego, co znowu oddam Panu Bogu, zaakceptuję i zostanę uzdrowiony. Ta przygoda bycia uzdrawianym przez Pana Boga trwa bardzo długo – i chwała Panu, bo dzięki temu ciągle się Go trzymamy i czujemy całym sobą, jak bardzo Go potrzebujemy, i że nic bez Niego nie możemy zrobić.
Jeśli więc chcesz rozpocząć tę przygodę z Panem – musisz pozwolić jej trwać tyle, ile to konieczne, i zaakceptować ból, jaki ci towarzyszy w codziennym życiu, relacjach, pracy i modlitwie. Bo właśnie tam przychodzi do ciebie Jezus.
Polecamy książkę o. Remigiusza Recława SJ "Jezus uzdrawia dziś".