– Ta książka jest tak naprawdę kontynuacją mojej pierwszej publikacji „Rozpal wiarę, a będą działy się cuda”, w której starałem się pokazać początki mojej posługi – od czego zaczynałem, jak sobie radziłem z trudnościami, jak doświadczam działania Boga na co dzień. Była ona w końcu praktycznym podręcznikiem do wejścia w posługiwanie charyzmatyczne. Miała rozpalić wiarę czytelników, przekonać, że oni też tak mogą. Ale im dalej w las, tym człowiek szuka większej głębi, zadaje kolejne pytania.
Pewnie najczęstsze dotyczy tego, dlaczego gdy modlisz się uzdrowienie, to czasami ono przychodzi, a czasami jednak nie? I pewnie zadają je sobie i ci, którzy się modlą, i ci którzy o modlitwę proszą.
– Tak, zastanawiamy się wtedy: czy problem jest we mnie, czy w osobie, za którą się modlę. I czy w ogóle należy szukać winnego? Czy zrzucić wszystko na wolę Bożą? Książką Między cierpieniem a uzdrowieniem” próbuję odpowiedzieć na tego typu pytania. Jest w niej dużo świadectw uzdrowienia, ale też cierpienia, gdy nie było poprawy zdrowia. Oczywiście nie odpowiada ona na wszystkie pytania, raczej pokazuje, jak radzić sobie, gdy nie wiemy, nie znamy odpowiedzi, gdy w posłudze pojawiają się trudności. Jak wtedy nie stracić wiary i nadziei, ale zawalczyć o to, co Bóg ma dla mnie w danej sytuacji.
A co się zmieniło w tobie, w twoim podejściu do modlitwy o uzdrowienie?
– Po latach posługi wystrzegam się radykalnych opinii, ponieważ można tu pójść w dwie w skrajności. Jedna z nich polega na tym, że gdy modlitwa o uzdrowienie nie kończy się sukcesem, stawia się zdecydowaną diagnozę, np.: zawinił brak wiary. Można pójść też w skrajność szukania cierpienia na siłę, cierpiętnictwa, w myśl zasady: im ciężej, tym lepiej i bliżej Boga. A przecież wiemy, że można cierpieć i blisko Boga wcale nie być. Nabieram pokory wobec tego, co widzę, jednocześnie wołając o więcej. Kwestia uzdrowienia lub jego braku pozostanie tajemnicą, choć coraz więcej jest nam objawiane. Wystrzegam się jednak osądzania Boga, rozliczania Go. Bóg jest tak dobry, że nawet zło i cierpienie może przemienić w dobro dla człowieka. Ta książka jest też pójściem głębiej w mówieniu o znakach i cudach, jakie towarzyszą głoszeniu Ewangelii. Idę też dalej w zrozumieniu cierpienia i ustawienia go we właściwym miejscu w naszym życiu. Tak jak wspomniałem wcześniej, nawet z największego bagna, bólu i cierpienia Pan Bóg może wyprowadzić człowieka w taki sposób, że finalnie to cierpienie okaże się dla niego błogosławieństwem. Jeśli je odpowiednio przeżyje, ponieważ samo w sobie ono nie jest dobre. Ból i choroba są przekleństwem i konsekwencją zła. Chrystus przez swój krzyż i zmartwychwstanie pokazuje, że przez trud możemy przejść zwycięsko. To jest sens teologii cierpienia, o której mówił Jan Paweł II. Każdy z nas będzie dźwigał krzyż w swoim życiu – to jest taka sama obietnica jak ta, że będziemy uzdrawiali chorych i czynili znaki w Jego imię. Właściwe podejście do cierpienia i krzyża nie zabije w nas wiary i wytrwałości w proszeniu o cuda. Na końcu książki zamieściłem modlitwę o to, żebyśmy byli świadkami wielkich cudów, ale też, gdy przyjdą na nas trudności – żebyśmy nie tracili wiary i wytrwali w Chrystusie do końca.
A czy masz wrażenie, że im więcej doświadczenia zdobywasz, więcej wiesz, tym częściej widzisz, jak wciąż jednak niewiele pojmujesz, niewiele możesz przewidzieć, niewiele zależy od ciebie?
– Zdecydowanie, tak rodzi się pokora. Coś, co kiedyś wydawało mi się czarno-białe, dzisiaj ma więcej odcieni. Teraz jeśli czegoś nie rozumiem, to nie neguję tego z miejsca, tylko uznaję, że może kiedyś zrozumiem, może teraz jestem za głupi. Jestem w takim miejscu w relacji z Bogiem, że nawet jak spotyka mnie dużo trudu czy poniżenia, dziękuję Mu za to, bo dostrzegam w tym Jego troskę o mnie. On z ojcowską mądrością dopuszcza do tego, chce, żebym sobie z tym poradził, a przez to dojrzał. Nie buntuję się, wiem, że te wydarzenia mnie kształtują.
A to z kolei pewnie dodaje ci odwagi i pewności, że sobie poradzisz.
– Tak, chociaż wiem, jak słaby jestem bez Bożej łaski. Już tyle razy upadałem i przekonałem się, że tylko Bożą łaską jest to, że wciąż posługuję.
W książce poruszasz kwestię natarczywości w proszeniu o uzdrowienie. Charyzmatykom pewnie często się to zarzuca? Uważa się, że próbują coś wymóc na Bogu?
– Bardzo często. Ale granica pomiędzy natarczywością a po prostu silną wiarą – jest cienka. W Ewangelii spotykamy kobietę, która usilnie prosiła, a Jezus powiedział, że u nikogo nie znalazł takiej wiary, i dokonał cudu. Gdy ktoś z boku patrzy na taką osobę, to ocenia ją jako nachalną i bezczelną. A w oczach Boga to może być wiara.
Dlatego zalecasz, żeby powtarzać modlitwę o uzdrowienie, jeśli ono nie nastąpiło? Czy Bóg nie wie, co nas boli, trzeba Go prosić?
– Ludzie jeszcze dodają, że skoro modliłem się raz i nic się nie zmieniło, to nie ma co przesadzać. Bo „gdyby Bóg chciał, to by to zrobił”. Nie wiem… Praktyka pokazuje, że czasem po drugiej lub trzeciej modlitwie następuje poprawa albo całkowite uzdrowienie. Dlaczego? Teologicznie pewnie trudno to uzasadnić. Pan Jezus jednak też powtórzył modlitwę nad osobą niewidomą. Ja jestem praktykiem, jak coś działa, to to robię. Niekoniecznie muszę to rozumieć.
Wspominasz w książce o charyzmatykach, których bliscy są ciężko chorzy. I na pewno nie brakuje tam wytrwałej modlitwy i wiary.
– Sposób działania Boga jest tajemnicą. Jest zachętą do tego, żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga. Na kolanach. To mi zawsze daje siłę. Gdy się modlę i ludzie zostają uzdrowieni, to na kolanach uwielbiam Boga za to, co uczynił. A gdy nic się nie dzieje, to tym chętniej klękam i proszę o wiarę i siłę, żeby następnym razem posługiwać z jeszcze większą mocą.
Damian Stayne, gdy modli się o uzdrowienie, to często przeprasza za swoją niewiarę tych, którzy nie zostali uzdrowieni.
– To jest dobry kierunek. Sam często mam wrażenie, że moja niewiara, grzechy, złe nawyki są powodem, dla których Bóg nie zawsze może posłużyć się mną tak mocno, jak by chciał. Jest jednak nadzieja! Na początku książki przytaczam historie wielu świętych, którzy wcale nie byli idealni, a Bóg doprowadził ich do niesamowitej bliskości ze sobą i czynił przez ich ręce niezwykłe dzieła.
O czym marzysz?
– Chcę widzieć, jak Boże Królestwo rozszerza się na ulicach miast, całych krajów i kontynentów. A będzie się to działo przez moc znaków i cudów Boga. Chcę widzieć, jak Ewangelia zaradza cierpieniu ludzi. Prawie każdego dnia jestem z chorymi, więc chciałbym widzieć więcej uzdrowień, na miarę Pana Jezusa. O to się modlę, w tej intencji poszczę. Ale też, żebym nigdy nie zwątpił, nie zrezygnował i coraz pełniej jednoczył się z Chrystusem. Nie kładziemy rąk na chorych i nie uzdrawiamy dlatego, że chcemy, ale dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi Jezusa. I robimy to, o co nas prosi. A On powiedział, żebyśmy szli i głosili Ewangelię, a wtedy „w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”. I choćbym miał nie widzieć, że to się dzieje, to będę to robił, bo jako Jego przyjaciel chcę być wierny Jego słowu.
To jest perspektywa, która sprawia, że nie sobie przypisujesz zasługę za to, co się dzieję, ale też nie przytłaczają cię niepowodzenia.
– Tak, jestem świadomy, że wszystko jest w rękach Boga. Ale też wiem, że im bardziej poddanym naczyniem jestem, tym On może wlać w nie więcej łaski, która z kolei posłuży innym.
Andrzej Sionek mówi, że jeśli nie jesteś zdjęty cierpieniem drugiego człowieka, nie masz po co ewangelizować.
– Dokładnie. Jeśli chcesz dłużej posługiwać modlitwą, to najpierw Bóg musi złamać twoje serce współczuciem dla chorych i cierpiących. Bo my mamy objawiać nie tylko moc Boga, ale też Jego serce. A ono jest złamane współczuciem wobec człowieka. Motywacją do posługi musi być miłość. Nawet jeśli dar nie zadziała, tak jak byśmy chcieli, to człowiek doświadczy miłości przez naszą posługę.
Skąd masz taką wrażliwość na drugiego człowieka? Od zawsze, czy jakoś to w sobie odkrywałeś?
– To Pan Bóg musi cię ukształtować. Jasne, mamy predyspozycje, odpowiednie cechy charakteru czy temperamentu. Ja pochodzę z ciepłego domu, widziałem w nim empatię wobec innych. Ale współczucie kształtuje Pan Bóg, który nas przemienia podczas posługi, to owoc działania Ducha Świętego w nas. Miałem w swoim życiu dwa momenty, kiedy podczas modlitwy tak współodczuwałem z drugim człowiekiem, że łzy leciały mi jak groch. Poczułem, że Pan Bóg dzieli się ze mną swoim współczującym sercem. To dzięki temu mam siłę długo się modlić, po wielogodzinnej ewangelizacji jestem w stanie jeszcze spotykać się z chorymi. To serce Boga jest objawiane przez moją posługę, w taki sposób On służy człowiekowi.
Rozmawiała Joanna Sztaudynger