Mniej więcej dwadzieścia lat po zmartwychwstaniu Jezusa we wspólnocie pierwszych chrześcijan powstał hymn uwielbienia, który znamy dziś dzięki św. Pawłowi. Apostoł zacytował go w swoim Liście do Filipian: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci…” (Flp 2,6-8). Jest tu zawarta bardzo trudna prawda o Bogu. Przez wieki właśnie ten fragment był powodem sporów teologów i schizm pierwotnego Kościoła. Człowiek nie mógł i nie chciał się zgodzić z tym, że Bóg płakał, cierpiał, umarł, że był dzieckiem kobiety, że miał kryzys (ponieważ nie rozumieli Go Jego uczniowie).
Pierwszy skandal to sam fakt, że Bogu człowiek się spodobał. Temu, który jest doskonale piękny i zna piękno, spodobał się ktoś, kto jest skończony, mały i ograniczony.
Spodobałaś się ty, spodobałem się ja. I spodobaliśmy się Bogu tak bardzo, że pomyślał sobie: „Chcę też być skończony, mały i ograniczony. Chcę być z tobą w twoim życiu. Chcę być taki jak ty”. I stał się taki. Absurd? Skandal? Czy taki Bóg jest poważny? Spróbujmy popatrzeć na życie Jezusa i zobaczyć, na co zdecydował się Bóg, stając się człowiekiem, i co przez to chciał nam powiedzieć. Nie wiem, na ile to w ogóle jest możliwe, ale spróbujmy sobie wyobrazić sytuację Słowa Bożego – drugiej osoby Trójcy Świętej. Bóg staje się człowiekiem i przez to sam siebie całkowicie ogranicza. Będąc doskonałym Stwórcą, rodzi się w chłodzie, ubóstwie i beznadziejnej sytuacji swoich Rodziców– w dodatku z etykietką nieślubnego dziecka. Wśród jego przodków, według genealogii św. Mateusza, znajdziemy morderców, prostytutki i bałwochwalców. Będąc nieśmiertelnym, doświadcza w swoim codziennym życiu cierpienia, bezsennych nocy, gorączki, może skręconej kostki, może zatrucia pokarmowego. Wszechmogący Bóg, który ukochał człowieka i bardzo chce tę miłość okazać w pełni, odkrywa, że nie potrafi tego zrobić, bo jako człowiek – jest ograniczony. Ograniczał Go czas, więc musiał cierpliwie czekać przez trzydzieści lat, zanim rozpoczął publiczną posługę miłości. Musiał się uczyć od zera i poznawać świat, a w tym poznawaniu ograniczały go zdolności ludzkiego umysłu. Chciał dawać ludziom miłość, jednak zmęczony, dochodząc do limitów swojego ciała – musiał odpocząć. Bóg doświadczył tego, że chce, ale nie potrafi, nie ma siły, nie daje rady.
Obarczony ludzkimi ograniczeniami, Bóg spotykał w swoim życiu drugiego człowieka. Ale ci, których spotykał, nie byli wcale głęboko duchowi, szczególnie inteligentni – tacy, z którymi chętnie się rozmawia i miło spędza czas.
Jezus spotykał się na co dzień z ludźmi takimi, jacy są naprawdę, czyli mającymi swoje wady i zalety. Wśród nich było dużo tych natrętnych, męczących, głupkowatych, zarozumiałych, fałszywych, prostackich, nadgorliwych, wycofanych itd. Cały wachlarz naszej kolorowej ludzkiej natury. Jezus zmierzył się z ludźmi, którzy przez Niego chcieli załatwiać swoje interesy. Cierpiał trudne sytuacje wśród swoich bliskich, którzy Go obmawiali i szeptali, że oszalał. Żył w strachu przed Rzymianami, mocno odczuł niesprawiedliwość społeczną i ucisk. Jego przyjaciele byli publicznie wyśmiewani przez uczonych. Jezus głęboko doświadczył tego, że nie jest rozumiany – nawet przez swoich uczniów, nawet do samego końca. Jako człowiek zderzył się ze ścianą i przegrał. Pod koniec Jego działalności, misja rozpadała się dzień po dniu. Widział, jak liczba uczniów topnieje i coraz mniej ludzi słucha Jego słów. Przeżył kryzys bezsilności i w takim właśnie klimacie szedł na mękę i śmierć. Te wszystkie sytuacje budziły w Nim cały wachlarz ludzkich emocji: złość, irytację, rozczarowanie, zrezygnowanie, osamotnienie.
W końcu Syn Boży, stając się człowiekiem, zgodził się być ograniczony w swojej relacji do Ojca, z którym był jedno. Dobrowolnie przeżywał swoje oddalenie od Tego, którego kochał najmocniej.
Jako człowiek pochłonięty był codziennymi sprawami – pracował i zarabiał, uczestniczył w codziennym życiu społecznym. Uczył się modlitwy i relacji z Bogiem, a w swoim cierpieniu na krzyżu doświadczył poczucia całkowitego opuszczenia przez Boga – Tego, który Go zrodził, z którym od zawsze istniał razem w miłości. To wszystko można podsumować w jednym zdaniu: Bóg czule przytulił człowieczeństwo. Tak jak przytula się chore dziecko, jak przytula się umierającą osobę, jak przytula się własnego syna skruszonego i płaczącego w więzieniu. Tu nie ma nic do powiedzenia, nic nie można zdziałać, jest tylko trwanie razem, akceptacja, łagodność i zrozumienie. Bóg stał się ograniczonym i bezradnym człowiekiem i przytulił tę swoją bezradność i ograniczenia. Przytulił swoją chorobę, ból, złość, osamotnienie, zmęczenie, kryzys. Przytulił w sobie to, że momentami potrzebował czasu dla siebie, że niektórzy ludzie Go męczyli. Jezus przytulił swoją biedę i swoją patologiczną genealogię. Przytulił tych wszystkich, którzy Go wyśmiewali lub byli natrętni, także tych, którzy Go zostawili. W końcu przytulił także swoje ograniczenia w relacji do umiłowanego Ojca. Czytamy więc w Liście do Hebrajczyków: „Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem…” (Hbr 2,17) i dalej: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Bóg dotknął wszystkiego, co jest naszą nędzą, i przytulił to czule.
Bóg zrobił to dla ciebie i dla mnie – po to, żeby zaprosić nas do tego samego. Ty nie masz starać się być Bogiem. Nie masz uczyć się doskonałości i perfekcji, ale miłości.
Naszą naturalną tendencją jest uciekanie od naszego człowieczeństwa. Chcemy wyciąć z naszego życia to, co jest częścią nas: choroby, emocje, słabości, nieporadność itp. Chcemy być nieskalani, uzdrowieni, uduchowieni, bezproblemowi. Ale to wszystko jest kłamstwem szatana, który sam postawił się na miejscu Boga i nas zaprasza do tego samego. Bóg w Jezusie mówi coś zupełnie innego. Nie masz być doskonały, uporządkowany, opanowany w swoich emocjach, czysty i nieskazitelny. Nie masz mieć samych idealnych i poukładanych relacji. Nie masz mieć doskonałego i wzniosłego życia duchowego. Bóg nam pokazał, że to nie jest ten kierunek! Tu chodzi o miłość! Miłość nie naprawia, tylko rozumie. Nie wytyka, tylko akceptuje. Nie wymaga więcej, tylko przytula. Schyl się i popatrz w dół na to, co w twoim życiu w ogóle nie wychodzi i gdzie jesteś całkowicie bezradny – i przytul to! Nie musisz nic naprawiać ani pozbywać się tego, co ci nie pasuje. Spójrz na swoją chorobę i nie wymuszaj na Bogu, aby cię od niej uwolnił, ale razem z Nim przytul ją czule. Obróć się i popatrz na rozsypane relacje i ludzi, od których uciekasz. Podejdź do nich i przytul ich. Dotknij wtedy swojego strachu, skrępowania i nieporadności, i to też przytul. To nie musi być sytuacja zaplanowana i rozegrana poprawnie. Pozwól sobie na ludzkie zagubienie. Popatrz też w prawdzie na swoją relację z Bogiem, taką jaka jest, i przytul ją czule. Bądź dzieckiem, które wraca i potrzebuje Boga. Nie uciekaj od tego. Jesteś człowiekiem, a bycie człowiekiem oznacza bycie ograniczonym i bezradnym. Nie próbuj być Bogiem, za to zrób to, co Bóg i… bądź człowiekiem.
Zachęcamy do konferencji o. Tadeusza Kotlewskiego SJ "Akceptacja siebie" MP3 - więcej tutaj!
oraz konferencji o. Jacka Granatowskiego SJ "Doświadczać męskości" - więcej tutaj!
(zamieszczono 2015-07-28)