ADRIANA: Oboje z mężem jesteśmy trzydziestolatkami, małżeństwem jesteśmy od siedmiu lat. W połowie 2011 r., po wielu nieudanych staraniach o dziecko, zostaliśmy zakwalifikowani do leczenia niepłodności. Zaczął się trudny czas: chodzenie od lekarza do lekarza, z jednego badania na drugie… Musieliśmy wysłuchiwać dobrych rad otoczenia, dziwnych komentarzy lekarzy, odpowiadać na niezręczne pytania. I pojawiały się coraz to nowe diagnozy, wykluczane przez kolejne badania, a wtedy koło dociekań zaczynało kręcić się od nowa. Przez cały ten okres chodziliśmy do kościoła oo. jezuitów na Msze o uzdrowienie, prosząc Boga o dar poczęcia. Każda Msza napawała nas nadzieją, ale czas mijał i nic się nie zmieniało. Nasza wiara zaczęła przygasać…
Coraz częściej słyszeliśmy od lekarzy sugestie, że natura naszych problemów może wskazywać na jedno rozwiązanie: in vitro.
A my wiedzieliśmy, że nie zdecydujemy się na nie. Z drugiej strony, nie byliśmy gotowi rozważać adopcji. Powoli zaczęliśmy tracić ufność. Dołożyliśmy sobie oboje maksimum obowiązków, więc dużo czasu spędzaliśmy poza domem, żeby nie myśleć. Oddalaliśmy się od siebie, coraz częściej się sprzeczaliśmy. W grudniu 2012 r. przeszłam poważny kryzys duchowo-psychiczny. Nie radziłam sobie z możliwością nieposiadania dzieci – ten ból narósł do ogromnych rozmiarów. Czułam, że nasza bezdzietność to moja wina, i w każdym słowie osób z zewnątrz dopatrywałam się ukrytej sugestii na ten temat. Rósł we mnie żal do Pana Boga – dlaczego, mimo naszych modlitw, nie ma od Niego żadnej pomocy? Pewnego dnia przyjaciele zasugerowali, że powinnam pojechać na rekolekcje ignacjańskie. Byłam tak zmęczona, że perspektywa spędzenia pięciu dni w milczeniu, z dala od wszystkich, brzmiała atrakcyjnie. Poza tym, chciałam usłyszeć od Boga, księdza, kogokolwiek – dlaczego Bóg zesłał na nas ten rodzaj cierpienia? Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale te pięć rekolekcyjnych dni to był jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Spotkałam Boga żywego! A On dał mi zrozumienie tego, przez co z mężem przechodziliśmy. Zrozumiałam, że traktowałam Boga jak specjalistę od spełniania życzeń. A On pokazał mi wiele moich dawnych ran. Usłyszałam potwierdzenie tego w słowach kierownika duchowego i spowiednika, że nie do końca uporałam się z problemami z przeszłości. Czułam bardzo mocno, że Pan chce, abyśmy oboje z mężem zbliżyli się do Niego, i abyśmy najpierw stali się płodni duchowo. Poza tym odkryłam, że korzystanie z usług bioenergoterapeuty, tybetańskiego uzdrowiciela i homeopatki – również mogło wpłynąć na moją duchowość i zdrowie. Zasugerowano mi, abym modliła się o uwolnienie od wpływu tych okultystycznych praktyk na mnie. I że powinnam modlić się o odcięcie od trudnych relacji, jakie z pewnych powodów miałam z moim tatą. Spowiednik zaproponował nawet, żebym poszła na modlitwę wstawienniczą w tej intencji.
Prosiłam więc Boga, aby dał mi łaskę wybaczenia tym, którzy mnie poranili. W tym czasie nieustannie powracały mi słowa: „nie ma uzdrowienia bez przebaczenia”.
Po powrocie z rekolekcji wiele działo się w naszym życiu, ale miałam w sobie spokój. Modliłam się za męża, bo czułam, że Bóg chce, abyśmy oboje najpierw się nawrócili i zbliżyli się do Niego. A różne trudne i bolesne wydarzenia sprawiły, że przestaliśmy skupiać się na problemie nieposiadania dziecka i oboje doświadczaliśmy miłości Boga. Moja modlitwa zmieniła się: prosiłam o uwolnienie i uzdrowienie wewnętrzne i poddawałam się woli Bożej. Pod koniec 2013 r., jak co miesiąc wchodząc do kościoła jezuitów na Mszę – nagle zaczęłam odczuwać dziwne bóle w różnych częściach ciała. Uzmysłowiłam sobie, że bolą mnie miejsca dotykane przez okultystycznych „uzdrowicieli”! Podczas Mszy błagałam więc Boga o uwolnienie mnie od tych praktyk. Nagle usłyszałam słowo poznania, wypowiedziane do mikrofonu: pewna kobieta jest teraz uzdrawiana z niepłodności. Poczułam ogromny ból w okolicy prawego jajnika! Pojawiał się od lat, ale lekarze nie potrafili zdiagnozować jego przyczyny. Zgięta w pół z bólu wytrwałam do zakończenia modlitw, po czym ból zaczął słabnąć i pod koniec Mszy odszedł całkowicie. Dla mnie był to jasny znak, że Bóg mnie uzdrowił! A jednak minęły kolejne dwa miesiące i nic. W grudniu 2013 r. nadarzyła się okazja uczestniczenia w modlitwie wstawienniczej. Odczułam po niej ogromny pokój. A trzy tygodnie później… test ciążowy pokazał dwie kreseczki!
MARCIN: Moja droga przez ostatni rok to droga do ZAUFANIA. Bóg pokazywał mi, że nie jesteśmy sami – mimo że tak często wydawało mi się, że nasze modlitwy trafiają w próżnię. Pierwszym widocznym znakiem Bożego działania był czas, gdy żona pojechała na rekolekcje ignacjańskie. Podczas jej nieobecności, przypadkiem natrafiłem na YouTube na film „Ewangelia według św. Jana”. To było niesamowite, bo potem okazało się, że rekolekcje żony były oparte dokładnie na tych samych fragmentach Ewangelii, które oglądałem! Był to dla nas taki mały znak jedności. Potem, jak w mozaice, układały się różne wydarzenia. Trudne chwile skłoniły nas do pogłębionej modlitwy i do udziału w sesji o rozeznawaniu duchowym, do uczestnictwa w dodatkowych rekolekcjach, w pielgrzymce. To otworzyło mi oczy na fakt, czym jest prawdziwa wiara, a czym tradycja wiary. W kwestii problemu niepłodności teoretycznie nic się nie zmieniało. Osoby z zewnątrz sugerowały nam adopcję, jednak ani ja, ani żona, nie czuliśmy się gotowi. Zdawaliśmy sobie sprawę, jak wielka to odpowiedzialność. I to był jeden z głównych powodów, dla których pod koniec 2013 r. zdecydowałem się wziąć udział w rekolekcjach ignacjańskich.
Chciałem zrozumieć plan Pana Boga dla nas, bo życie bez potomstwa wydawało mi się trochę pozbawione sensu.
Pierwsze dwa dni rekolekcji były dosyć trudne. Medytacje szły mi opornie, jakby „pchane” moim inżynierskim rozumem. Nie potrafiłem nawiązać kontaktu z Bogiem. Byłem już mocno zniechęcony. Ale następnego dnia, podczas spaceru olśniło mnie, dlaczego nie otrzymuję od Boga żadnych odpowiedzi. Usłyszałem w sobie: „Ponieważ nie zadajesz pytań”. Następnego dnia zacząłem więc zadawać pytania i otworzyłem się na działanie Ducha Świętego. I byłem zaskoczony tym, co się działo! Nagle zacząłem z Bogiem prowadzić dialog, a 45 minut medytacji (które wcześniej wydawało mi się wiecznością) upływało błyskawicznie. Wróciłem więc do pytania, które męczyło mnie najbardziej: o adopcję. I rozeznałem, że ta droga nie jest dla nas. Usłyszałem w sercu słowa, które były dla mnie kluczem tych rekolekcji. „Jednego ci potrzeba: ZAUFANIA”. Ostatniego dnia rekolekcji odbyła się modlitwa wstawiennicza. Osoba, która się nade mną modliła, otrzymała słowo poznania, że powinienem zawierzyć żonę Maryi. I że czeka nas trudny czas.
Z rekolekcji wróciłem odnowiony duchowo, pełen radości, pokoju i bezgranicznego zaufania do Boga!
Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek będziemy mieli upragnione potomstwo, ale wiedziałem, że On ma dla nas dobry plan. W domu żona przywitała mnie pyszną kolacją, a na stole położyła małe pudełko-niespodziankę. Miałem jej tyle do opowiedzenia po rekolekcjach, że długo zwlekałem z jego otwarciem. A gdy to wreszcie zrobiłem – nie mogłem uwierzyć własnym oczom! To był najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałem w życiu! Prezent od samego Boga – ładnie przedstawiona wiadomość, że zostaniemy rodzicami! Chyba nigdy wcześniej nie byłem tak wzruszony… Ten czytelny znak miłości Boga do nas był niesamowity! Zrozumiałem, że On naprawdę się o nas troszczy i chce naszego dobra – tylko nie wszystko, czego pragniemy, jest dla nas dobre w danym momencie. Wcześniej nie byłem jeszcze duchowo dojrzały do roli ojca, bo moja relacja z Ojcem w niebie nie była taka, jak powinna. Jednak szybko przyszedł czas próby. Po kilku godzinach od tej cudownej wiadomości i po gorących modlitwach dziękczynnych – żona zaczęła mocno krwawić. Krwawienie ustępowało i znów wracało, pojechaliśmy więc do przychodni. Na USG okazało się, że żona ma krwiaka czterokrotnie przekraczającego wielkość płodu. Dziecko, według ich obliczeń, było ponad dwa tygodnie za małe, a jego tętno bardzo słabe. Lekarz podszedł do mnie po badaniu USG i powiedział: „Ta ciąża pewnie poleci”. To był cios! Ale siła, jaką otrzymałem na rekolekcjach, nie pozwoliła mi zwątpić. Przekonałem żonę, że Bóg wie, co robi, i na pewno zatroszczy się o nasze Maleństwo. I tak się stało. Dziś moja żona jest w ósmym miesiącu, ciąża przebiega prawidłowo i z radością oczekujemy narodzin naszej upragnionej córeczki. Gdy tylko pojawiają się trudniejsze chwile – wracam do czasu rekolekcji i przypominam sobie to zdanie: „Jednego ci potrzeba: ZAUFANIA”.
Dopisek z początku września: Nasza piękna i długo wyczekiwana niespodzianka jest już z nami – Laura przyszła na świat ostatniego dnia sierpnia. Chwała Panu!
Jeśli pragniesz odnowienia swojego małżeństwa zachęcamy do lektury książki "Pocałunek złożony na duszy" ks. Jose Maniparampil. Więcej tutaj!
oraz do wysłuchania super konferencji "Rozeznawanie w praktyce" MP3!