Wielu z nas ma dobrego znajomego, przyjaciela, z którym jest w szkole albo w pracy, albo we wspólnocie. I pewnie każdemu z nas zdarzyło się w jakiejś sytuacji wziąć go w obronę... To mogło być wtedy, gdy ktoś go o coś oskarżył, a my wiedzieliśmy, że to niesprawiedliwe, albo nawet jeśli sprawiedliwe, to wyszliśmy pierwsi i powiedzieliśmy: „To nie było tak, było inaczej. To nieprawda”. Próbowaliśmy wziąć trochę tę winę na siebie, żeby pokazać: „Ja stoję w obronie tej osoby”. Mnie się to w szkole parę razy zdarzyło… Chociaż pamiętam, gdy i za mną ktoś się wstawiał, na przykład jak wybiłem sąsiadowi szybę. Za wysoko kopnąłem piłkę. Mój kolega wtedy stał za mną murem, tłumacząc, że to nie moja wina, tylko że ta szyba była źle zrobiona… Próbował pokazać, że to jest powodem, co oczywiście było wątpliwe. To jest właśnie ta postawa: cokolwiek się zdarzy – ja za kimś stanę murem. Dlaczego? Bo go lubię, bo to jest mój przyjaciel. Albo dlatego, że razem jesteśmy za coś odpowiedzialni i chcę, żeby ta kara czy ta trudność, która go spotkała, była przeżywana razem.
1. POTRAKTUJ JEZUSA Z WZAJEMNOŚCIĄ
Do takiego stanięcia jak przyjaciel stoi obok przyjaciela, na dobre i na złe, czyli nawet jak przegrywamy, albo jak coś nie wyszło, albo się potknąłem – do czegoś podobnego Pan Jezus chce nas również zaprosić w życiu wiary: „Kto bowiem się zaprze, zawstydzi Mnie przed tym pokoleniem, tego i ja się zawstydzę”. Jezus chce, abyśmy stanęli w Jego obronie w momencie, gdy na przykład ktoś wie, że chodzimy na religię i nas za to zaatakuje – wtedy możemy od Niego się odsunąć, zrobić krok do tyłu. Albo powiedzieć: „Ja Go kocham – jakiekolwiek będą tego konsekwencje. Staję obok. Nie wypieram się”. A może być też taka sytuacja, że w dyskusji jest jakaś nagonka na wiarę i ja się wtedy chowam. Nie wiem, jak to jest wśród młodych, ale dorośli pracujący nie raz mówią na spowiedzi, że w pracy była rozmowa o Bogu i nie przyznali się do Niego: „Nie miałem odwagi, nie miałem siły” – mówią. Albo: „Nic nie powiedziałem, nawet uczestniczyłem w tym”. I to jest ból, który nosimy. Gdyby to był twój przyjaciel i zachowałbyś się w ten sposób, to myślę, że gdzieś w sercu byś długo to nosił. A wobec Pana Boga jest tak czasami, że mówisz: „No, trudno, nie miałem siły, nie miałem odwagi… Poszło jakoś…”. Tymczasem Jezus jest naprawdę naszym Przyjacielem. I On się nas nie wypiera. Dlatego do nas mówi: „I wy się Mnie nie wstydźcie”. „Kto się bowiem zawstydzi Mnie przed innymi, tego i Ja się zawstydzę”. Jezus nie wstydzi się nas.
2. W KAŻDYM Z NAS JEST WIELE ZŁA
Kiedy idziesz do spowiedzi, to czy mówisz: „Pomagałem rodzicom, miałem same piątki, dobrze odrobiłem pracę domową i w coś tam jeszcze się zaangażowałem”? Nie. Mówisz:: „Tutaj nie zrobiłem tego, tutaj przekląłem, a tutaj coś zepsułem, a tam…”. Wszyscy robimy coś złego. I Pan Jezus słyszy od nas, gdy to wszystko wyznajemy, i odpowiada: „Ja się ciebie nie wstydzę. Kocham cię właśnie takiego słabego, z takimi grzechami, które masz, których być może sam się wstydzisz…”. Mówi to do ciebie na każdej spowiedzi i mówi to do mnie. Kiedy spowiadałem się w minioną niedzielę, to samo usłyszałem od Jezusa: „Takiego cię kocham – z twoim obciążeniem i z wszystkimi twoimi grzechami”. Każdy z nas to słyszy. Ale w momencie, gdy ja się wstydzę Jezusa, to Mu związuję ręce.
3. JAKĄ MIARĄ MIERZYSZ, TAKĄ CI ODMIERZĄ…
Tak mówi Ewangelia. Swoim stylem zachowania pokazuję: „Jezu, tak mnie traktuj”. Więc skoro ja się wstydzę Jezusa, to mówię: „Tak mnie traktuj, taka jest moja miara”. Dlatego wypowiadamy w modlitwie: „Ojcze nasz… I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy…”. Chcemy, aby Bóg nam wszystko odpuszczał, ale to, jaką miarą mierzymy, taką nas Bóg potraktuje. Gdy wchodzimy w Wielki Post, to On nam o tym co chwilę przypomina: „Byłem głodny, nie nakarmiliście Mnie…”, i tak dalej. W różnych momentach Jezus się nas nigdy nie wstydzi, ale jednocześnie to my wyznaczamy, jak Bóg ma nas traktować. Jeśli jesteś przyjacielem Jezusa, zrób wszystko, by w momencie próby przyznać się do Niego, tak jak On się przyznaje do ciebie w momencie twoich prób. Jak podczas spowiedzi, gdy okazuje się, że jest w tobie wiele zła.
Innym miejscem, gdzie zostajemy poddani próbie, jest krzyż. Jezus mówi: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Tutaj bardzo ważna rzecz – często myślimy, że Pan Jezus chce, abyśmy brali Jego krzyż. A On chce, abyśmy wzięli swój. Bo Jego jest dla nas za ciężki – to są grzechy całego świata, my nie jesteśmy w stanie tego unieść. Dlatego Pan Jezus nie daje swojego krzyża nikomu, ponieważ nikt by go nie uniósł. W Jego obliczu możemy zrobić tylko jedno – stanąć z Nim, pod Jego krzyżem, przy Maryi, przy Janie, przy pozostałych osobach, które tam są. Niektórzy, stojąc pod krzyżem, wyśmiewają Jezusa, drwią z Niego, inni uciekli jak Apostołowie. Maryja została. I my też możemy tak zrobić. Podczas drogi krzyżowej możemy powiedzieć: „Chcę stanąć pod krzyżem”. Pamiętając, że Jezus do nas mówi: „Weź swój krzyż”.
4. CO JEST TWOIM KRZYŻEM?
Twoim krzyżem na pewno są rodzice. Tak jak my jesteśmy krzyżem dla nich. Z różnych powodów. Nawet kiedy chcemy, aby wszystko było idealnie w domu, to i tak nie jest. Kto ma w domu idealnie? Nie ma domów idealnych… Popatrzcie na rodziców. Dzieci, kiedy się rodzą i dorastają – rodzice je kochają ze względu na to, że są ich dziećmi, ale ich sobie nie wybierali. Nie ma sklepów z dziećmi. Dziecko się po prostu rodzi z takim a nie innym charakterem i stylem bycia. Rodzice siebie nawzajem wybierali – mama z tatą. Nieraz nawet długo. Niektórzy pięć lat, a niektórzy nawet piętnaście, bo nie mogli się zdecydować. A potem co? Czy są dla siebie miodem na serce? Są dla siebie też krzyżem, chociaż kochają się, walczą o tę relację. Ten krzyż, który sobie nawzajem dajemy, to są różne sytuacje życia. Bo na przykład tata nie podziękował mamie, a ona zrobiła taki pyszny obiad, tyle się nastarała, tyle serca dała, a tata nie zauważył. Zjadł i poszedł spać. Wiecie, jaki to ból serca? Ale to jest właśnie ten krzyż, który potrzeba podjąć. A to oznacza: „Tak się stało, ale ja dalej będę go kochać, bo to jest mój mąż, wspaniały mąż. Teraz nie podziękował, ale innym razem podziękował, a nawet zrobił to wiele razy”. A odrzucenie krzyża może wyrazić się w reakcji: „A to cham, jak tak można? Za kogo ja w ogóle wyszłam?”. To jest odrzucenie swojego krzyża. Albo w momencie, kiedy nie możesz się dogadać z rodzicami, to zwykle na podobnej zasadzie oni się nie mogą porozumieć się z tobą. Wzięcie krzyża oznacza wtedy postawę: „Jest mi ciężko z mamą, jest mi ciężko z tatą, ale wiem, że oni chcą mojego dobra i będę ich kochać. I będę im mówić dobre słowo, i chociaż się nie dogadaliśmy, to pójdę wieczorem do nich i powiem: Mamo, kocham cię. Tato, kocham cię”. To jest wzięcie krzyża. A odrzucenie krzyża wyrazi się w postawie: „Nie odezwę się do nich. Niech cierpią. Nie ustąpię”. Albo gdy ktoś mnie obraził, wtedy również rodzi się pytanie: „Wziąć krzyż czy nie?”. I to jest właśnie ten trud, który mamy podejmować.
5. TRUDNA PRZYJAŹŃ
Często próbujemy zamienić sytuację, myśląc, że Pan Jezus chce, abyśmy wzięli Jego krzyż. Nic z tych rzeczy. Wtedy, gdy będziemy myśleli, że mamy wziąć krzyż Jezusa, to będziemy się Go bali, że coś miażdżącego na nas nałoży. Bo jest złym Bogiem. I im więcej będę przy Nim, to tym więcej mi krzyża ześle i będzie się znęcał nade mną. To jest nieprawda. Nikt z nas nie jest w stanie unieść krzyża Jezusowego. Ale możemy wziąć swoją codzienność. Na przykład możesz dostać złą ocenę i zacząć obgadywać nauczycielkę: „Ale ona jest wredna, ale jest głupia” – i wszystkim rozpowiadać. To jest odrzucenie krzyża. A wzięcie go? „Nawet jeśli ta zła ocena jest niesprawiedliwa, nauczę się, żeby było lepiej. I nawet jeśli mi się nie chce, to tym bardziej się nauczę…”.
Przez całe życie będziemy doświadczać trudności – w sposób zawiniony i niezawiniony. Tak jak w przypadku Jezusa. On nie zrobił nic złego, a doświadczył krzyża. I w takich sytuacjach powinniśmy stawić temu czoła i dalej kochać, aby dobro nadal wychodziło z naszego serca. Nikt z nas nie może powiedzieć: „Nie mam żadnego krzyża”. Są momenty, że mamy go więcej, są momenty, że jest nam lżej – są różne chwile w naszym życiu, ale każdy z nas ma krzyż. Swój. Do niesienia. Jezus nas do tego zaprasza i to oznacza być w przyjaźni z Chrystusem. To właśnie wtedy nie wypieramy się Go, gdy mówimy: „Chcę iść za Tobą i wziąć swój krzyż”. Więc niech Ewangelia poprowadzi nas – jako Jego przyjaciół – do odpowiedzialności za wiarę i wiernego życia w Bogu.