Amerykanin, którego gościliśmy w Łodzi w grudniu ubiegłego roku podczas dwudniowego seminarium, 20 lat temu porzucił stałą pracę i rozpoczął własną działalność. Dość spektakularnie – w ciągu 3 lat stracił 250 tys. dolarów oszczędności i zadłużył się na kolejne 30 tys. Jednak odkąd Jezusa uczynił Panem swoich pieniędzy, w wieku 58 lat był w stanie przejść na emeryturę i żyć wyłącznie z oszczędności. Obecnie wraz z żoną jeździ po świecie jako wolontariusz fundacji Compass Catholic Ministries i zachęca ludzi, by oddawali Bogu nie tylko serca, ale i… portfele.
– W jaki sposób Bóg przeprowadził cię od dramatycznego kryzysu finansowego do posługi innym?
Ta zmiana nie wydarzyła się w ciągu jednej nocy, to był proces. Ale Bóg posłużył się moim pragnieniem, by ocalić nasze małżeństwo. Nasze problemy w relacji pojawiły się, dlatego że dorastaliśmy w dwóch różnych światach. Moja żona została całkowicie inaczej wychowana, jeśli chodzi o styl zarządzania pieniędzmi, więc w tej kwestii nigdy nie byliśmy zgodni. A ja miałem mocno rozdmuchane ego i byłem głęboko przekonany, że ciężko zapracowałem na wszystko, co mamy, że jest to moją zasługą, a Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Kiedy więc przyszedł krach finansowy – długo nie potrafiłem się przyznać, że jestem bankrutem na własne życzenie.
– Jak Bóg cię wtedy uratował?
Znajomy ksiądz namówił mnie do udziału w Studium Biblijnym, które odbywało się w innej parafii. Gdy w 1987 r. po raz pierwszy uczestniczyliśmy w tym kursie, trwał on 12 tygodni. Od początku miałem wrażenie, że może to być dla nas „światło w tunelu”. Słuchałem wszystkiego uważnie i powoli otwierały mi się oczy. Dostawaliśmy też prace domowe, polegające na praktycznym zastosowaniu tego, czego nas uczono. Jedna z nich brzmiała tak: spisz na kartce wszystko, co posiadasz, i oddaj to Bogu. Ten dokument oczywiście nie miał mocy prawnej, ale musieliśmy go podpisać i podać innym uczestnikom kursu, aby go sygnowali swoim nazwiskiem jako nasi świadkowie. Ja też spisałem wszystko, co posiadam, ale… nie byłem w stanie podpisać deklaracji, że odtąd należy to do Boga. Po zakończeniu kursu postanowiliśmy prowadzić go w naszej parafii, w nieco skondensowanej wersji, dziewięciotygodniowej. Tym razem to ja byłem prowadzącym. Ale upłynęło 6 cyklów dziewięciotygodniowych spotkań, zanim podpisałem swoją „deklarację finansową”. Oddałem wszystko Bogu, bo już wiedziałem, że to i tak jest Jego. Jednak nawet wtedy nie była to dla mnie łatwa decyzja. Czasem Bóg delikatnie stuka cię w ramię, a ty rozpoznajesz, że to On i Mu odpowiadasz. Czasem musi cię trzasnąć gałęzią i dopiero wtedy reagujesz, ale zdarza się, że musi walnąć cię kilkucalową deską w głowę. W moim wypadku zmuszony był użyć deski nawet kilka razy… Aż wreszcie pojąłem, że wszystko, co w życiu osiągnąłem, było możliwe dzięki Jego błogosławieństwu – i wywołało to wielką zmianę w naszym życiu.
– Czy była to również zmiana finansowa?
Tak, powoli zaczęliśmy wychodzić z długów. Przełknąłem swoją dumę i wróciłem do dawnej firmy. Podjąłem również dodatkową pracę – wstawałem w nocy i od 3 nad ranem roznosiłem gazety. Potem wracałem do domu na kilka godzin snu i wychodziłem do pracy – marząc, żeby w firmie były już włączone wszystkie światła, bym nie zasnął na siedząco. Spłacenie zadłużenia na kartach kredytowych zajęło nam 4 lata. Spotykaliśmy się z chrześcijańskim doradcą finansowym (teraz współpracuje on z nami w naszej Fundacji Crown) i po konsultacjach z nim doszliśmy do wniosku, że będziemy też co miesiąc spłacać więcej niż jedną ratę kredytu hipotecznego. Odtąd co miesiąc nadpłacaliśmy ją o 3 miesiące naprzód. Mamy nadzieję, że za dwa lata, gdy osiągniemy wiek 65 lat, będziemy już całkowicie wolni od tego ostatniego długu. Sama świadomość, że mamy środki na spłacenie naszych długów, to wielka ulga. Wolność od długów to kamień zdjęty z serca.
– Co się zmieniło po twojej deklaracji oddania Bogu wszystkiego?
Odtąd świadomie starałem się być dobrym zarządcą tego, co posiadam. Razem z żoną żyjemy zgodnie z założonym planem wydatków, mamy ustalony budżet na resztę naszego życia. Nie wydajemy już pieniędzy tylko dlatego, że je mamy. Jeździmy używanymi samochodami, płacimy gotówką, w domu mamy kilkuletnie telewizory. Ponieważ żaden z nich się nie zepsuł w ostatnich latach, nie kupiliśmy sobie telewizora z płaskim ekranem.
– A jak Jezus nauczył was dzielenia się pieniędzmi z innymi? Podczas seminarium w Łodzi podałeś słuchaczom bardzo praktyczne rady, jak Boga uczynić Panem swoich finansów, np. poprzez dziesięcinę…
Wszystko polega na zaufaniu i wdzięczności. Na przykład dziesięcina – z nią związane są wspaniałe obietnice Boże, znajdziesz je w Księdze Malachiasza (por. Ml 3, 10-12). Ale gdy już dojdziesz do punktu, w którym będziesz oddawać Bogu do dyspozycji pełne 10 % twojego dochodu – poczujesz, że chcesz dawać więcej. Zobaczysz, że dziesięcina to minimum, a dawanie to sprawa maksimum. Na pierwszych zajęciach naszego kursu uczestnicy otrzymali pewne zadanie – stworzenie „Bożego konta bankowego”. Mieli wpłacać na nie dziesięcinę i z tego konta dawać później na potrzeby Kościoła czy ludzi w trudnej sytuacji. Pewna para miała sąsiada chorego na raka. Nie miał pieniędzy na zrealizowanie recept. Oni zajrzeli na „Boże konto” – są pieniądze! – więc dali je temu człowiekowi. To małżeństwo miało piątkę dzieci, ale na „Bożym koncie” regularnie odkładali swoją dziesięcinę. A Bóg zapewniał im samym pomyślność, więc na Jego koncie zawsze znajdowały się środki do wspierania innych.
– Jaka wizja stoi za działalnością waszej fundacji Compass Catholic Ministries?
25 lat temu założyciel Crown Ministries (z których później wyrosły Compass Catholic Ministries), powiedział, że gdyby choć kilka procent uczestników naszych kursów osiągnęło prawdziwą wolność finansową, wywołałoby to znacząca zmianę w Kościele, w królestwie Bożym na ziemi. Na przykład wyobraźmy sobie, że z grupy 200 tys. ludzi, którzy przeżyli te kursy, 5 tys. osiągnęło prawdziwą wolność finansową. I połowa z tych ludzi nie rzuciła pracy, ale dawała corocznie 20 tys. dolarów Kościołowi. Tak więc mnożąc te 20 tys. dolarów przez 2500 osób – ile dobrego mógłby zrobić Kościół z tymi 50 milionami dolarów otrzymywanych corocznie? A gdyby druga połowa tych ludzi została wolontariuszami Kościoła – jak wielka byłaby to zmiana? Od pierwszych dni kursu tę wizję wbijano nam w głowy, choć my początkowo nie byliśmy w stanie jej pojąć…
– Kiedy więc sami włączyliście się w to dzieło?
Około roku 1995 mężczyzna prowadzący katolicką gałąź Crown Ministries zaczął proponować nam dołączenie do ekipy. Ale oznaczałoby to wyjazdy w roli „misjonarzy”, czyli proszenie słuchaczy o datki, żebyśmy w ten sposób zbierali pieniądze na swoje pensje. Wiedziałem, że to się nie uda – udławiłbym się raczej, niż prosił o pieniądze – dlatego ciągle odmawialiśmy. Bóg ponawiał swoje wezwanie i stukał nas w ramię, a my wciąż odpowiadaliśmy: „nie”, bo nie byliśmy gotowi. Zgodziliśmy się dopiero 12 lat później – w 2007 r., gdy przeszedłem na emeryturę i mogłem posługiwać, nie potrzebując pensji. Opracowaliśmy wtedy materiały Crown Ministries w duchu katolickim i od naszego biskupa otrzymaliśmy na nie Imprimatur. Odtąd nieustannie doświadczamy, jak Bóg błogosławi tę posługę – coraz więcej ludzi się w nią angażuje, coraz większe owoce przynosi. Ponad rok temu przygotowaliśmy książkę – Studium Biblijne w wersji katolickiej. Gdy w 2011 r. mieliśmy oddać ją do druku, na tydzień przed wyznaczonym terminem zorientowaliśmy się, że brakuje nam 5 tys. dolarów. Razem z żoną dużo modliliśmy się w tej sprawie i doszliśmy do wniosku, że książka jest bardzo potrzebna, więc wyłożymy na nią nasze oszczędności. Ale na trzy dni przed rozpoczęciem druku otrzymaliśmy pocztą czek – dokładnie na 5 tys. dolarów! Bóg zawsze daje środki na to, co potrzebne. Ważne tylko, by dobrze rozpoznać, czego On pragnie. A im bardziej zbliżamy się do Niego – tym bardziej przekonujemy się, że wszystko, co mamy, pochodzi z Jego ręki…
Rozmawiała: Anna Lasoń-Zygadlewicz
Szczególnie polecamy CD "Wolność finansowa" Jon i Evelyn Bean - więcej tutaj!
(zamieszczono 2013-02-02)