Pamiętam słowa św. Tereski, przeczytane gdzieś przelotnie, że przez krzyż i przez cierpienie człowiek dochodzi do wniebowstąpienia, a „cierpienie staje się niebem na ziemi”. Czasem myślę o Maryi stojącej pod krzyżem, opłakującej jedynego Syna, który pokazuje jej, jak rozumieć miłość, która jest drogą. Bo przez miłość pochodzącą od Boga wszystko się przemienia i nabiera sensu.
Czasem czuję, że ci, którzy odeszli do Boga trochę wcześniej ode mnie, z którymi pozostaje mi rozmawiać przez modlitwę, są bliżej mnie niż ktokolwiek inny. Kiedy umiera dziecko i pozostają puste ramiona, czas staje w miejscu i już nic nie jest takie samo, choć życie toczy się dalej. Wszystko dookoła przypomina mi o tej iskierce życia, która zgasła. Patrzę na rodzinę zebraną dookoła stołu, ale widzę też wymowne „puste miejsce przy stole”.
W tym roku zrozumiałam, jak wielkim bogactwem dla nas żyjących jest Boże Narodzenie i wiara w zmartwychwstanie. Jaką niesie ze sobą nadzieję na spotkanie tego, co Boże, z tym, co ludzkie. Na spotkanie z tymi, którzy są już u Boga. Ale też daje poczucie wzajemnego obcowania ze sobą tu i teraz.
Tęsknię za radością spotkania i wiem, że jej pełnia jest w zmartwychwstaniu, ale najpierw trzeba się narodzić na nowo przez krzyż, który zawsze oczyszcza, ustawia na właściwej drodze, wyostrza spojrzenie na to, co istotne. Oczy, które wylały wiele łez, widzą jaśniej. Proszę o radość, o Radość Pełną, ale sama doświadczam, że radość wewnętrzna ma więcej wspólnego z walką, z wytrwałością i osiąganiem trudnych celów niż z przyjemnością.
Pamiętam, że pewien kapłan opowiedział mi w dniu śmierci córki historię o kobiecie, która trzymając po długiej nieuleczalnej chorobie umierającego syna na rękach, w rozpaczy wykrzyczała Bogu, iż nie odda go Jemu. Nie chciała, aby stało się inaczej niż chce ona sama: „Bóg mi go dał, ale nie może mi go zabrać”. I faktycznie dziecko wyzdrowiało.
Minęło wiele lat i chłopiec wyrósł na silnego, zdrowego mężczyznę, ale czynił wiele zła. Kiedy zabił człowieka (ojca wielodzietnej rodziny), owa matka przypomniała sobie swoje słowa skierowane do Boga i musiała ze skruchą przyznać, że lepiej byłoby gdyby wtedy jej mały synek odszedł prosto w ramiona Boga. Zrozumiała, że byłaby to łaska.
Często wyruszam na poszukiwanie cudów w tym co nadzwyczajne. Ale cuda, które pozwalają mi czuć się bardzo blisko Boga, dzieją się w milczeniu Jego tajemnicy, w zwykłej codzienności. Modlitwa w obecności krzyża, spotkanie przez modlitwę z tymi, za którymi tęsknię, daje mi wewnętrzny pokój, rozstanie wniebowstąpienia staje się mniej raniące, ponieważ spotkanie już się rozpoczęło w Bożym Narodzeniu.
Cecylia
(Świadectwo zamieszczono 2011-12-07)
Polecamy płyty Zespołu Mocni w Duchu, niosące wiele nadziei i budujące wiarę.