Kim jesteście?
Armia Dzieci to wspólnota dzieci i rodziców, zespół muzyczny, diakonia uwielbienia i ewangelizacji. Działamy w Lublinie.
Macie ciekawe pomysły na pomoc dzieciom w ich duchowym rozwoju. Prowadzicie „szkółkę niedzielną”. Jak to wygląda w praktyce?
Przed Mszą dzielimy się na grupy wiekowe i uczestniczymy w katechezie, prowadzonej przez świeckich. Następnie idziemy na Eucharystię, prowadzoną przez naszego duszpasterza ks. Sławomira Pawłowskiego, pallotyna, przez nas animowaną muzycznie. Staramy się, by elementy liturgii były dla nas jasne, dlatego też dbamy o gesty. Gdy jest czas na oddanie Bogu chwały, czynimy to z pełnym zaangażowaniem – głośno i radośnie. Gdy jest modlitwa wiernych, modlimy się wstawienniczo. Na Mszy rozkładamy dzieciom dywan, na którym mogą się bawić, i na swój sposób uczestniczyć w tym, co się dzieje. Panuje ogromny gwar, ale nikomu on nie przeszkadza. Obserwujemy, jak w dzieciach wzrasta świadomość i coraz pełniej uczestniczą we Mszy. Na zakończenie zapraszamy wszystkich na poczęstunek.
Prowadzicie również w Świdniku kawiarnie w centrum handlowym. To pomysł na biznes, czy ewangelizację?
W kawiarni „Rafael” pracuje młody mężczyzna, który w ten sposób utrzymuje swoją rodzinę. Amia natomiast angażuje się w tę inicjatywę poprzez posługę modlitewną – każdy, kto przychodzi, może poprosić o modlitwę. W wakacje pracowały i służyły tam modlitwą także moje starsze dzieci. Gościom kawiarni rozdajemy również książki ewangelizacyjne. Wierzymy, że jest to dzieło Boga i że powstanie sieć takich kawiarni na całym świecie.
Wygląda na to, że ewangelizacja jest waszym rodzinnym stylem na życie. Jak to się zaczęło?
Poznałam mojego męża w szkole średniej i razem wzrastaliśmy w Ruchu Światło-Życie. Widzimy, że całe nasze życie wpisuje się w Boży plan. Dom, który kupiliśmy i w którym obecnie mieszkamy, był pierwszym nabytym przez ks. Blachnickiego na potrzeby Ruchu. Dziś tutaj spotyka się Armia Dzieci, a ponieważ jesteśmy również liderami ICPE (międzynarodowej katolickiej misji zaangażowanej w ewangelizację świata) swoje miejsce ma też tutaj jej biuro. Już na początku małżeństwa podjęliśmy decyzję, że jako rodzina chcemy służyć Kościołowi. Gdy przychodziły na świat nasze dzieci, to one stanowiły centrum naszego zaangażowania. Jednak czuliśmy, że Pan Bóg powołuje nas do stworzenia czegoś więcej. Zaczęliśmy zatem gromadzić wokół siebie więcej osób. Zaczęliśmy od spotkań matek z dziećmi, później zapraszaliśmy całe rodziny. To było miejsce, gdzie młodzi rodzice nie musieli się krępować, dzieci nikomu nie przeszkadzały. Tak w 2010 roku powstała Armia.
Jak dzieci przeżywają wiarę? Czy możemy się od nich czegoś nauczyć?
Dzieci rzeczywiście przeżywają wiarę. W centrum duchowości Armii Dzieci jest myśl, że dzieci traktujemy na równi z dorosłymi. Nie czekamy, aż dorosną tylko razem kroczymy na drodze wiary. Staramy się jak najrzadziej organizować odrębne spotkania dla dzieci i dla dorosłych. Wymaga to od nas szanowania potrzeb wszystkich, nie tylko starszych. Czasem mam wrażenie, że jesteśmy uczeni szacunku do dorosłych, a nie szanujemy dzieci. Moje doświadczenie pokazuje, że jeśli robimy dla nich coś dobrego, staramy się, by im pomóc, to jako dorośli korzystamy z tego w równym stopniu. Dzieci zaskakują nas przeżywaniem wiary. Niedawno na spotkaniu dla kobiet „Magnificat” zaproponowałam modlitwę nad osobami, które borykają się z trudnościami finansowymi. Zainteresowane kobiety podeszły do przodu, a posługujące nałożyły na nie ręce. Wśród nich zauważyłam moją jedenastoletnią córkę. Dla niej to jest naturalne. Widzę, że dzieci z Armii są dojrzałe, znają Słowo Boże, mają dużą świadomość wiary. To jest dla nich środowisko życia. Przejmują inicjatywę, angażują się w nowe pomysły. Na przykład jeden z naszych synów, który studiuje w Warszawie, wymyślił warsztaty zatytułowane „Rozkosz nauki”. Zaproponował weekendowy wyjazd wszystkim dzieciom, które chcą się uczyć. Wszystkie chcą jechać, choć od rana do wieczora mają dokładnie zorganizowany plan zajęć i nie będzie to czas odpoczynku. Nasz młodszy syn, gimnazjalista, chodzi na zajęcia Armii kierowane do przedszkolaków. Pomaga im i doskonale się wśród nich czuje, nie przeszkadza mu, że są dużo młodsi. Armia w ten sposób wychowuje i już dzieci uzdalnia do samodzielnych posług.
Sami macie sześcioro dzieci. To dużo?
W sam raz. Kochamy się i przyjmujemy dzieci, którymi Bóg chce nas obdarzyć. Był taki okres w naszym życiu, że przejęliśmy się hasłem „odpowiedzialnego rodzicielstwa” i ograniczaliśmy naszą dzietność. Myśleliśmy, że nasza sytuacja nie pozwala na kolejne dzieci. To jednak okazało się kłamstwem. Odkryliśmy, że to Pan Bóg jest dawcą życia i On nas we wszystkim zabezpiecza. Takie podejście do rodzicielstwa stało się dla nas oczyszczające i pogłębiło naszą relację. Zniknął lęk, staliśmy się bardziej otwarci. Uważam, że straciliśmy kilka lat, gdy byliśmy w konflikcie między miłością małżeńską, również ekspresją seksualną, a chęcią uniknięcia potomstwa. W Piśmie świętym jest napisane, byśmy byli płodni i rozmnażali się. Maryja poczęła Jezusa w bardzo niekorzystnym momencie. Uważam zatem, że nie naszą rzeczą jest troszczyć się o liczbę dzieci. Pan Bóg bierze to na swoje ramiona.
Zaufanie do Boga jest tutaj fundamentem. I jeśli nie myślimy o kwestiach finansowych, to zostają jeszcze nasze osobiste ograniczenia, czasami brak cierpliwości…
O to wszystko zatroszczy się Pan Bóg. Jemu po prostu opłaca się zaufać. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, ponieważ wiemy, że musi się udać, bo On jest z nami. A kwestia, czy sobie poradzimy z dziećmi… My sobie nie radzimy. Dzieci mogą mieć nam wiele do zarzucenia, ale rodzice nie są idealni i nie to jest ich zadaniem.
Jedna z moich rozterek, gdy myślę o rodzinie wielodzietnej, dotyczy braku możliwości dotarcia do każdego dziecka. Ja tęsknię za swoimi dziećmi. Czynności „organizacyjne” zajmują tyle czasu, że już na zabawę, czytanie, przytulanie… zostaje go bardzo mało. Czasami pod koniec dnia orientuję się, że nie każdemu miałam okazję spojrzeć w oczy.
Odpowiedzi na swoje wątpliwości powinnaś poszukać w Biblii, bo Bóg najlepiej wie, co ci doradzić. Niedosyt zawsze w nas będzie. Wiemy, że coś moglibyśmy zrobić lepiej, i takie myślenie jest twórcze. Być może ważniejsze są relacje między rodzeństwem. Nie wszystko zależy od nas, Bóg w cudowny sposób nas przemienia i współdziała we wszystkim dla naszego dobra.
Co jest zatem najważniejsze dla naszych dzieci?
To, jak patrzą na mamę i tatę. Czy widzą miłość między nimi, jedność będącą odbiciem Trójcy Świętej. To jest najważniejsza katecheza dla dzieci. Kiedyś dziennikarka w radiu zapytała mnie o macierzyństwo. Często mnie o to pytają, chyba sądzą, że jestem ekspertką. Tymczasem ja swoje macierzyństwo postrzegam w kontekście ojcostwa mojego męża, to znaczy, razem jesteśmy rodzicami. Żeby to wyjaśnić – Boga postrzegamy często jako ojca, a Maryję jako matkę. Przykładamy ludzkie kryteria. Tymczasem to Bóg jest dla nas i ojcem, i matką. Zatem dopiero ja i mój mąż jesteśmy rodzicem. I to jest ta jedność, uzupełniamy się i jesteśmy wobec siebie komplementarni. Ktoś powiedział do mojego męża, że musiał dobrze wychować syna, skoro w tak młodym wieku jest w narzeczeństwie. Mój syn wtedy odpowiedział, że nie potrzebował wychowania, wystarczyło, że rodzice mu wszystko pokazali.
Łatwo ci mówić, bo jesteś w szczęśliwym związku…
Poczucie szczęścia jest w naszym umyśle. Jeśli ktoś jest nieszczęśliwy w małżeństwie, to jego problemem jest to, że jest nienawrócony. Nawrócony człowiek, który żyje z Bogiem, albo potrafi sobie poradzić z tym, że jego relacja małżeńska niedomaga, albo robi wszystko, by to zostało przemienione, bo w oczach Boga wszystko jest możliwe. Nasze szczęście nie zależy od tego, czy jesteśmy w związku, czy nie. Nasze szczęście nie zależy od okoliczności, w jakich żyjemy. Kiedy wołamy „przyjdź królestwo Twoje”, możemy mieć pewność, że życie szczęśliwe zaplanował dla nas Bóg. On chce, żebyśmy byli szczęśliwi i zadowoleni. Cierpienie nie jest częścią naszego dziedzictwa, które zdobył dla nas Jezus Chrystus na krzyżu.
To by znaczyło, że każdy nawrócony człowiek, powinien być szczęśliwy.
Tak. Jeśli nasz rozum jest nawrócony, myśli poddane są Chrystusowi, to nasze uczucia i emocje, które najpierw przechodzą przez umysł, są nam również poddane. Jeśli tracę stabilność, pojawia się smutek czy przygnębienie, to po chwili mogę ocenić, z jakich myśli się ten stan zrodził, jakie myśli dopuściłam do siebie. Powinnam się im przeciwstawić i je odrzucić, np. „Moim życiem nie będzie rządziła myśl, że ktoś mnie źle potraktował. Jeśli nawet tak się stało, to Bóg jest po mojej stronie i z Nim przejdę przez tę trudną sytuację”. Życie z tak uporządkowanym umysłem jest wspaniałe, św. Piotr nazywa to „przemianą”. Greckie słowo „metanoia” oznacza właśnie przemianę umysłu. Nie chodzi zatem o to, by w Wielkim Poście podjąć postanowienie, by np. ścielić codziennie łóżko czy nie jeść cukierków. To nie jest nawrócenie. Nawróceniem jest przemiana umysłu. Jeśli chcemy być święci, musimy przemienić nasze umysły. Jeśli myślimy tylko w kategoriach dobrych uczynków, to nie mamy relacji z Bogiem. On tego nie chce. On kocha naszą wolność i lubi, kiedy my jesteśmy zadowoleni.
Czy nawrócony umysł jest darem, niezależnym od nas?
To jest decyzja, że żyję przemienionym umysłem. To znaczy, dbam o swoje myśli, aby były Boże. Święty Paweł w 2 Liście do Koryntian (10, 5-6) mówi: „ujarzmijcie wasze myśli”. Mam zatem łapać swoje myśli i demaskować te, które pochodzą od diabła, a iść za tymi, które pochodzą od Chrystusa. A jak odróżnić jedne od drugich? Rozważając Pismo święte. W Roku Wiary zalecana jest również lektura Katechizmu i dokumentów II Soboru Watykańskiego. To najlepsze źródła dla katolików. W ramach Armii Dzieci prowadzimy spotkania Biblijne, uczymy się wielbić Boga poprzez śpiew… to wszystko pomaga nam poznać Go, przybliżyć się do Niego i rozpoznawać Jego działanie w naszym życiu. Wróćmy jeszcze do dzieci. Mam wrażenie, że jeśli one odnajdują miłość w dużej rodzinie, same potem chcą mieć podobną. Zgodziłabyś się ze mną? Nasz najstarszy syn wkrótce będzie się żenił i wiem, że z narzeczoną chcą mieć dzieci jak najszybciej. W Armii jest wiele młodych rodziców, którzy są otwarci na kolejne dzieci. My po prostu kochamy je i chcemy je przyjmować. Nie boimy się ich. Sądzimy, że o wszystko, na czym nam zależy, musimy zatroszczyć się sami. Gdy nasze najstarsze dzieci były małe, posłaliśmy je do katolickiego przedszkola, potem do katolickiej szkoły. Zdjęliśmy wówczas z siebie część odpowiedzialności za ich wychowanie. To był bardzo duży błąd.
Czyli cały ciężar wychowania spoczywa na rodzicach?
Nie ma czegoś takiego jak ciężar wychowania dziecka. W momencie, kiedy kochamy nasze dzieci i żyjemy w relacji z Bogiem, wychowanie dzieci jest słodkim owocem miłości, a nie czymś co nas spina i jest ciężarem. Natomiast odpowiedzialność za wychowanie spoczywa na rodzicach i nie warto łudzić się, że jest inaczej. Obecnie jest trochę łatwiej, jednak kilkanaście lat temu na rodzinę wielodzietną patrzono negatywnie. Nigdy nie usłyszałam, że to dobrze, że mam sześcioro dzieci. Wręcz uważano, że będą z nimi problemy, bo pochodzą z tak licznej rodziny. Chciałabym powiedzieć wielodzietnym mamom, aby były dumne z tego, że zdecydowały się na taką rodzinę.
Ile dzieci stanowi TAKĄ rodzinę?
Przygoda zaczyna się, gdy jest ich więcej niż czworo. Do tego momentu masz poczucie, że je ogarniasz, panujesz nad sytuacją. Gdy jest ich więcej… musisz zdać się na Boga, nie ma wyjścia.
Jak łączysz opiekę nad dziećmi z zaangażowaniem w Kościele? Pracujesz również zawodowo.
Teraz dzieci są już duże i samodzielne, najmłodszy syn jest w trzeciej klasie. Gdy były małe, wielkim wsparciem byli dla nas moi rodzice, ale zawsze też miałam poczucie, że dzieci mogą być przy mnie, nie przeszkadzały mi. Prowadzimy agencję reklamową, a praca we własnej firmie pozwala swobodnie zarządzać czasem. Znajduję go nawet na robienie doktoratu z teologii. W 1999 roku założyłam polski odział „Magnificatu”, ruchu kobiet chrześcijańskich. Wówczas zaczęła się moja działalność ewangelizacyjna na szerszą skalę. Byłam w ciąży z trzecim dzieckiem, z nim poleciałam do Stanów. Co dwa lata tam bywam, ponieważ „Magnificat” ma siedzibę w Nowym Orleanie. Spotkania często odbywają się również na Malcie, zatem i tam staram się być. Dzieci w niczym mnie nie ograniczają. Odkrywam, że z Bogiem człowiek ma niezmierzone możliwości.
A zmęczenie? Takie zwykłe „już mi się nie chce”?
Widzę, że zmęczenie ma często podłoże duchowe. Tutaj należy zacząć szukać jego przyczyny. Każdego ranka trzeba podejmować decyzję, czy wstaję i z energią podejmuję działanie, czy się ociągam. To, jaką decyzje podejmujemy, zależy tylko i wyłącznie od nas. Nie mówię, że każda decyzja jest prosta, ale musimy uczyć się konsekwencji i być ich świadomi. Zmęczenie jest często wynikiem złego podejścia do pewnych spraw. Powinniśmy żyć według Królestwa Niebieskiego, a nie według okoliczności, w których się znajdujemy. Mówi się, że jesteśmy najbardziej zmęczeni rzeczami, którymi dopiero musimy się zająć. Pragnę zaznaczyć, że życie nie musi być ciężkie ani trudne. Bóg chce być naszym życiem i chce nam pomóc. Gdy dajemy Mu taką wolność i przestrzeń do działania, wszystko się zmienia i rzeczy, które kiedyś były męczące, przestają takie być, bo Bóg je całkowicie przemienia – jest w końcu Bogiem Wszechmocnym!
Z Anną Saj, współtwórcą ARMII DZIECI, rozmawia Joanna Sztaudynger
Szczególnie zachęcamy do bajki dla dzieci "Uczone głowy. Jaś i Bóg" Ingi Pozorskiej - więcej tutaj!
(zamieszczono 2013-02-02)