Można oczywiście pójść na skróty. Księga Przysłów jest pełna dosłownych rad, jak spacyfikować twardy kark swojego dziecka. Zwolennicy kar cielesnych znajdą w niej mnóstwo praktycznych rad, np. „W sercu chłopięcym głupota się mieści, rózga karności wypędzi ją stamtąd” (Prz 22,15). Oczywiście te wersety należy interpretować w duchu tamtej epoki, choć Internet jest pełen dosłownych odwołań do tych fragmentów, pod wspólnym hasłem: „Tyłek nie szklanka”. Warto zatrzymać się na wersecie podsumowującym sposoby na wychowanie, czyli „Karć syna: kłopotów ci to zaoszczędzi i pociechą twej duszy się stanie” (Prz 29,17). Ten fragment wskazuje jednoznacznie, że twardy kark rodzica jest w stanie skruszyć twardy kark nastolatka – ale daje to satysfakcję tylko jednej stronie. Bóg widzi to zmaganie, co podkreśla Księga Barucha: „Wiem, że nie posłuchają Mnie, bo są ludem o twardym karku, nawrócą się jednak do serca swego w ziemi wygnania” (Ba 2,30). Bóg wielokrotnie wypomina Izraelowi jego twardy kark, co jest określeniem nawiązującym do poskramiania zwierząt. Ale upór Izraela w odporności na Boże wezwania nie zniechęca Boga do opieki na wybranym ludem.
Można odnieść wrażenie, że kolejne biblijne porównania odwołujące się do uporu Izraela, to sygnał ze strony Pana Boga: „Widzę twój twardy kark, widzę twój upór. Nie podoba mi się to, ale wiem, że mimo to jesteś moim ludem”. To dobry wzór dla rodzica.
Jeżeli masz pod swoim dachem nastolatka o twardym karku, to warto zastosować ten sam model: „Widzę twój upór, ale wiem, że dalej jesteś moim ukochanym dzieckiem, a twój twardy kark to twoja słabość, a nie wybór”. Postawa życiowa nastolatka często nie zależy od niego. Córce wychodzącej z domu w krótkiej spódniczce, bez czapki, z odkrytymi częściowo plecami, gdy na dworze środek zimy – towarzyszy zawsze kazanie matki o wszystkich chorobach świata. Tymczasem to tylko neurohormon zwany dopaminą powoduje, że nastolatek ma niski poziom odczuwania zimna. Córka faktycznie marznie, ale tego nie odczuwa – a kazanie mamy to pierwszy krok do konfliktu. Tymczasem postawa córki nie do końca zależy od niej, ale od wspomnianych hormonów. Co więc robić? Nastolatek non stop eksperymentuje na naszych emocjach, bo lubi ryzyko. Warto więc spróbować rewanżu. Jedna z matek podjęła dramatyczny krok i sama ubrała się do pracy w stylu swojej córki. Po kilku dniach obserwacji córka… ubrała się cieplej. Twardy kark nieco się ugiął, a mama stała się jakby bardziej ludzka (nie wiem nic o konsekwencjach zdrowotnych).
Chcesz walczyć z nastolatkiem? Zaryzykuj. Ale zaryzykuj swój autorytet, światopogląd, swoje pomysły na życie twojego dziecka. To może być klucz do jego serca…
Nastolatek uwielbia ryzyko. Skoki na rolce, włażenie na drzewo lub gzymsy, jazda na rowerze bez trzymanki – to domena pewnego przedziału wiekowego. Doktor Stephanie Burnett z University College of London zrobiła następujące doświadczenie. Młodzi chłopcy i mężczyźni, w wieku od 9 do 35 lat, grali w komputerowa grę hazardową. Gra zakładała, że im odważniej ryzykujemy wysoką stawkę w grze – tym większe mamy szanse na wygraną. Największym ryzkiem charakteryzowała się gra chłopców w przedziale 14-17 lat. A najbardziej w grze pociągała ich nie tyle wygrana, ile możliwość ryzyka. Czy nas, dorosłych, stać na trochę ryzyka w wychowaniu? Na to pytanie każdy rodzic musi sobie odpowiedzieć już sam. Gdzie może zaryzykować, czyli zaufać swojemu dziecku, często wbrew swojej dorosłej logice. Aby dobrze zrozumieć świat nastolatka, warto patrzeć na to, co on robi – ale patrzeć i sercem, i rozumem. Do nastolatków przylgnęło kilkanaście określeń opisujących ich zachowanie: wybuchowi, bezmyślni, zanim pomyślą – już coś zbroją, zdanie dorosłych mają za nic, dla nich liczą się tylko koledzy… W Temple University (USA) wykonano ciekawy eksperyment, do którego zaproszono nastolatków i dorosłych. Uczestnicy eksperymentu zasiedli przed konsolami gry video, która polegała na jak najszybszym przejeździe symulowanym samochodem przez miasto. Gdy dojeżdżali do skrzyżowania – zapalało się żółte światło. Wtedy należało podjąć decyzję, czy ryzykujemy i przejeżdżamy przez skrzyżowanie, czy hamujemy. Jeżeli uczestnik eksperymentu zdążył przejechać na żółtym świetle, dostawał punkty dodatnie. Gdy nie zdążył i „złapało” go światło czerwone –dostawał punkty ujemne. Okazało się, że w tej konfrontacji nastolatek ciągle ryzykował przejazd na żółtym świetle, a dorosły częściej wybierał hamowanie. Ryzyko u nastolatka jeszcze bardziej wzrastało, gdy rywalizował w grze ze swoim rówieśnikiem. Wniosek pozornie jest jeden: bezmyślne nastolatki, popisujące się przed swoimi kolegami. Ale tylko pozornie…
O ryzykownym zachowaniu nastolatka decydują dwa hormony: oksytocyna i dopamina. Oksytocyna to neurohormon zapewniający więzi społeczne i pobudzający mózg nastolatka do rywalizacji, a dopamina jest odpowiedzialna za permanentną chęć zwycięstwa i równocześnie kiepską tolerancję porażek.
Nastolatek grożący SMS-em, że odbierze sobie życie, a za chwile z uśmiechem informujący, że życie jest piękne – to kwintesencja działania dopaminy. Niestety, tu jest zła informacja dla dorosłych: tylko nastolatek ma wysoki poziom tych hormonów, warunkujących jego zachowanie. Pytanie więc, czy nie zasługuje on w ocenie dorosłych na miłosierdzie? Wszyscy znamy termin „burza hormonów”. Szanujemy tę burzę u kobiet w okresie ciąży, menopauzy, z PMS lub w trakcie kuracji hormonalnych. Ale nastolatek w tym okresie też nie jest sobą – wiele jego zachowań nie zależy od niego. Zanim więc ruszymy na niego z systemem kar i nacisków, poszukajmy w sobie spojrzenia pełnego miłosierdzia. Nasz świat dorosłych jest uporządkowany lub do uporządkowania ciągle dąży. Za właściwe zachowania otrzymujemy nagrody w postaci uznania społecznego, wynagrodzenia czy premii, uśmiechu najbliższych czy innych dowodów sympatii. Świat nastolatka to dwa mózgi: ten szybszy, odpowiedzialny za emocje, oraz ten wolniejszy, odpowiedzialny za rozsądne myślenie. Brak synchronizacji między tymi mózgami powoduje, że nastolatek szybciej działa niż myśli (np. wypłynie bez kamizelki ratunkowej na jezioro lub wsiądzie na motocykl bez kasku). Lubi ryzyko i nie myśli logicznie, bo tak mu dyktuje jego mózg, a nie wolna wola. Nastolatek ma niesamowite możliwości poznawcze. W efekcie zbiera mnóstwo informacji i tworzy między nimi nowe powiązania. Już nigdy nie będziemy tak kreatywni jak w tym okresie! Niestety, świat edukacji wymaga wiedzy uporządkowanej, systematycznie gromadzonej, przetwarzanej w schematach wypracowanych przez dorosłych. Szkoda, że mało kto ryzykuje i daje nastolatkom możliwość tworzenia, choć w niewielkim stopniu, własnych rozwiązań. Na tym tle doświadczenie wiary to duże pole do zagospodarowania. Swoboda modlitwy, interpretacja Słowa Bożego, nauczanie Kościoła jako niepowtarzalne spotkanie z Bogiem, tajemnicza (czyli pociągająca) moc sakramentów – to jakby świat stworzony dla nastolatka! Co więc jest przeszkodą? Z pewnością nie Pan Bóg. Mam wrażenie, że przeszkodą są oczekiwania, że młodzi ludzie będą „młodsza wersją” dorosłych w Kościele. Akcje ewangelizacyjne dla młodzieży organizowane w wielu parafiach uczą jednego: nie pouczać (rezygnacja z długich nauczań), mówić o życiu (świadectwo rówieśnika), aktywizować młodzież na rekolekcjach (warsztaty), a co najważniejsze: przyprowadzać do Jezusa w poszanowaniu ich wolności serca (adoracja Najświętszego Sakramentu) – a potem niech decydują, co chcą robić w Kościele. Pomysły młodych na obraz Kościoła albo znajdą odzwierciedlenie w życiu parafii, albo młodzi pójdą tam, gdzie świat ich potrzebuje.
Kto może dziś zatrzymać nastolatków w Kościele? Bóg, który ciągle walczy o nich i o miłosierdzie dla nich w sercach dorosłych odpowiedzialnych za Kościół. Ks. Twardowski napisał, że trzeba kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Parafrazując to zdanie: bądźmy miłosierni dla naszych nastolatków, dopóki jeszcze mamy ich blisko siebie…
A na koniec złota rada dla każdego rodzica – ze słynnej już „antywychowawczej” Księgi Przysłów: „Wdrażaj chłopca w prawidła jego drogi, a nie zejdzie z niej i w starości” (Prz 22,6). Wdrażanie to dobry termin wychowawczy, ponieważ zakłada postępowanie rozłożone w czasie, czyli cierpliwie, metodą prób i błędów z obu stron, bez oczekiwania natychmiastowych efektów, bo mogą być widoczne dopiero po okresie dojrzewania. A co najważniejsze, młody człowiek ma odkrywać „jego drogę”, czyli tę, którą mu wyznaczył Bóg. I fajnie, że rodzic może być na niej nie przewodnikiem, a doradcą w życiu swojego dziecka…
Dylematy nastolatków, ich próby odnalezienia własnej drogi przybliża książka "W stronę życia. Tatuaż" Dagi Duke. Więcej tutaj!
(zamieszczono 2015-12-06)