Najnowsze artykuły

Poniżej wyświetliliśmy najnowsze artykuły.

Pandemiczne szczęście

Pandemia. Widmo choroby i śmierci, podsycany przez media lęk, poczucie bezsilności – nieznana dotąd sytuacja sprowadza nas do parteru. Nic nie możemy. Pozostało tylko czekanie. Jak długo? Nikt nie zna odpowiedzi. Do tego nie zostaliśmy przygotowani, to nie fair – ale do kogo można mieć pretensje? Zresztą one też nie przyniosą nam ulgi. A co może ją przynieść? Wielu moich znajomych zawiązuje teraz nici przyjaźni z Jezusem, nieważne, że w myśl przysłowia „jak trwoga to do Boga”. Mają więcej czasu, nie chodzą do pracy, nie mogą wychodzić z domów, więc… zaczynają słuchać rekolekcji.

 

Inni szukają pomocy w używkach, jeszcze inni podejmują szereg aktywności. A ja? Jestem z natury osobą raczej lękliwą, więc początek wybuchu pandemii był dla mnie straszny. Koszmarne sny budziły mnie nad ranem i nie pozwalały dalej spać. Spocone dłonie, kołaczące serce, splątane myśli. Całe ciało chciało uciec jak najdalej! W mojej głowie, niczym reklamy przerywające oglądanie ciekawego programu, pojawiały się myśli: kiedy zachoruję? czy umrę w wyniku tej choroby? czy mam już objawy? a co z moimi bliskimi? czy zobaczymy się jeszcze kiedyś? Setki pytań wokół jednego tematu. Reklamy można wyłączyć, myśli nie.

GOŚĆ, CHOCIAŻ DOMOWNIK

I nagle… do moich drzwi zadzwonił On.

– Czy mogę u ciebie pomieszkać? – spytał Jezus. Nie miał ze sobą walizki, w zasadzie nie miał nic prócz łagodnego uśmiechu na twarzy. Ucieszyłam się, myśląc, że zaraz zabierze mi lęk i będzie dobrze. A może nawet od razu zlikwiduje pandemię? Tak się nie stało. Wchodząc w progi mojego mieszkania, Jezus miał tylko jeden warunek. Chciał, aby moje życie szło swoim torem. On chciał tylko ze mną pomieszkać. Na jak długo – nie powiedział.

Sam wiesz, jak to jest, kiedy nieoczekiwanie zjawia się u ciebie przyjaciel, a ty miałeś tyle na głowie. Starasz się to wszystko jakoś pogodzić, by móc spędzić z nim jak najwięcej czasu.

A Jezus rozgościł się w mojej sypialni. I prawie nigdy z niej nie wychodził. Dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że jest blisko. Z początku, kiedy strach wydawał się nie do opanowania, rzucałam wszystko i przychodziłam do Niego. Siadałam naprzeciw i patrzyliśmy sobie w oczy. Uspokajał mnie. Serce znów powracało do normalnego rytmu, a spocone dłonie mogły podjąć codzienne obowiązki. Nocą zapalałam tealigta przy obrazku z Jego Obliczem i patrząc Mu w oczy, zasypiałam. Kiedy budziły mnie koszmary, szybko kierowałam wzrok w Jego stronę. Nigdy nie spał. Czuwał nade mną. Rankiem, zanim wyszłam z łóżka, ponownie patrzyłam na Niego, a On zdawał się mówić: „Wstań! Dziś nie ulękniesz się strachu” (por. Ps 91).

Tymczasem wiadomości o rozprzestrzenianiu się wirusa były coraz częstsze i coraz bardziej pesymistyczne. Dodatkowo zaczęła dawać się we znaki rozłąka z najbliższymi. Wtedy coraz częściej zaczęłam przychodzić do Niego. Nawet wytworzyliśmy swoisty rytuał spotkań: poranna kawka, kiedy można sobie co nieco powiedzieć i ułożyć plan dnia. Praca przecież musi się toczyć, i to dobrze. Ale za to prawie cały wieczór należał do nas. Wieczorna Msza, różaniec, Słowo… i sen. Nawet nie zauważyłam, jak moje serce wróciło do normalnego rytmu, a złowieszcze myśli gdzieś uciekły. Spostrzegłam za to, że mój Przyjaciel porusza się już po całym domu. Nie biegałam już do sypialni, by być przy Nim. On po prostu ciągle był przy mnie. Zresztą, może zawsze tak było, tylko ja tego nie widziałam?

SŁOWO JAK BROŃ

Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do wojny i epidemii. To prawda, że wróg wciąż krąży i czyha na moje życie, ale nie myślę o tym. A o czym? „Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane” (Mt 6,33). Jak bardzo prawdziwe jest to Słowo! Doświadczam tego teraz codziennie. Poprzez tę pandemiczną sytuację zaczęłam bardziej angażować się w Jego sprawy. Nie ma dnia, kiedy Jezus nie zaprosiłby mnie do czynienia dobra. A to jakiś telefon do osoby, z którą dawno już nie rozmawiałam, a to pomoc komuś w zakupach czy zaangażowanie w sprawy naszej wspólnoty. Nawet w codziennych obowiązkach, w kontaktach z klientami (pracuję zdalnie) epidemia stała się blokiem startowym do ewangelizacji, a przynajmniej do ogłoszenia Jezusa jako Zwycięzcy.

Mamy wspólnotowego czata, na którym codziennie spotykamy się o 21.00 na Apelu Jasnogórskim. To fizyczne rozdzielenie stało się dla naszej wspólnoty niesamowitym duchowym spoiwem – nic nie szkodzi, że w wypełnianiu naszej misji ewangelizacyjnej jesteśmy daleko od siebie. Co kilka dni podejmujemy jakieś konkretne działania i dzielimy się potem naszymi świadectwami. Jaką to przynosi nam radość! W najbliższych dniach organizujemy dla bezdomnych na kwarantannie „Podwieczorek z Duchem”. Pojedziemy do nich (w kilka osób) z ciastem i środkami higieny osobistej. Postoimy przed oknami, pośpiewamy, pomodlimy się. Będzie z nami ksiądz, może ktoś będzie potrzebował sakramentu. Piszę o tym po to, aby zaświadczyć, że w tak trudnych czasach też można czynić dobro. Nie musi to być aż taka akcja. Dzięki internetowi można włączyć się w cały szereg spraw budowania królestwa Jezusowego, niosąc konkretną pomoc.

KOŚCIÓŁ PEŁEN TĘSKNOTY

Wszystkie te działania dają mi dużo radości i zabierają lęk. Wiem, że to za sprawą mojego Przyjaciela Jezusa, który mieszka w moim domu. On podsuwa mi różne pomysły i kiedy staram się je realizować, On z nawiązką zajmuje się moimi sprawami. Na razie wraz z mężem nie odczuwamy skutków ekonomicznych pandemii. Ufam, że będzie tak cały czas. A skoro o mężu mowa – jesteśmy teraz ze sobą cały czas, ponieważ mąż też przeważnie pracuje zdalnie. Czujemy się trochę jak na wakacjach, a że lubimy swoje towarzystwo, to razem modlimy się i działamy, i codziennie staramy się robić sobie drobne niespodzianki.

I jeszcze jedna sprawa – Eucharystia. Wcześniej nie chodziłam codziennie na Mszę świętą. Teraz jestem na niej zawsze i w dodatku mogę wybierać: w Łodzi, na Jasnej Górze, w Gdańsku, w Rzymie… Zapalam świece na białym obrusie, stawiam kwiaty. Staram się stworzyć naszemu pokojowi namiastkę atmosfery kościoła. No i Komunia. Tęsknię za substancjalnym Ciałem Jezusa, ale kiedy przyjmuję Go duchowo, wiem, że jest ze mną i we mnie tak samo, jak przed czasem epidemii. Czekam na Jego Słowo. Ono jest takie samo teraz, jak i przed epidemią, ale teraz mocniej we mnie pracuje – przynajmniej ja mam tego świadomość.

NADZIEJA

Wczoraj przeczytałam w Internecie o fenomenie 28 marca – tym terminem naukowcy określili dzień, od którego krzywa pandemii zaczęła się spłaszczać. Pomyślałam chwilę… przecież to właśnie 27 marca wieczorem, wraz z całym światem papież modlił się o ustanie pandemii.  Przypadek, czy siła modlitwy ? „A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię. (J14,12-14)”. Wypadałoby teraz powiedzieć jedno: charyzmatycy wszystkich krajów, włączcie się!

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Hanna Szalińska

Ewangelizator, lider wspólnoty Szkoły Nowej Ewangelizacji, autorka książek.

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8