Dla wspólnot

Praktyczne informacje dla doświadczonych i nowo powstających wspólnot

Sprzedawcy ewangelii

Ten artykuł przeznaczony jest wyłącznie dla czytelników odstających od jedynie słusznego poczucia humoru. Rzecz będzie o sprzedaży, nieco innej niż ta powszechnie występująca. Sama jej istota, podobnie jak i technika, budzić może u niektórych czytelników duchową irytację, zgorszenie, a nawet święte oburzenie. Jeśli więc jesteś osobą szczególnie wrażliwą – nie czytaj!

 

Podczas studiów ekonomicznych przeczytałam pewną definicję sprzedaży, która brzmiała mniej więcej tak: sprzedaż to dawanie drugiemu człowiekowi dokładnie tego, czego on sam potrzebuje, za pieniądze, które mógłby wydać na coś zupełnie innego. Jeśli pominąć pieniądze, to można powyższe spuentować, że sprzedaż to zaspokajanie potrzeb klienta, dająca korzyści obydwu stronom – kupującemu i sprzedającemu. Z moich studiów wiele już zapomniałam, pamiętam jednak, że ekonomia kieruje się swoimi prawami, które każdy świadomy uczestnik rynku (czyli my wszyscy) z grubsza zna. Tymczasem okazuje się, że jest na tym świecie rzecz, która nie bardzo poddaje się tej logice. Popyt na nią jest raczej ukryty, a podaż często determinowana granicami geograficznymi państw.

 

Jej cena nie podlega prawidłowościom ekonomicznym. Raz płaci się za nią wszystko, aż po najwyższą cenę – a raz dostaje się ją całkiem za darmo, w prezencie. Jest niezmienna, nie ulega modzie, a jednocześnie wciąż aktualna. To Ewangelia.

 

Ona właśnie jest przedmiotem lub raczej podmiotem swoistej wymiany dóbr, jaką jest ewangelizacja. Ewangelizacja – dobrze znasz to słowo, często pojawiające się na łamach tego czasopisma. Umiesz powiedzieć, czym jest, skąd się wzięła, czego dotyczy. Ale czy tylko wiesz, czy sam ewangelizujesz? Niezależnie od tego, jakiej odpowiedzi udzieliłeś, jeśli tylko chcesz – z biernego znawcy tematu możesz stać się… dobrym sprzedawcą Ewangelii. Oj, powiało oburzeniem. Więc jeśli już czujesz się nieco zgorszony, przerwij czytanie, bo dalej będzie już tylko gorzej. Choć nie jest moim zamiarem zgorszenie ciebie, ponieważ ewangelizacja to dla mnie bardzo ważny temat – jestem aktywnym członkiem Szkoły Nowej Ewangelizacji. Niedawno mój mąż, handlowiec, wrócił z kolejnego kursu sprzedaży. I opowiadał mi, jak to dobry sprzedawca musi obecnie znać różnorakie techniki, aż po algorytmy sprzedaży (szablony pozwalające udzielić odpowiedzi na najtrudniejsze pytania klienta, aby osiągnąć jak najlepszy efekt). Wszystko powinno być zaplanowane i skalkulowane: marketing, mowa ciała, emocje, sztuka negocjacji… Gdy mąż mówił mi o tym wszystkim, z początku miałam mieszane uczucia. Z jednej strony brzmiało to interesująco, ale z drugiej – przypominało szkolenie myśliwego. Czegoś mi w tym brakowało. Zadałam sobie pytanie: co zrobić, aby stać się dobrym „sprzedawcą” Ewangelii?

 

Czy i my, ewangelizatorzy, powinniśmy uczyć się różnorodnych technik, aby jak najrzadziej słyszeć odpowiedź: „Nie, dziękuję”, „Posłuchamy cię innym razem” lub: „Nie jestem zainteresowany”?

 

Oczywiście że powinniśmy! Sam Jezus uczył przecież apostołów, jak to robić. Warto jednak tę wiedzę odświeżyć i przełożyć na współczesne oczekiwania „klientów”. Potrzeba przecież, niezależnie od czasów i miejsca, jest wciąż ta sama: pragnienie Miłości. A i produkt ten sam: Ewangelia. Jednak sposoby jego dostarczenia bywają różne, ponieważ pomysłowość ludzka nie zna granic. Stąd wzięły się najczęściej stosowane metody „sprzedaży” Ewangelii. Poniżej piątka najbardziej rozpowszechnionych metod:

1. Na egzorcystę

Sposób przynoszący szybki, choć krótkotrwały efekt. Polega na przestraszeniu lub zaintrygowaniu Ewangelizowanego. Opowiada mu się historie, niczym z Archiwum X, wzmocnione filmami takimi jak „Egzorcysta” czy „Poltergaist”. Ale emocje dawkowane są ostrożnie, mając na uwadze wiek i stan emocjonalny danej osoby. Uwaga! Istnieje niebezpieczeństwo, że Ewangelizowany w ten sposób bardziej zafascynuje się zjawiskami nadprzyrodzonymi, niż zatęskni za Jezusem.

2. Na uzdrowiciela

Ten rodzaj techniki przynosi szybkie i często długotrwałe efekty, jeśli u Ewangelizowanego zostanie zaspokojona potrzeba powrotu do zdrowia, niemożliwa wcześniej do osiągnięcia środkami medycznymi. Niestety, trudnością jest tutaj posiadanie charyzmatu uzdrawiania u ewangelizującego – a ten czynnik zależy wyłącznie od Pana Boga. Dodatkową trudność stanowi fakt, że charyzmat ten nie zawsze i nie u każdego chorego zadziała…

3. Na Lutra

Dość ryzykowny sposób i reformatorski, stąd jego nazwa, a skierowany ku krytykującym Kościół. Ewangelizator wchodzi z nimi w przyjacielskie relacje, jako jeden z tych, który zna Kościół od podszewki i chce go naprawić. Niestety, sam nie da rady… Metoda ta szybko chwyta, ponieważ materiały szkalujące księży i Kościół są obecnie bardzo rozpowszechnione. Dlatego wyzwala się w Ewangelizowanym potrzebę zreformowania Kościoła przez niego samego. Przy tej technice trzeba jednak mieć dużą wiedzę i mocną wiarę – inaczej z ewangelizującego można stać się „zewangelizowanym-inaczej”.

4. Na korpo

Jak sama nazwa wskazuje – metoda korporacyjna, czyli: szybko, w niedomówieniach, mechanicznie. Należy być mocno zchallengowanym na target i dążyć do załatwienia kejsa w trybie ASAP. Uważać, aby nie zrobić FAKEUP-a i nie missnać opportunity. Deadline w zasadzie jest bliżej nieokreślony. W openspace należy dawać maleńkie zajawki, nextstepy podczas resetu – konieczne trackowanie. (Tłumaczenie: Należy być mocno zmotywowanym na osiągnięcie celu i dążyć do załatwienia tematu jak najszybciej. Uważać, aby nie zrobić błędu i nie stracić okazji. Czas w zasadzie nieokreślony. Podczas pracy w biurze należy dawać maleńkie zajawki, kolejne kroki podczas wypoczynku – konieczne śledzenie postępów.)

5. Don’t worry, but memento mori!

Technika dość zgrana, jednak wciąż stosowana i czasem przynosząca niezłe efekty. Motorem jest strach przed śmiercią i karą Bożą. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem ewangelizatora są media, siejące panikę w stylu: „Czy koniec świat jest już bliski?”, „Zagraża nam lecąca kometa!” i „Nowy wirus zabija już w Europie!”. Stosuje się ją najczęściej u słabszych jednostek, bądź w sprzyjającym momencie. Efekty najczęściej krótkotrwałe – kończą się wraz z odzyskaniem poczucia bezpieczeństwa u Ewangelizowanego.

 

Różne metody, ale wszystkie mają spore braki. A czy istnieje jakiś niezawodny sposób? Chyba nie…

To trochę jak z charyzmatami, o których pisał św. Paweł, że są niczym, jeśli nie ma tego głównego, czyli Miłości. Podobnie będzie z tobą, jeśli zabraknie ci Miłości – wszystko, co zrobisz, żeby dać innym Ewangelię, wszelkie metody i techniki spełzną na niczym (chyba że sam Jezus zaingeruje). Co więcej, podkreślam to raz jeszcze: jeśli nie będzie w tobie Miłości – nie będziesz ewangelizatorem, lecz jedynie SPRZEDWCĄ EWANGELII. Teraz zapewne już rozumiesz, że moje powyższe refleksje były prowokacją, prowadzącą do sedna ewangelizacji, którą jest Miłość. Sprzedawca zazwyczaj nie kocha tego, co sprzedaje, a robi to dla swojej korzyści. Ewangelizator kocha to, co rozdaje innym. I choć osiąga korzyść – bo jego imię zapisane jest w niebie – to często tego zysku w życiu ziemskim nie doświadczy (czasami nawet wręcz przeciwnie). Ewangelizator ma tylko jedno zadanie: doprowadzić drugą osobę do Miłości. Resztę zostawia już Jezusowi. Powróćmy do wyżej wymienionych technik. Choć dość zabawne, to są jednak prawdziwe. Każda z nich niesie w sobie jedno niebezpieczeństwo: bardzo rzadko doprowadza do spotkania z Jezusem. Jeśli zdarza ci się po nie sięgać – zbadaj swoje serce i odpowiedz sobie, po co to robisz. Może chcesz, aby inni wybrali to, co ty? Potwierdzisz tym sposobem słuszność swoich racji, dowartościujesz się. W końcu zależy ci na tym, aby inni myśleli tak jak ty… Ale to nie jest droga Miłości. A jaka być powinna? Zainteresowanych odsyłam do 1 Listu do Koryntian, rozdziału 13. Pamiętasz bajkę Andersena o dziewczynce z zapałkami? Siedziała zziębnięta i bez żadnej nachalności chciała sprzedać je przechodzącym obok ludziom. Nikt ich jednak nie chciał. Dziewczynka zużyła je sama, aby się ogrzać. Ostatnia niechciana, a zapalona przez nią zapałka – w cudowny sposób przeprowadziła ją na drugą stronę życia.

Ewangelia w ręku ewangelizatora jest czasem jak te niechciane zapałki. Nawet jeśli nikt jej od ciebie nie weźmie, ona ogrzeje cię w najzimniejszych nocach twojego życia. A przy jego końcu – stanie się świetlistym pomostem do przejścia w ramiona Pana. Wystarczy Ewangelię mieć w sobie, a ona sama zaprowadzi cię do tych, którzy jej nie mają…

.

 

Szum z Nieba nr 134/2016

 

 

 

 

 

 

 

 

(zamieszczono 2016-04-01)

 

 

 

Ostatnio zmieniany środa, 14 sierpień 2019 11:35
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Hanna Szalińska

Ewangelizator, lider wspólnoty Szkoły Nowej Ewangelizacji, autorka książek.

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8