Jak ma się doświadczenie krzyża do życia człowieka, który przeżył chrzest w Duchu Świętym, pragnie naśladować Jezusa i być wierny Jego natchnieniom?
Jak ma się w stosunku do obdarowania charyzmatycznego, różnorakich zadań i posług, a przede wszystkim do osobistego powołania? Z pewnością człowiek, który przeżywa swoje nawrócenie, przeżywa także radość z tego, że niegdyś był umarły, a znów ożył. W momencie, kiedy doświadcza nowości swojego życia, zdolny jest do podejmowania odważnych decyzji, by pójść za Jezusem, myśli: „nic mnie od Niego nie odłączy”. Zdolny jest do heroicznych myśli i poświęceń. A jak to się ma do całości życia? Są osoby, które szybko podejmują się wykonania zadania. Gotowe są pójść za Jezusem na zasadzie „słomianego zapału”, ale już w konkretnej posłudze wobec ludzi słabną. Mówią na początku bardzo entuzjastyczne świadectwo, a potem gdzieś nikną. Odczuwamy brak wyrazistości w ich życiu, jakby wypaliło się w nich światło. I tu mamy do czynienia z walką o wierność i wytrwałość w braniu codziennego krzyża. Narodzenie się w Duchu Świętym jest zaproszeniem do wytrwałej i osobistej współpracy z Jezusem Chrystusem, do tego, aby wzrastał w nas nowy człowiek, a stary obumierał. Jeśli ktoś został wezwany do tego, aby zaświadczyć o miłości Jezusa, został tym samym wezwany do bardzo osobistej z Nim współpracy, która będzie nacechowana wytrwałością i cierpliwością – zarówno w słuchaniu Słowa Bożego, jak i uczeniu się życia człowieka duchowego. W nasze codzienne „tak” na wolę Jezusa wpisany jest krzyż. Bóg szanuje czas naszego narodzenia się, czas wzrostu i zbierania dojrzałych owoców, niczego nie przyspiesza. Ale czas wzrostu obfituje w trudy i przeciwności, które mają na celu nauczyć nas pokory i posłuszeństwa Jezusowi. On kocha nas miłością zazdrosną. Nie chciałby uczynić z nas ludzi tylko do pojedynczych „zrywów”, do jednorazowych akcji, ale uczniów, którzy w sposób wytrwały, a nie doraźny, gotowi są służyć tak, jak Bóg ich wzywa. Wielką moc ma wytrwała modlitwa. Zakłada bardzo cierpliwą współpracę z udzielaniem się Boga naszej duszy i ciągłą rezygnację z naszego ludzkiego „ja” po to, aby jednoczyć się z Chrystusem w tym, co czynimy w danej chwili.
Bóg w każdym wydarzeniu oczekuje naszego „tak”.
Podobnie i posługiwanie charyzmatyczne wymaga naszej zgody. Słowo Boże jest pełne wewnętrznego pokoju, chociaż może ono wzbudzać także niepokój zbawczy w sercu człowieka. Duch Święty uwzględnia nasze predyspozycje i talenty, buduje na ludzkiej naturze, a więc na tym, kim jesteśmy. Świętość jest wynikiem cierpliwej współpracy człowieka z łaską i natchnieniami Bożymi. Niewątpliwie ta cierpliwa współpraca zakłada także czas przygotowania do misji, udział w samej misji i wypełnienie określonego powołania do końca. A to oznacza wejście w tajemnicę Chrystusowego krzyża. Dzięki otwartości na działanie Ducha Świętego, przyzywaniu Go, ta współpraca jest pełna cierpliwości, łagodności i pokoju. Czasem ktoś z zewnątrz może się dziwić: „jak to, pani ma tyle kłopotów z mężem”, „masz tyle zadań jako duszpasterz” – „a nie jesteś uciemiężona/y”. Dzieje się tak wtedy, gdy realizujemy wolę Boga: w małżeństwie, w życiu zakonnym, kapłańskim czy w stanie wolnym. Wtedy Duch Święty nas wspomaga i krzyż codziennego życia staje się lekki i słodki. Naszego życia nie da się zrozumieć na sposób zewnętrzny, jedynie w odniesieniu do tego, co posiadamy. Natomiast da się zrozumieć w odniesieniu do Jezusa. Podobnie, Jego życia i misji, Jego wydania się za grzechy świata i krzyża nie da się zrozumieć na sposób zewnętrzny, bo wtedy będzie to tylko zgorszenie i głupstwo. Ale jeśli wejdziemy w Słowo Boże, które otwiera nasze serca na udzielanie się Ducha Świętego, to odczujemy wewnętrzny smak miłości Jezusa Chrystusa oraz smak tego, co znaczy naśladować Go w Jego tajemnicy ofiarowania się za nas i dla nas.
Być w służbie wobec drugiego człowieka, to wydać samego siebie Jezusowi i Jego miłości.
Bycie dyspozycyjnym wobec tego, czego On od nas chce. A to w sposób naturalny sprzeciwia się naszej miłości własnej, różnego rodzaju zabezpieczeniom i naszym nieuporządkowanym upodobaniom. Jeśli jednak zgadzamy się na to, aby być w misji i naśladować Jezusa Chrystusa, to dzieje się z nami, tak jak w przypadku wody, która, gdy płynie, to oczyszcza się. Także my sami stajemy się ludźmi bardziej Chrystusowymi, gdy realizujemy nasze powołanie. Dzięki uprzedzającej łasce Bożej jesteśmy zdolni do tego, aby działać przeciw naszym nieuporządkowaniom, takim czy innym ograniczeniom, które wynikają ze słabości ludzkiej natury. Niewątpliwie jest to udział w miłości ukrzyżowanej. Czasem, kiedy ktoś prosi o określone dary i charyzmaty, pytam, czy zgadza się na krzyż Jezusa. Czy rozumie, że jest to współudział w Jego zbawczej misji, w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu? Dochować wierności obdarowaniu Bożemu, zgodzić się na posługiwanie zgodnie z określonym powołaniem, określonym darem i charyzmatem, który stał się naszym udziałem, to zgodzić się na coś więcej – na upodobnienie do Jezusa w kształtowaniu naszej postawy.
Jeśli Pan daje nam jakiś rodzaj daru czy charyzmatu, to daje nam też łaskę współpracy.
On sam uzdalnia nas do tego, byśmy dochowali wierności. Tutaj każdy z nas może odpowiedzieć sobie na pytanie: gdzie faktycznie w moim posługiwaniu, w mojej ewangelizacji jest wpisany Chrystusowy Krzyż? Gdzie w sposób szczególny daje się odczuć, zarówno Jego moc i miłość, jak i Jego ciężar, który ma jednak słodki smak? Możemy w tym kontekście przyjrzeć się postawom osób, które są bierne w stosunku do krzyża, i które od niego uciekają. Zwykle taką bierną postawę w stosunku do krzyża reprezentuje człowiek, który chciałby przyjąć dar w oderwaniu od Dawcy. Jest wiele osób, które są skłonne zafascynować się jakimś darem czy charyzmatem, jednocześnie zapominając o Dawcy. Wchodzą na bardzo niebezpieczną drogę przypisywania ich sobie, tak jakby oni o nich stanowili. W konsekwencji takie osoby mogą bardzo łatwo zatracić osobistą wierność Duchowi Świętemu poprzez zaniechanie rachunku sumienia. Wówczas, zamiast wzrastać w duchu pokory i posłuszeństwa, „wyślizgują się” w braniu swojego codziennego krzyża. Przez to owocowanie jest poddane ich własnej woli. Oczywiście mogą postawić stwierdzenie, że oni nikogo słuchać nie będą. Ale to prowadzi do braku osobistej wierności, potem także do braku wierności we wspólnocie Kościoła, oraz do wejścia na płaszczyznę krytykanctwa.
Mamy też osoby, które pociąga wspólnota, śpiew, świadectwo wiary, ale boją się krzyża.
Nie chcą zgodzić się na rezygnację z siebie, na odejście od własnego egoizmu i własnego stylu, często własnej, wyimaginowanej drogi życia. Chcą postępować trochę jak człowiek cielesny, przyporządkować sobie dary, jakby tylko im zostały udzielone w sposób nieodwołalny, i tylko oni mogli nimi dysponować. Tymczasem tak nie jest. Dar woła do Dawcy, i o tyle będziemy owocni w posługiwaniu, w szerzeniu Królestwa Bożego i ewangelizacji, o ile zgodzimy się na posługiwanie zgodne z wolą naszego Pana, w naśladowaniu Jego stylu życia. Wiele ludzi boi się pójść dalej w osobistej otwartości, ponieważ lęka się, że będą musieli coś swojego zostawić. A to powoduje, że nie wzrastają w synostwie Bożym na miarę Boga, ale w sposób karykaturalny albo infantylny. To znaczy, że nie są w tym, do czego zostali powołani w planie Bożym, do czego Pan ich uzdolnił, ale chcą niejako „przykleić się” do Odnowy Charyzmatycznej, tak jak dziecko chciałoby się przykleić do spódnicy swojej mamy. Taka osoba może poczuć się zagubiona, jeśli nie ma obok mocnego lidera albo duszpasterza, na którym można by było się oprzeć. Owce, które znają głos swojego pasterza, nie muszą cały czas o nim myśleć, wystarczy, że on jest i przyjdzie w stosownej chwili. Przeżywają swoje życie w poczuciu bezpieczeństwa, bo jest ten, który ich obroni, ale także ten, który prowadzi je na wyborne pastwiska.
Wiele jednak wysiłków idzie w kierunku egoistycznego panowania nad sobą – kto kogo sobie przyporządkuje.
Tak bywa i w małżeństwach i we wspólnotach. Jesteśmy wezwani do jedności, ale jedność jest dana i zadana do tego, aby ją współtworzyć. A współtworzyć, to znaczy zgodzić się na to, że obumieramy dla siebie, dla własnego egoizmu, aby móc kochać drugą osobę w tym, kim ona jest i rezygnować z własnego „ja”, aby służyć wspólnymi siłami i współpracować z dobrem.
Naśladowanie Jezusa nie dokonuje się gdzieś poza nami, a uobecnia się w realiach naszego życia.
Jeśli Pan ożywił nas poprzez swego Ducha, to znaczy, że oczekuje od nas czegoś więcej – nowej jakości życia wspólnoty małżeńskiej, wspólnoty w posługiwaniu, w konkretnej grupie czy wspólnocie modlitewnej. Zawsze chodzi o coś więcej.
Tekst nieautoryzowany. Powstał na podstawie materiałów z archiwum redakcji.
Oprac.: B. S.-Z.
W temacie artykułu szczególnie polecamy książki o. Józefa Kozłowskiego SJ - "Zrodzeni w Chrystusie" i "Pod Sztandarem Chrystusa"- tutaj!
{youtube}/E3rfysXslzc{/youtube}
{youtube}2wMOWSok0-k&feature=share{/youtube}
(zamieszczono 2012-04-11)