- Masz 28 lat, nie ożeniłeś się, nie skończyłeś żadnych studiów, nie myślisz o karierze, dzielisz swój czas pomiędzy narkomanów i nauczycieli wielkomiejskich szkół. Spotykasz się z rodzicami nastolatków i z uczniami. Dlaczego? Co masz im do powiedzenia?
Odpowiedzi na to, co robię, należy szukać w powołaniu. Po otrzymaniu formacji w Zakonie Ojców Bonifratrów podjąłem pracę z bliźnim, kierując się po prostu głosem serca, dzieląc się tym, co mam i niosąc pomoc najbardziej zagubionym i samotnym.
Gdy spotykam się z drugim człowiekiem, zachęcam go, aby wyszedł na spotkanie z samym sobą. Dopiero wtedy będzie mógł zobaczyć innych i w miarę możliwości zatroszczyć się o nich, odnajdując przy tym radość i własne szczęście. To nie narkotyki są punktem centralnym spotkań, lecz ludzie: ich potrzeby, marzenia, pragnienia, troski i problemy.
- Mam w ręku kilkaset kartek, na których uczniowie gimnazjum napisali o swoich problemach. O wielu z nich nikomu do tej pory nie powiedzieli. Po niecałej godzinie spotkania, które prowadziłeś, zwierzyli ci się z tego, czego bali się wyznać nawet księdzu w konfesjonale. Jak to się dzieje, że otwierają się przed tobą, a nie przed rodzicami czy szkolnym pedagogiem?
Nie wiem. Może brakuje młodym ludziom kogoś, kto mógłby ich wysłuchać, poświęcić im trochę czasu i uwagi. Ja nie robię nic wielkiego, ja ich tylko wysłuchuję, nie krytykując i nie wyśmiewając. Nie uważam siebie za jakieś nadzwyczajne zjawisko. Znam całe mnóstwo ludzi, z którymi mógłbyś taki wywiad przeprowadzić ze względu na niezwykłość ich pracy i na wielkie serce, czy też ze względu na umiejętności, jakimi potrafią dzielić się z innymi. Są wśród nich nauczyciele, sprzątaczki, psycholodzy, kierowcy... Zwykli ludzie, których wielkością jest prostota i uczciwość. Problemem naszych czasów jest rodzic, nauczyciel, wychowawca, który uważa się za boga i któremu wszystko się w życiu udaje... . Każdy z nich chce, aby młody człowiek był idealny, aby nie popełniał błędów i spełniał ich oczekiwania.
- Po jednym ze spotkań z rodzicami słyszałem taki komentarz: “Co? Na nas? Z rękami w kieszeni? Z gumą do żucia? Jak on śmiał?! A to cham!” Co ty na to?
Mój ubiór i sposób bycia wzbudzają wiele kontrowersji. Często oceniamy innych po ich wyglądzie, patrząc przez pryzmat własnych oczekiwań i wyobrażeń. Pracowałem kiedyś z pewną narkomanką, której chłopak był w więzieniu. Chodziłem z nią pod ogrodzenie więzienia, aby jej chłopak mógł przez okno przesłać do niej krótki list. Po odbyciu wyroku opuścił więzienie z tatuażem na szyi. Gdy jego dziewczyna przyszła do mnie na rozmowę, on nawet nie wszedł do mojego domu. Stanął z daleka, gdyż bał się, że po raz kolejny ktoś go odrzuci oceniając po wyglądzie. To był niesamowity chłopak, a mimo to z trudem znalazł pracę. Chciał zaocznie skończyć ogólniak, ale z powodu wyglądu nikt nie chciał z nim nawet rozmawiać. A szkoda, bo mało kto po pobycie w więzieniu ma jeszcze wiarę i siły na jakąkolwiek naukę i stabilizację... Jak chodziłem ładnie ubrany i uśmiechałem się w odpowiednich momentach, to adekwatnie do tego ludzie byli mili i uprzejmi. Teraz gdy wchodzę do zakrystii, kościelny chowa gazety, a gdy przekraczam próg różnych urzędów –panie chowają do szuflad długopisy. I dopiero teraz mogę lepiej zrozumieć tego chłopaka i wielu jemu podobnych młodych ludzi, których my sami, chrześcijanie i katolicy, tak często odrzucamy za ich przeszłość i wygląd. Równie często mówimy też o Jezusie, który zmarł na krzyżu nie w pięknym garniturze, lecz nagi; nie w towarzystwie rozmodlonych ludzi, lecz pomiędzy dwoma przestępcami.
- Byłem świadkiem jak psycholodzy stali w kolejce, aby móc z tobą chwilę porozmawiać. O czym?
Często mówią o swoich własnych problemach i kłopotach. Szukają porady i wsparcia. Pytają też o ludzi, z którymi pracują – jak postępować w trudnych sytuacjach; o praktyczne wskazówki i rozwiązania. Dzielą się własnymi spostrzeżeniami. Dużo uczę się od nich, za co, korzystając z okazji, chcę serdecznie podziękować.
- Wiele lat temu, gdy Chrystus sprowadzał mnie ze złej drogi, przeczytałem historię, jaka przydarzyła się Dawidowi Wilkersonowi. Mając przed sobą szefa nowojorskiego gangu grożącego mu nożem, nie przestawał mówić o miłości. Na nieustanne pogróżki wściekłego napastnika, że go zabije, że pokroi go nożem na kawałki, Dawid odpowiedział: “Jeśli nawet pokroisz mnie na kawałki i rozrzucisz je po całym Nowym Jorku, to i tak każdy z tych kawałków nie przestanie cię kochać”. Napastnik odrzucił nóż i odszedł ze spuszczoną głową. Czy przydarzyły ci się podobne sytuacje podczas twojej pracy w bielsko-bialskiej dzielnicy slumsów?
Pewnego dnia przyszedł do naszego domu [hostelu dla narkomanów], w którym mieszkam z dzieciakami, chłopak z pobliskich slumsów. Akurat byłem sam w domu. Zrobiłem mu coś do picia i nawet się nie zorientowałem, kiedy sięgnął po nóż. Owinął rączkę noża ręczniczkiem i przystawił mi do gardła. Znałem go już wcześniej i wiedziałem, że znaczną część swojego młodego życia spędził w różnego rodzaju zakładach wychowawczych i poprawczakach. Wiedziałem też, że jego życie nie było usłane różami: rozbita rodzina, ciągłe pasmo niepowodzeń, nikt się nim nie interesował jako człowiekiem. Był w tym wszystkim przerażająco osamotniony. On mi mówił, że mi podetnie gardło, a ja jemu, że uważam go za niesamowitego człowieka, któremu brakuje po prostu miłości – bo ten nóż przy moim gardle to nie było nic innego, jak tylko rozpaczliwe wołanie o miłość. Tak bardzo czuł się nie kochany. Nie wiem, ile to wszystko trwało, ale chyba długo. W pewnym momencie odłożył nóż i wyszedł. Wrócił po kilku godzinach. Akurat modliłem się w naszej domowej kaplicy. Znalazł mnie tam i bez słowa wtulił się we mnie i zaczął płakać. Mnie przeraża jednak to, że takich ludzi, którzy może w mniej rozpaczliwy sposób proszą o miłość, jest w dzisiejszym świecie tak bardzo dużo, a tak mało jest tych, którzy im na to wołanie odpowiadają.
Błażej pracuje w ośrodku dla nieletnich narkomanów, prowadzonym przez Fundację “Nadzieja” w Bielsku-Białej. Opiekuje się grupą młodych ludzi powracających do życia bez nałogu. Stworzył im w powierzonym mu przez Fundację hostelu prawdziwy dom rodzinny. Jest też duszą powstałej niedawno w bielskich slumsach świetlicy środowiskowej. Przy tym wszystkim ma jeszcze czas, by studiować i prowadzić spotkania profilaktyczne w szkołach na terenie całej Polski.
Rozmawiał: Wojciech Żmudziński SJ
Polecamy książkę autora "Niebo jest w nas". Więcej - kliknij tutaj.