Okazało się, że wszystkie te osoby od pewnego czasu nosiły w sercu pragnienie modlitwy charyzmatycznej i szukały możliwości jej praktykowania. Był to dla młodych jezuitów jasny znak, że spotkania modlitewne nie są ich pomysłem, ale inicjatywą Boga, który sam „przygotowywał teren”, pobudzał w ludziach głód Ducha Świętego i zechciał utworzyć wspólnotę, w której mógłby się im udzielać. Projekt zorganizowania grupy został szybko zaakceptowany przez przełożonego (co jest oczywiście równie niezbędne jak modlitwa). W początkowym okresie spotkań liczba osób zmieniała się: jedni przychodzili, inni odchodzili, ale dziesięć stałych osób zawsze było. No i oczywiście czterech młodych jezuitów – „ojców założycieli”.
Jeszcze w ubiegłym roku, po świętach Bożego Narodzenia, postanowili poprowadzić w nowopowstałej wspólnocie Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym w wersji skróconej, czyli trzytygodniowej. Miało ono na celu położenie fundamentów życia w Duchu Świętym oraz umocnienie grupy, która stawiała pierwsze kroki w modlitwie charyzmatycznej. Klerycy chcieli stworzyć we wspólnocie „uformowany, stały trzon”, który promieniowałby na innych, tak aby można było nieść Dobrą Nowinę na zewnątrz.
Na Seminarium wstępnie zapisało się czternaście osób. Na pierwsze spotkanie przyszło dwadzieścia sześć! Ledwie pomieścili się w salce! Część z nowych osób od jakiegoś czasu poszukiwała charyzmatycznej grupy modlitwy i tak Bóg ich pokierował, że przyszli wszyscy w ten sam dzień na pierwsze spotkanie seminaryjne.
Wojtkowi, jednemu z kleryków, zostały powierzone spawy organizacyjne.
– Dopiero zaczynam życie w Odnowie – mówi. Z modlitwą charyzmatyczną miałem do czynienia sporadycznie. Duch Święty wprawdzie zapraszał mnie do takiego rodzaju modlitwy, ale ja raczej się wycofywałem. Czułem, że wymaga ona ode mnie dużej dojrzałości. Osobą, która wprowadziła mnie w życie charyzmatyczne i pomogła mi je odpowiednio przeżywać, był mój Magister nowicjatu. Przełomowym momentem i pierwszym większym spotkaniem uwielbieniowym były dla mnie „Strumienie Miłosierdzia” w Krakowie, gdzie doświadczyłem mocy posługi charyzmatycznej – wspomina.
Zorganizowanie Seminarium w Duszpasterstwie Akademickim było dla Wojtka dużym wyzwaniem, bo miał prowadzić innych, samemu nie mając za sobą tego typu formacji. Dlatego zaczął tydzień wcześniej przed innymi, aby „być w temacie” i móc wygłosić konferencję.
Wraz z nim Seminarium prowadzili: Mariusz, Grzegorz i Marcin. Od początku spotykali się razem i rozeznawali w jakim punkcie przeżywający Seminarium się znajdują, czego mogą teraz potrzebować i jak można im pomóc w spotkaniu Pana Boga. – Szukaliśmy materiałów, zastanawialiśmy się jak przygotować ludzi do spowiedzi generalnej, jak z nimi rozmawiać, jak odpowiadać na ich pytania. Na zakończenie poprosiliśmy grupę „S.O.S. dla wspólnot” z łódzkiego Ośrodka, aby pomogli nam modlić się o uzdrowienie. I tak wspólnymi siłami doprowadziliśmy sprawę do końca.
Wojtek jednocześnie sam również przeżywał to Seminarium: – Wcześniej, kiedy patrzyłem jak inni modlą się charyzmatycznie, zadawałem sobie i Bogu z frustracją pytanie, dlaczego ja tak nie umiem? Dlaczego inni czują taką modlitwę, słyszą głos Boży, mają natchnienia, a ja nie? W trakcie Seminarium miałem dużo pokoju i zrozumiałem, że to wcale nie chodzi o charyzmaty ani „czynienie cudów”, ale o szczerą relację z Bogiem. Doświadczyłem, że Jezus żyje i ja mam w Nim uczestnictwo – jestem synem Ojca. A do tego nie potrzeba wiedzy ani żadnych „ozdób”, ale zaufania, że On naprawdę może do mnie przychodzić. I nawet jeśli nie mam takiego, czy innego daru lub charyzmatu, Bóg może mną się posłużyć i przeze mnie pociągnąć innych do siebie.
A jak czas Seminarium przeżyli sami uczestnicy? Mówi Asia: – Podczas modlitwy wspólnotowej pierwszy raz od kilku lat modliłam się za osobę, której nienawidziłam. Był czas, kiedy modliłam się o to, abym chciała chcieć się za nią modlić. Podczas tej modlitwy dostałam więcej. Wystarczyło jedno zdanie: „I za niego też” – wtedy pękły mury nienawiści. Może nie jest to jeszcze modlitwa jakiej bym oczekiwała, ale jest. Wiem, że ona dla Boga się liczy. Podczas modlitwy o uzdrowienie popłynęły mi łzy po policzkach. Były to łzy pokoju – bez wyrzucania Bogu tego, że znowu w moim życiu jest coś nie tak. Łzy, o które często Boga prosiłam, bo gdy przychodziły smutki, ja się uśmiechałam, a moje serce płakało.
Na koniec modlitwy Bóg podarował mi to, co ma najcenniejszego – swą miłość. Było to zapewnienie, że mnie kocha. Napełnił mnie przekonaniem i mocną wiarą w to, że jestem warta JEGO MIŁOŚCI. Jestem wdzięczna Bogu za to, co mi wyświadczył. CHWAŁA PANU!
A oto świadectwo Mariusza: – Jezus mnie uzdrowił. Nie mam już ran w sercu i czuję, że jestem wolnym człowiekiem. Czuję bliskość Boga i jest ona dla mnie źródłem wielkiej radości. Dziś opowiedziałem moim trzem przyjaciołom o tym, czego doświadczyłem w czasie modlitwy o uzdrowienie i o tym, co Bóg we mnie uzdrowił. Nigdy nie przypuszczałbym, że to właśnie oni będą chcieli o tym słuchać i że będę miał odwagę im o tym opowiedzieć. Uwielbia dusza moja Pana! Jeszcze dużo pracy przede mną, ale wierzę, że z Bożą pomocą na pewno się uda.
Swoje świadectwo dołącza także Dominika: – Do tej pory miałam różne ciężkie stany depresyjne, nerwicowe, a także myśli samobójcze. Nie było to przyjemne. Moje życie tak bardzo się poplątało, że nie widziałam już żadnego wyjścia. Dzięki mojej przyjaciółce, albo dzięki Panu, który wtedy przez nią działał, trafiłam na Seminarium i tam mogłam skorzystać ze spowiedzi generalnej oraz z modlitwy o uzdrowienie. Stał się cud! Od tej pory nie mam już lęków, myśli samobójczych i innych „przyjemności”, jak np. duszności, które były wyjątkowo uciążliwe (miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą, a ja przez długi czas nie mogłam złapać oddechu, kręciło mi się w głowie i chciałam uciec gdzieś, gdzie będę zupełnie sama). Mam też wyższą samoocenę – zaczęłam dostrzegać swoją wartość i zdolności, a nie tylko to, że do niczego się nie nadaję i lepiej by było, gdybym nie istniała. Nie mam też już żalu do tych, którzy pośrednio lub bezpośrednio mieli negatywny wpływ na moje życie! Przebaczyłam im! Teraz muszę sobie to wszystko poukładać, przemodlić i nauczyć się żyć jako nowa „ja”. Ale to już nic w porównaniu z tym, co już się we mnie dokonało! Chwała Panu, który mnie uzdrowił i uzdrawia na nowo każdego dnia!
Dzieło zostało rozpoczęte – grupa powstała, a wszystko zaczęło się od pragnienia w sercu, dobrych chęci i modlitwy kilku osób. Czekamy na kolejne owoce.
W tym temacie polecamy książkę "Godzina Ducha Świętego". Więcej - kliknij tutaj.