Aktywność rodziców męża lub żony wobec naszego małżeństwa, to temat, wobec którego często czujemy dyskomfort. Jak postawić zdrowe granice relacji z teściami i kiedy zacząć je stawiać? Osoby, które decydują się na małżeństwo, powinny ten temat szczerze ze sobą przegadać już na etapie narzeczeństwa.
Nieprzecięta pępowina
Wiele można się dowiedzieć o kandydacie na współmałżonka, obserwując go w relacjach z jego rodzicami. Czy są one dojrzałe, partnerskie, czy też pomiędzy nim a jego rodzicami jest duża zależność emocjonalna. Dobrze, gdy przyszły współmałżonek ma więź z ojcem i matką – jest zaangażowany, troszczy się o nich i widać, że ma z nimi dobry kontakt. Ale ważna jest też jego dojrzałość do samodzielnego życia – rodzice nie muszą o nim wszystkiego wiedzieć, nie powinni kontrolować jego życia, a on powinien mieć własne plany i własne zdanie na różne tematy. Jeśli zobaczę, że mój partner (partnerka) często im się podporządkowuje, albo czuje wobec nich wrogość – muszę brać pod uwagę, że z tym problemem wejdzie w małżeństwo ze mną.
Druga rzecz – warto usłyszeć, jaki moja narzeczona ma pomysł na relację z rodzicami po naszym ślubie. Warto szczerze porozmawiać o tym, jak częsty to będzie kontakt, jak bardzo intensywny, jakie obszary naszego życia małżeńskiego będą wymagały współpracy z rodzicami (opieka nad dziećmi, święta, finanse). Na początku małżeńskiej drogi wiele tematów bywa pomijanych lub traktowanych dosyć spontanicznie: „jakoś się ułoży”, „myślimy podobnie”. Również relacje z teściami (rodzicami) mogą być takim obszarem. Trudności zaczynają się wtedy, gdy trzeba rozwiązywać codzienne konflikty: kogo z rodziców odwiedzimy w ten weekend, jak spędzimy wakacje, którzy dziadkowie zabiorą wnuka… Wtedy okazuje się, że dobre rozwiązanie wymaga naszego zaangażowania i szukania nowych pomysłów. Czasami sprawdza się zasada, że najlepszy sposób rozwiązywania napięć to trzecie rozwiązanie (nie moje i twoje, tylko nasze): na święta możemy zaprosić dziadków do siebie, a dla wnuka znaleźć opiekę poza dziadkami.
Relacje z teściami zależą także od ich postawy i stosunku do małżeństwa swoich dzieci. Dość szybko daje się odczuć, czy rodzice potrafią zachować dystans, czy też czują potrzebę wtrącania się, pouczania i doradzania. Czasem to właśnie oni nie są gotowi do przecięcia pępowiny z dorosłym już dzieckiem.
Trudna sztuka negocjacji
Często już w przygotowaniach do wesela dość wyraźnie ujawnia się, kto jest osobą dominującą w obu rodzinach młodej pary i jakie napięcia w nich istnieją. Oczywiście z naszej strony potrzebna tu będzie chęć zrozumienia i mediacji, bo wesele to dość specyficzny moment, w którym rodzice chcą się trochę pokazać, cała rodzina patrzy, więc to ich wzmożone zaangażowanie jest zrozumiałe. Ale już w trakcie tych negocjacji będzie widać, czy są oni w stanie coś odpuścić i powiedzieć: „Jak wam tak bardzo zależy, to niech tak będzie”. To sprawdzian ich elastyczności. Ale takie sytuacje również pokazują, w jakich uwarunkowaniach mój przyszły współmałżonek dotąd funkcjonował.
Na kursach przedmałżeńskich czasami dzielę się z narzeczonymi prostą receptą dotyczącą relacji z teściami. Polega ona na podziale: ja biorę na siebie ułożenie relacji z moimi rodzicami, a moja żona – ze swoimi. W sposób naturalny łatwiej przyjąć różne sugestie czy uwagi od własnego dziecka niż od obcej osoby. Z reguły z gorszej pozycji startuje zięć czy synowa niż własne dziecko, dlatego to ja muszę wziąć na swoje barki pokazanie tych nowych granic: „Mamo, my razem podjęliśmy tę decyzję i jest dla nas ważne, żeby było właśnie tak”. „A, to pewnie ta twoja narzeczona tak ci w głowie zawróciła! Właściwie, to czego ona od nas chce?”. I tu jest właśnie miejsce na moje wyjaśnienia, że to my razem tego chcemy. Wydaje mi się, że jeśli tę zasadę wprowadzimy w życie, to bardzo ułatwi nam ona ułożenie sobie dobrych relacji z teściami. Ja łatwiej dogadam się ze swoimi rodzicami niż moja żona, bo ona ich nie zna – podobnie jak ja nie znam tak dobrze jej rodziców.
Pamiętam rozmowę z pewnymi rodzicami – mieli problem, ponieważ nie potrafili dogadać się na temat żywienia swojego dziecka z dziadkami, którzy czasem się nim opiekowali. Podsuwali maluchowi dużo słodyczy, zgodnie z zasadą „dziadkowie są od rozpieszczania”. Sugestie synowej niczego nie zmieniały – dopiero kiedy syn przejął inicjatywę i wyjaśnił, że chodzi o zdrowie wnuka, dziadkowie zaczęli respektować zdanie rodziców.
Życie w „rozkroku”
U nowożeńców często można dostrzec pewien problem, opisywany w badaniach socjologicznych – niektórzy młodzi żyją jakby „w rozkroku”: jedną nogą jeszcze pozostają w domu rodzinnym, a drugą są już w świecie, gdzie jest współmałżonek i dorosłe życie. Ale drzwi do rodzinnego domu nie zostały zamknięte, jakby człowiek nie opuścił jeszcze rodziców – zawsze może do nich wrócić, schować się, zjeść obiad, ponarzekać na życie itd. A Pismo święte mówi: „…opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (Mt 19, 5). Myślę, że to jest fundamentalne zdanie podkreślające dojrzałość do małżeństwa, która zawiera się w odpowiedzi na pytanie: czy jestem gotowy do samodzielnego życia, bez rodziców?
Mam znajomych mieszkających w Anglii – tam standardem jest, że gdy ktoś kończy edukację, wyprowadza się od rodziców. I nie jest to związane z założeniem rodziny, ale z taką podstawową autonomią: zaczyna zarabiać, więc szuka sobie mieszkania, mieszka sam i żyje w nowej konstelacji ze swoimi rodzicami. A u nas często więź z rodzicami jest jakby permanentna – trzydziestolatek wpada do mamy i zostawia jej pranie, mama przychodzi posprzątać synowi mieszkanie, bo on nie ma na to czasu (pojechał na snowboard albo na wakacje do ciepłych krajów). Tu rodzi się pytanie: kto jest kim w tej sytuacji, kto za co odpowiada?
Zależności finansowe… i nie tylko
Kolejny ważny problem młodych małżeństw to zarządzanie pieniędzmi. Zdarza się, że rodzice finansują niektóre wydatki młodych i wtedy pojawia się emocjonalna zależność. Trudno pielęgnować własną autonomię, gdy jesteśmy wdzięczni za pomoc i jakoś jednak zależni. Co więcej, jeśli młodzi mieszkają z rodzicami – ta zależność finansowa może być większa, a jednocześnie mniej uchwytna. Czasami troska rodziców wyraża się częstą obecnością „u dzieci”. W dobrej wierze chcą wiedzieć, radzić, rozstrzygać. Chcą „kibicować” młodemu małżeństwu – „bo my już to przeżyliśmy i mamy doświadczenie”. Czasami sprzyja temu bliskość zamieszkania czy nawyk wpadania do rodziców. Im częstszy kontakt, tym trudniej postawić temu granicę.
Dla uniknięcia napięć w małżeństwie, także niedomówień – warto przyjąć zasadę, żeby nie zwierzać się rodzicom z problemów małżeńskich, nieporozumień ze współmałżonkiem, dopóki nie zostały rozwiązane. Na powiernika lepiej wybrać sobie przyjaciółkę, która popatrzy na sprawę trzeźwym okiem, niż rodziców, którym trudniej zachować dystans, więc latami będą rozpamiętywali „krzywdę” zrobioną ich dziecku. Czymś naturalnym jest troska o własne dziecko i tak rozumiemy rodzicielską miłość, gdy dzieci mają więcej niż 18 lat. Teściowie i rodzice mogą być ogromnym wsparciem dla młodych ludzi rozpoczynających wspólne życie, jednak decydując się na małżeństwo – zadecydowaliśmy o zmianie jakości więzi z rodzicami. Rodzicom trudno z dnia na dzień znaleźć właściwy dystans do własnego syna czy córki – to już zadanie dla ich dzieci. I musi zostać dobrze wykonane, ponieważ tylko wtedy współmałżonek uniknie konfliktu z teściami a małżeństwo będzie mogło korzystać ze skarbu, jakim oni są.
Autor artykułu jest psychologiem, od wielu lat zajmuje się poradnictwem małżeńskim, prowadzi również kursy przedmałżeńskie. Współpracuje z domami rekolekcyjnymi oraz Centrum Arrupe w Gdyni. Jest ekspertem na portalach: www.czystysex.pl i www.rozmawiamy.jezuici.pl/wychowanie./ Prywatnie jest szczęśliwym mężem oraz tatą czwórki córek.
Polecamy dla małżeństw rewelacyjną książkę "Pocałunek złożony na duszy".