Szacunkowe dane mówią o tym, że co piąty mieszkaniec Europy w ciągu najbliższych dwóch dekad zachoruje na tę dziwną chorobę. A jest dziwna, przyzna to każdy, kto jej doświadczył – osobiście lub żyjąc z kimś, kto na nią cierpi. Jest też trudna, bo nie leczona – ściąga człowieka w dół, odbierając wszelką motywację do działania. Leczona – czasem potrafi trwać bardzo długo. Wyjście z niej wymaga wysiłku, a wysiłek – wiadomo – motywacji. A motywację trudno znaleźć, bo przecież na tym depresja polega – że ją odbiera. Dlatego w depresji konieczna jest pomoc z zewnątrz. Często – farmakologiczna, żeby osiągnąć stan taki, aby chciało się chcieć. To wystarczy, by podjąć jakiś rodzaj terapii, czyli pracy nad sobą albo w inny sposób – bo przecież nie każdy może sobie na terapię pozwolić – zacząć pracować nad zmianą.
Dziś o depresji wiadomo bardzo dużo – łącznie z tym, że istnieją zabiegi chirurgiczne, które pozwalają eliminować podatność biologiczną na nią. Ale nikt nie umie powiedzieć – z naukowego punktu widzenia – jak to jest, że w takiej na przykład Afryce, gdzie powodów do załamania i smutku jest znacznie więcej, gdzie jest bieda, nie ma jedzenia, są wojny, epidemia AIDS, wysoka śmiertelność – depresja występuje bardzo rzadko.
Znajomy nauczyciel francuskiego, Dieudonne Mouketou, który do Gabonu wraca kilka razy w roku, twierdzi, że to kwestia prostoty życia i prostoty serca. Prostoty modlitwy i prostoty w zaufaniu Bogu. Prostoty, która pozwala nie tęsknić za tym, czego się nie ma i mieć nie można, a bardzo mocno żyć tym, co jest tu i teraz, dziś i w zasięgu ręki. Radości i wdzięczności za owo mało, które jest, i dawania z siebie innym tyle, ile można dać. Kiedyś myślałam, że to zbyt prosta diagnoza. Łatwo było lekceważąco pomyśleć: „Co ty tam wiesz. Tu nie Afryka”. Dziś – bogatsza o doświadczenie posługi w Domu Miłosierdzia – coraz częściej myślę, że właśnie prostota jest kluczem do odzyskania radości. Prostota w takim rozumieniu, o jakim myśli Jezus, zapraszając, abyśmy byli jak dzieci.
Trzeba prostoty dziecka, aby nie poczuć gniewu i buntu, kiedy ktoś mówi ci, że czas zmienić priorytety. Że żyjesz wbrew własnemu sercu, więc ono – po latach takiego życia – odmawia współpracy. Przestaje produkować emocje inne niż smutek, a w sensie biologicznym – często – „udaje”, że jest chore. Bo im bardziej nie chcemy się przyznać do depresji (to przecież choroba psychiczna), tym bardziej ona potrafi się maskować. Serce zaciska się w stresie, złości, gniewie, smutku. Łatwiej pójść do kardiologa, wziąć zapobiegawczo leki nasercowe, przyjąć zalecenie, że trzeba się oszczędzać i unikać stresu. Tylko co z tego, skoro serca oszukać się nie da.
Depresja sprawia, że człowiek nagle musi sobie na nowo zdefiniować wszystko: coś co było łatwe, staje się niemożliwe. Co było oczywiste, staje się absurdalne. Co było uczuciem, staje się pustką. Co usprawiedliwiało, oskarża. Co rozpalało, staje się obojętne. Jedzenie traci smak, perfumy zapach, nic nie cieszy. Rozmowa męczy. Spojrzenie na dziecko – przygnębia, bo patrzysz na nie i czujesz, że jest ci wszystko jedno. Są mężczyźni, którzy zdają się funkcjonować normalnie, aż któregoś dnia, bez powodu, oddają klucze do firmy komuś z rodziny i nagle nie są w stanie wyjść z łóżka. Mogą spać bez przerwy. Nie mają ochoty jeść, rozmawiać, słońce drażni, a prośby: „chłopie weź się w garść” potrafią wywołać wściekłość albo łzy. Tak bywa w cięższych przypadkach – dlatego pomocy warto szukać wcześniej.
Co możemy zrobić my, we wspólnocie – kiedy ktoś taki przychodzi po pomoc? W pierwszym odruchu chciałoby się odesłać do lekarza. I słusznie. Ale co, jeśli człowiek mówi: „Chodzę do lekarza, biorę leki. Potrzebuję pomocy”? Każda depresja jest inna, więc każda próba opisu tego stanu musi być niedoskonała. Nakłada się na inną siatkę doświadczeń, pragnień, zależności, miłości, na inny genotyp uczuć. Jest chorobą, więc trzeba ją leczyć. Ale coraz częściej mówi się i o tym, że jest też wezwaniem do nawrócenia. Do wejścia w dialog z Bogiem, do tego, aby powiedzieć: „OK, moje pomysły się wyczerpały. Ratuj, bo sam widzisz: trzymam się resztkami sił. Nie chcę zawieść dzieci i żony, ale w środku umieram. Najchętniej bym się odmeldował. Ratuj, jeśli jesteś”.
Jeśli trudno nam wyobrazić sobie, co przeżywa człowiek w depresji, albo myślimy: „a co niby ja miałbym dla niego zrobić?”, zostańmy na chwilę z Jezusem w Ogrójcu. Z Jego strachem, samotnością, opuszczeniem, niewyobrażalnym cierpieniem – z tym wszystkim, co musiał przeżyć sam. I przed czym nie uciekał, ale wiedząc, jak trudno będzie, prosił swoich przyjaciół, apostołów, aby czuwali na modlitwie, kiedy On będzie mierzył się ze swoim lękiem, bólem, pokusami, strachem, których wyrazem jest krwawy pot i to dramatyczne wołanie: „Czemuś mnie opuścił!”. Kiedy myślimy o kimś w depresji, że go nie rozumiemy, przemedytujmy tę scenę. Po powrocie z Ogrójca łatwiej będzie zrozumieć, jak bardzo ten człowiek cierpi, jak wewnętrznie zmaga się ze swoim życiem, i łatwiej będzie też przyjąć swoją bezradność wobec jego cierpienia. Łatwiej, kiedy zrozumiemy, że naszym zadaniem nie jest uwolnić go od jego zmagania, ale po prostu z nim być. W pobliżu trwając na modlitwie. Tylko – i aż – o to Jezus prosił apostołów.
W naszych wspólnotach modlitwa za osoby, które przeżywają depresję, załamania czy trudności psychiczne jest najlepszym, co możemy dla nich zrobić. Towarzyszenie modlitwą w ich cierpieniu, leczeniu, tym jak miewają lepszy albo gorszy czas. Wytrwała modlitwa przyjaciół, którzy nie przysną, jak posnęli apostołowie, potrafi zdziałać cuda. Czasem wielkie, całkowitego uzdrowienia; częściej niby małe, ale wielkie w dalszej perspektywie – kiedy pojawia się siła do walki, choć wcale jej nie było. Wracają marzenia. Tęsknota za sobą zdrowym. Nadzieja na sens. Myślenie. Modlitwą możemy przeciągnąć człowieka na stronę życia.
Wiemy to doskonale, posługując w Domu Miłosierdzia, gdzie wiele osób w depresji przychodzi po pomoc. Podstawowym narzędziem jest u nas modlitwa o uwolnienie metodą Neala Lozano, ale czasem – zanim do niej dojdzie, proponujemy rozmowę, terapię, czasem trzeba dać czas, by leki zaczęły działać. Modlimy się wstawienniczo za każdego, kto się zgłasza, prosząc o to także zakony, które nas wspierają. Bo najważniejszą sprawą jest nie zostawiać człowieka samego. On i tak jest w swoim Ogrójcu, gdzie toczy walkę.
Sama modlitwa pięciu kluczy pomaga dotrzeć do jakiejś prawdy, do czegoś, co blokuje nas na życie, co sprawia, że gdzieś pojawia się kłamstwo, smutek, odejście. Czasem to poczucie winy, które odgradza od Boga. Czasem to strach. Albo jakieś wspomnienie. Fałszywe wyobrażenia albo brak wierności. Zawód i brak przebaczenia. Zdrada albo po prostu życie w poczuciu, że nikt nas nie kocha. Smutek, że tak wiernie trwam, i nic z tego nie mam. Zazdrość. Modlitwa pomaga zobaczyć, gdzie straciliśmy z oczu to, co najważniejsze, dlaczego tak się stało, ale przede wszystkim zawsze jest bardzo bliskim spotkaniem z Miłością. Takim spotkaniem, które unieważnia całe zło, uwalnia i przywraca nadzieję.
Akurat, kiedy kończę ten tekst, przyszedł mail od osoby, która była u nas prawie rok temu: „Chciałabym serdecznie podziękować za spotkanie i modlitwę. Nie mam już złych snów i depresja nie wraca. Bardzo się cieszę, że mogę normalnie funkcjonować” .
DOM MIŁOSIERDZIA - to jedno z dzieł Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, przy ul. Sienkiewicza 60. Prowadzi modlitwę o uwolnienie, do której należy przygotować się poprzez lekturę książki "Modlitwa uwolnienia" Neala Lozano.
Na modlitwę można się umówić mailowo, pisząc na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub dzwoniąc do sekretariatu – tel. 42/288-11-53 (godz. 10.00-16.00).
W Domu Miłosierdzia prowadzone są również:
– konsultacje psychologiczne,
– terapia indywidualna,
– terapia grupowa,
– terapia małżeńska.
Umawianie na wizytę – poprzez kontakt mailowy (zobacz klikając na poniższy baner) lub dzwoniąc do sekretariatu – tel. 42/288-11-53 (godz. 10.00.–16.00)
(Artykuł zamieszczono 2011-10-05)
Proponujemy lekturę książki Neala Lozano "Modlitwa uwolnienia" cz.1