W niedzielne popołudnie odwiedzam Beatę i Jacka w ich domu. Są małżeństwem od dwudziestu lat, mają dwoje dzieci: Michasię i Kubę. W tym roku świętowali swój okrągły jubileusz na Jasnej Górze. Nakryty stół czeka na gości. Świece, zaparzona herbata, domowe wypieki i ogień w kominku stwarzają ciepłą atmosferę do rozmowy o ich życiu, problemach i Bogu.
Czy od zawsze byliście tak przykładnym, Bożym małżeństwem?
Beata: Myślę, że do bycia przykładnym małżeństwem dużo nam jeszcze brakuje, ale od jakiegoś czasu żyjemy zupełnie inaczej. Nasze życie małżeńskie jest zdecydowanie spokojniejsze, lepiej się rozumiemy i dużo więcej ze sobą rozmawiamy.
Jacek: Tak się dzieje od czterech lat, od momentu mojego nawrócenia. Moja żona była cały czas blisko Boga, a ja stałem, owszem, przy niej, ale nie przy Bogu. Dopiero od kiedy się nawróciłem moje i nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. W małżeństwie nie jestem już tylko ja i moja żona, ale pojawiła się także Trzecia Osoba: Jezus. On otacza naszą rodzinę swoją miłością i ją na nas wylewa. Jest Światłem, które wskazuje, jak mamy żyć, pomaga nam i uzdrawia nasze wzajemne relacje.
A jak było wcześniej?
Beata: Pochodzę z rodziny, w której doświadczałam bliskości Boga i Maryi. Od jedenastu lat chodzę na piesze pielgrzymki na Jasną Górę i po czterech latach chodzenia na nie zaczęłam prosić kapłanów i kleryków o modlitwę w intencji nawrócenia mojego męża. Byliśmy zgodnym małżeństwem i kiedy „kazałam” mężowi chodzić na Msze to on tak robił, ale nic z nich nie wynosił. Słowo Boże do niego nie trafiało. Dla mnie trudnym przeżyciem było, gdy nadchodziły święta, a mój mąż nie szedł do spowiedzi. Sama ustawiałam się w kolejce do konfesjonału i prosiłam Boga, aby i on przyszedł i nawrócił się. Zostałam wysłuchana. Jak to się stało? Na dziesiątą pielgrzymkę, na którą szłam, a która zbiegła się z moimi czterdziestymi urodzinami – po raz pierwszy poszedł także mój mąż! A z nami nasz syn. Dla mnie było to podwójne szczęście! Ale największy przełom nastąpił podczas trzydniowych rekolekcji prowadzonych przez ks. Johna Bashoborę w Warszawie. Mój mąż nie bardzo chciał jechać, a mnie serce podpowiadało, że powinien. W dniu wyjazdu mąż musiał jechać pilnie do Częstochowy. W ten sposób wykluczył swoją obecność na rekolekcjach. A mnie olśniło, że w takim razie ja pojadę sama do Warszawy, a on dołączy do mnie, wracając z Częstochowy. Tak też się stało. Spóźnił się parę godzin, ale dojechał. Czułam radość, ale miałam też obawy, czy wytrwa przez cały dzień w kościele. Jego pasją jest robienie zdjęć, więc nastawił się raczej tylko na to.
Jacek: Jadąc z Częstochowy cały czas myślałem, czy nie skręcić do domu. Ale ostatecznie dojechałem do Warszawy. Jednak biłem się z myślami, po co ja tam jadę, co ja będę przez trzy dni robił w kościele? Dotychczas wszystko, co dawałem radę zrobić dla Boga, to przetrwać niedzielną Mszę. A i tak wydawało mi się, że to wystarcza, że to i tak za dużo jak na mnie. Jednak dotarłem na miejsce. Nie wiem czemu, może dlatego, że obiecałem żonie. Wszedłem do kościoła wypełnionego po brzegi ludźmi. Zachowywali się bardzo dziwnie: mieli ręce wyciągnięte do góry. Słyszałem słowa modlitwy i konferencji i cały czas myślałem: „Co ja tutaj robię?”. Przyszedł moment wystawienia Najświętszego Sakramentu. Czuwanie prowadził ks. Bashobora. Miałem wrażenie, jakby cały kościół wypełniała woda, poczułem, że mam miękkie nogi. Zorientowałem się, że klęczę. Trwało to godzinę lub dwie. Aż do przejścia kapłana z Najświętszym Sakramentem. Wtedy nie wiedziałem już, co się ze mną dzieje. Dopiero następne dni, tygodnie i miesiące pokazały, że od tego momentu moje życie całkowicie się zmieniło. Na początku w sercu pojawił się żal i smutek – pytanie odnośnie straconego czasu – czterdziestu lat życia bez Boga. Zadawałem sobie pytanie, czy jestem w stanie to jakoś nadrobić. Jak powinno teraz wyglądać moje życie? Zacząłem jeździć na rekolekcje, czytać dużo książek, żywoty świętych, Pismo święte. Słowo Boga zaczęło we mnie powoli kiełkować. Po pewnym czasie spotkałem kapłana, który przy kolejnej spowiedzi wyjaśnił mi, że nie ma straconego czasu. Trzeba iść dalej i nie zastanawiać się nad swoim życiem, które było, tylko żyć tu i teraz i patrzeć w przyszłość.
Od momentu nawrócenia Jacka nastąpiły w waszej rodzinie spore zmiany. Jakie?
Beata: Na początku była euforia, radość i zadowolenie. Ale pojawiły się ogromne problemy w naszej firmie. Mąż dostał zawału, wpadł w depresję, a ja coraz głośniej wołałam: Boże! Na szczęście nie zwątpiłam w Jego obecność, ale jeszcze gorliwiej modliłam się. W drodze do firmy zaglądałam zawsze rano do kaplicy z wystawionym Najświętszym Sakramentem, często kłóciłam się z Bogiem, przepraszałam Go, znów prosiłam. Moja rozmowa z Nim bywała burzliwa, ale i owocna, bo On mnie umacniał, choć życie nadal było trudne. Dodatkowo zostałam odwołana z ważnej funkcji społecznej. Mój świat się walił. Pytałam: Jak ja to wszystko zniosę? Prosiłam, by mi pomógł przez to przejść. Widziałam owoce, choć rodziły się w bólach. Na przykład przez dwa lata kryzysu w firmie, która bankrutowała, ani razu nie mieliśmy zaległości w podatkach czy pensjach dla pracowników. Wchodząc wieczorem na konto bankowe, mówiłam Bogu: „Nie mam pieniędzy dla pracowników”. Zawsze chciałam być w porządku wobec nich, by z mojego powodu nie mieli problemów. I Bóg namacalnie mnie wspierał. Nauczyłam się dziękować Mu za każdy zapłacony rachunek czy fakturę, i za każdą, nawet malutką rzecz.
Jak obecnie wygląda wasze życie?
Beata: Straciliśmy „przyjaciół” z powodu ograniczonych finansów. Prowadziliśmy dotychczas imprezowy tryb życia, wyjeżdżaliśmy, ale rozsądek podpowiadał, że powinniśmy przestać. W którymś momencie stwierdziliśmy, że to nam wcale nie jest potrzebne. Teraz świetnie spędzamy wolny czas z dziećmi, grając w gry, czy wymieniając się opiniami o przeczytanych książkach. I okazało się, że tak właśnie jest pięknie. Pan Bóg cały czas nas doświadcza, oboje nadal nie mamy pracy, ale całkowicie Mu się zawierzamy.
Jacek: Moje nawrócenie to nie tylko duchowe zmiany. Bóg chce, bym narodził się na nowo. W moim przypadku to potrzeba odcięcia się od własnej firmy i tego, co jako przedsiębiorca robiłem – dobrego i złego. Zrozumieliśmy razem z żoną, że musimy sprzedać firmę i tak zrobiliśmy. Odwróciliśmy się i odcięliśmy od wszystkiego, co do tej pory mieliśmy. Czujemy, że wolą Boga jest to, abyśmy wszystko zaczęli budować od nowa. Aby było nam łatwiej we wszystkim, mówimy: „Boże, nich się stanie Twoja wola”. I codziennie rano wstajemy z takim przekonaniem. Jest nam wtedy lekko, radośnie i spokojnie. Wierzymy, że jeśli naszą przyszłość i rodzinę powierzymy Jemu, nie mamy o co się martwić. Oczywiście miewamy też chwile zwątpienia i bywa ciężko. Ale zawsze modlitwa, rozmowa z Bogiem, czytanie Pisma świętego pomagają i wzmacniają.
W jaki sposób budujecie relację z Panem Bogiem?
Beata: Zaczęliśmy wyjeżdżać na rekolekcje. Więcej się modlimy, nie tylko za siebie, ale i za ludzi z naszego otoczenia, gdy widzimy, że dzieje się im coś złego. Bycie blisko Boga nie zawsze oznacza, że jest łatwiej, ale Bóg daje siłę i moc, jest z nami, wspiera. Zrozumiałam, że najbardziej mogę ewangelizować moją własną postawą. Widać naszą inność wśród sąsiadów, ale oni, choć są daleko od Boga, przychodzą nie do kogo innego, tylko do nas, do tych „dziwaków”. Na pytanie, dlaczego właśnie do nas, oni sami nie potrafią odpowiedzieć, ale przychodzą po rozmowę, czy po radę. Widzą naszą otwartość, serdeczność, bezinteresowność. Naszą innością pokazujemy, że można żyć inaczej.
Rodzina Jacka swego czasu obwiniała mnie za to co „zrobiłam” z mężem, ale teraz już patrzą na nas inaczej. My wiemy, że nasze życie na ziemi jest bardzo krótkie i nie zabierzemy ze sobą ani bogactw, ani pieniędzy, czy dobrych samochodów, ale to, co zgromadzimy w naszym sercu.
Jaka jest recepta na udany związek i szczęśliwą rodzinę?
Jacek: To na pewno sprawa bardzo indywidualna, bo każdy człowiek, każde małżeństwo jest inne. Bardzo ważna jest rozmowa. Mówienie o swoich słabościach, lękach, problemach. O ile wtedy łatwiej i prościej jest wspólnie te problemy rozwiązywać i wspierać się! Zauważyłem, że przez piętnaście lat naszego małżeństwa brakowało takich wieczornych rozmów, gdy dzieci już śpią, a my możemy sobie z żoną usiąść przy kominku i wymienić swoimi przeżyciami i poglądami. Dzięki temu jest nam lżej i czujemy wzajemną bliskość. Wcześniej byliśmy w małżeństwie, ale żyliśmy obok siebie, nie byliśmy razem. Każdy miał swoje problemy, ale nie rozmawialiśmy o nich. Teraz widzę, że kluczem do dobrego małżeństwa jest rozmowa, podczas której bardzo istotne jest słuchanie drugiej osoby. Czasem wydaje się, że znam moją żonę doskonale, ale podczas rozmowy i słuchania poznaję ją na nowo.
Beata: Ja wiele spraw załatwiałam bardzo impulsywnie, porywczo, przez co krzywdziłam innych, choć nieświadomie. Obecnie zdecydowanie inaczej podchodzę do problemów. Zawsze ze spokojem i z opanowaniem. Dziękuję Bogu, bo przez cały czas uczy mnie pokory. Więcej czasu spędzam z rodziną, dziećmi. Jeździmy wspólnie na rekolekcje, konferencje, Msze święte z modlitwą o uzdrowienie. Jesteśmy aktywni w naszej wspólnocie. Jacek robi na tych wyjazdach zdjęcia i są one często publikowane.
Pan Bóg daje wam ciągle nowe "narzędzia" do bycia razem i działania, także zawodowego.
Beata: Tak, ja odzyskuję uprawnienia pielęgniarskie, a mąż ma otworzyć firmę. Z Nim urządzamy na nowo nasze życie.
Rozmawiała: Agata Chudzia
(Artykuł zamieszczono 2011-12-07)
Polecamy rewelacyjną książkę dla małżonków "Pocałunek złożony na duszy".