Małżeństwo to tak ważna i głęboka relacja kobiety i mężczyzny, że ich związek ma także oddźwięk w życiu społeczeństwa i Kościoła. Rodzina pełni szereg ważnych funkcji społecznych: ekonomiczną, socjalizacyjną, kulturotwórczą, wychowawczą. Rodzina i dom to synonimy bezpieczeństwa, miłości i szczęścia. Trwałość rodziny stanowi bardzo ważny element rozwoju dziecka – dla jego poczucia bezpieczeństwa bardzo istotna jest pewność wzajemnej miłości rodziców. Dziecko czuje się komfortowo tylko wtedy, kiedy mama i tata okazują sobie szacunek i miłość. Pozostanie tylko z jednym z nich – niezależnie od przyczyny: śmierci drugiego rodzica czy jego odejścia z rodziny – jest dla niego sytuacją anormalną. Ono ma prawo żyć w poczuciu: mam dwoje rodziców, którzy się kochają i mnie wspólnie wychowują.
Kolejnym wymiarem małżeństwa – tym razem teologicznym – jest nasze zadanie: mamy światu pokazywać taką miłość, jaką kocha nas Bóg. A Jezus nie powiedział nikomu: „Kocham cię do pierwszego grzechu i do pierwszej zdrady”. Jego miłość jest decyzją na krzyż. A zadaniem miłości kobiety i mężczyzny jest bycie dla świata znakiem miłości Boga do człowieka – właśnie takiej „na zawsze”. Dlatego w duchowości małżeńskiej warto wracać do fragmentu z Ewangelii Marka: „A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela…” (Mk 10, 8b-9).
MIŁOŚĆ WSZYSTKO PRZETRZYMA
Pewne interesujące badania pokazują, że osoby, które wcześniej rozpoczęły współżycie seksualne – krócej są szczęśliwym małżeństwem. Badający te pary doszli do wniosku, że przyczyną jest fakt, iż związki te nie wykształciły umiejętności rozwiązywania konfliktów, pielęgnowania bliskości, okazywania sobie wzajemnej troski. Małżeństwu potrzeba nie tylko intensywnej namiętności, ale także ważnych umiejętności, które wzmacniają związek. Osobiście jestem zwolennikiem tezy: nie istnieją takie czynniki zewnętrzne, które determinują porażkę lub sukces małżeństwa. A to oznacza, że wszystko zależy od nich dwojga – od męża i żony. To, że któreś z nich straci pracę, nie oznacza, że się rozwiodą. Gdy na świat przychodzi chore dziecko, niektórzy mężczyźni odchodzą, uznając: „Ta sytuacja mnie przerasta”. Ale są też mężowie, którzy postanawiają: „To moje dziecko, teraz musimy się wspierać z żoną. A potem razem pomyślimy, jak sobie wspólnie z naszym dzieckiem będziemy układać życie, jak będziemy je rehabilitować, gdzie leczyć”.
GDY RAZEM ŻYĆ SIĘ NIE DA…
Niestety, w niektórych rodzinach samo przebywanie pod jednym dachem męża i żony stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia jednego z nich, czasem również dzieci. W sytuacji tak ekstremalnej wyjściem jest separacja – w ten sposób chronimy większe dobro, czyli swoje życie, zdrowie psychiczne czy zdrowie duchowe. Gdy więc współmałżonek realnie zagraża bezpieczeństwu rodziny – żona lub mąż może odejść. Natomiast nierozerwalność małżeństwa w tym przypadku oznacza, że decydując się na życie osobno – z nikim innym tak głęboko w relacji już nie będą. Miłość to danie siebie w całości – skoro raz się komuś oddałem, to już siebie nie posiadam (to oddanie wyraża także akt seksualny). Nie mogę więc zabrać ci siebie i oddać się komuś innemu – to byłoby kłamstwem.
MIŁOŚĆ SPECJALNEJ TROSKI
Młody mężczyzna, po pierwszym okresie zachwytu, może poczuć się rozczarowany swoją żoną. Wydawała się super, a tu wymaga od niego wcześniejszych powrotów do domu, elastyczności i dostosowania się do jej potrzeb. Na co on się buntuje: „Sorry, dlaczego ja mam się z tobą tak męczyć? Skoro ciągle coś ci nie gra, to znaczy, że po prostu do siebie nie pasujemy!”. Najczęściej wymieniany powód rozwodu to właśnie „niedopasowanie charakterów” – a przecież charakter się nie zmienia! Poznaliśmy go już wcześniej, tyle że nie wypracowaliśmy zasad współdziałania, dzięki którym ta rozbieżność charakterów by nam nie przeszkadzała.
Czasami uczciwa rozmowa ze współmałżonkiem może nam wiele wyjaśnić, gdy podzielimy się swoimi obawami, niepokojem, odsłonimy przed sobą to, co jest niejasne lub nieświadome. Mówiąc: „mam wrażenie, że oddalamy się od siebie. Czy ty tak samo to odczuwasz? Co możemy z tym zrobić?” – nie oskarżam nikogo, ale szukam drogi wyjścia. Zdarza się, że sytuacja jakiegoś konfliktu ciągnie się w naszym małżeństwie latami. Przyczyny nieporozumień to stała lista niezałatwionych spraw. Jako źródło małżeńskich kryzysów, ludzie najczęściej wymieniają problemy finansowe, nadużycie zaufania, problem osobowości („nerwowy”, „bez ambicji”, „uparty”), zaniedbanie relacji, utratę pracy, zdrowia, lęk o dzieci. Czasami jakieś zewnętrzne czynniki obciążają nas tak bardzo, że frustracje, złość i niepokój przynosimy z pracy do domu i przenosimy je na partnera. Co można więc zrobić w sytuacjach, które ludzie określają: „nam się nie układa”? Trudne relacje w małżeństwie powinny nas skłonić do szukania pomocy – więcej się modlimy, prosimy o wsparcie przyjaciół, duszpasterza. A przede wszystkim staramy się postawić diagnozę: z jakiego powodu jest nam trudno, co nas nie satysfakcjonuje. Jeśli sami nie umiemy sobie z tym poradzić, ktoś neutralny, stojący z boku może pomóc nam obojgu znaleźć przyczynę, której nie widzimy. Taką osobą może być duszpasterz, kierownik duchowy lub ktoś z grona przyjaciół – ważne, by była to osoba zaufana. Oczywiście w tej kategorii mieszczą się również „specjaliści” – doradca z poradni małżeńskiej, psycholog, personel poradni rodzinnej. Czasami „pocztą pantoflową” można znaleźć pomoc, z której ktoś inny już skorzystał.
DO TRZECH RAZY – TO NIE SZTUKA
Niekiedy osoby publiczne zwierzają się w wywiadach, że dopiero w trzecim lub czwartym małżeństwie trafiły na „właściwą osobę”, na którą czekały przez całe życie. Nie wierzę w taką tezę. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że po prostu nie pracowali nad poprzednimi związkami, a dopiero teraz, kiedy nabrali dojrzałości – dorośli do małżeństwa. Kłopoty w małżeństwie bardzo często wynikają z niedojrzałości, z myślenia w kategoriach magicznych: z czasem wszystko się ułoży, dopasujemy się i będzie fajnie. Ale gdy w związku brak systematycznej pracy nad relacją męża i żony, brak kształcenia wrażliwości na siebie nawzajem i umiejętności dobrej komunikacji – problemy pojawią się nieuchronnie. Jeśli w takiej sytuacji któreś z nich podejmie decyzję o odejściu, podobne problemy może napotkać w drugim związku. Próbuje więc po raz trzeci, czasem czwarty i w końcu dochodzi do wniosku: „Jednak popełniłem błąd, że wtedy odszedłem. Tu też się sypie...” Pewien terapeuta powiedział kiedyś trafnie, że wchodzenie w kolejne małżeństwo to często dowód naiwności – przecież tylko 50% związku się zmienia. Dla wielu jednak taka zmiana wystarcza, by uwierzyli, że teraz będzie im łatwiej…
TAK KOCHAJĄ ODWAŻNI
Prawdziwą receptą na trudności małżeńskie jest… uczciwa praca nad małżeństwem. Polega ona na tym, że nieustannie uczę się nowych kompetencji, umiejętności i nabieram doświadczenia. To oczywiste, że inaczej patrzymy na związek mając dwadzieścia lat, ponieważ wtedy świat wydaje mi się w stu procentach ode mnie zależny. Innymi słowy: ja cię zmienię i tak do siebie dopasuję, że będę się czuł z tobą dobrze. Natomiast więcej tolerancji do życia mamy wtedy, kiedy dobiegamy czterdziestki – maleje nasz radykalizm, nie stawiamy już spraw na ostrzu noża. Jeśli jednak, patrząc wstecz, widzimy, że „zawaliliśmy” pierwsze małżeństwo – mamy pokusę, by tak interpretować swoją historię życia, aby była ona spójna. Łatwiej jest żyć w przekonaniu, że dopiero za trzecim razem trafiłem na właściwą osobę, niż przyznać się przed sobą: „Kurczę, teraz widzę, że zawaliłem pierwsze małżeństwo i to była moja wina”...
Wysłuchała: Anna Lasoń-Zygadlewicz
Polecamy dla małźeństw rewelacyjną książkę "Pocałunek złożony na duszy". Więcej - kliknij tutaj.