Dla wspólnot

Praktyczne informacje dla doświadczonych i nowo powstających wspólnot

Nauka jazdy na Bożym rowerze

 Spróbujmy wyobrazić sobie mieszkanie Jezusa. W jednym z pokoi stoją trzy szafy. Każda z nich jest pełna tekturowych, wiązanych teczek. Każda teczka to historia jednej wspólnoty. Na okładce jest nazwa wspólnoty, miejscowość, nazwisko lidera, duszpasterza… Te szafy to symbol trzech etapów historii wspólnot modlitewnych.

 

Przegląd szaf

Pierwsza szafa to etap początkowy – moment nawrócenia grupy ludzi i zachwytu nad obecnością Boga. Kilka osób ożywionych doświadczeniem Boga zawiązuje wspólnotę. Oglądanie świata i siebie nawzajem przez pryzmat Boży – tak charakterystyczne dla tego etapu – powoduje przekonanie, że w naszej wspólnocie wszystko będzie doskonałe i bez problemów. Teczka z tej szafy nie zawiera jeszcze wiele treści, ponieważ jest to najkrótszy i najbardziej bezproblemowy etap w życiu wspólnoty. Łaska Boża, towarzysząca pierwszym krokom nawrócenia, przenika wszystko, co czyni wspólnota.

Odmienna jest trzecia szafa, czyli trzeci etap rozwoju grupy – pełna teczek wypełnionych już informacjami o życiu wspólnoty, a najważniejszą z nich jest rozeznana misja wspólnoty w Kościele. Realizując ją, wspólnota wzrasta, gdyż prawidłowo rozeznana misja łączy ludzi i buduje jedność grupy. Problemy nie znikają, ale wszystkich łączy to, co robią razem dla Boga. A to uzdalnia do rezygnacji z własnych ambicji i do obumierania dla Boga, który posyła wspólnotę na misję i czyni z każdego z jej członków coraz lepsze narzędzie ewangelizacji.

A co z drugą szafą, czyli drugim etapem rozwoju wspólnoty? To czas formacji i poszukiwania misji, czyli etap prób i walki duchowej. Tu pojawiają się największe problemy. Jest to etap przejściowy, choć każda wspólnota musi go doświadczyć. Czy naprawdę jest konieczny?

 

Synu, pedałuj sam!

Odpowiedzią niech będzie pewien przykład. Wyobraźmy sobie ojca, który chce nauczyć syna jeździć na rowerze. W tym celu mocuje przy jego rowerku kij. Dziecko pedałuje przekonane, że już umie jeździć, a tak naprawdę to zasługa ojca, który je asekuruje. Ale jeśli tata nie zaryzykuje i nie puści syna, ten nigdy nie nauczy się utrzymywać równowagi. Mądrze kochający tata puszcza w końcu kij, co od razu zmienia jakość jazdy. Pojawiają się zachwiania równowagi, siniaki i otarcia, płacz, złość i zniechęcenie. Ale dzięki obecności i cierpliwości ojca – dziecku udaje się opanować trudną sztukę samodzielnej jazdy.

A teraz wyjaśnienie tej alegorii. Moment, kiedy nasz niebieski Ojciec trzyma „duchowy kijek” naszej wspólnoty, to pierwszy etap. Tu nasza zasługa w kroczeniu za Nim jest niewielka. Problemy zaczynają się, gdy Bóg chce nas nauczyć wolności i samodzielności w życiu z Nim. Przy czym On znacznie więcej ryzykuje niż my – istnieje niebezpieczeństwo, że wspólnota pobłądzi, ludzie zniechęcą się i odejdą. Ale Ojciec wie, że nie ma innej drogi do wolności dziecka Bożego.

 

Bogactwo i ciężar różnorodności

Wspólnota widzi duży kontrast pomiędzy początkowym etapem a tym drugim, pełnym duchowych problemów. Najczęstszy z nich to brak jedności – duch zły szczególnie w nią uderza, bazując na naszych słabościach. W początkach wspólnoty patrzymy na siebie nawzajem oczami Boga. Po pewnym czasie jednak zaczynamy mocno dostrzegać swoje wady. To bardzo kontrastuje z wyidealizowanym obrazem nawróconego charyzmatyka. Tu modlitwa językami, proroctwa – a tam egoizm, chęć samorealizacji, obmowa? Jak to pogodzić?!

Popatrzmy na wspólnotę apostołów – najwyraźniej Jezus gustuje w różnorodności: choleryczny, emocjonalny i prostolinijny  św. Piotr; mistyczny św. Jan; racjonalny św. Tomasz... Gdyby Jezus chciał „superwspólnoty”, wystarczyłoby zebrać dwunastu ludzi pokroju św. Jana – zapatrzeni w Jezusa, bezproblemowi, wytrwaliby przy Nim do końca. A tak, z różnorodności wynikały ciągłe nieporozumienia, konflikty i rywalizacja...

Nasze wspólnoty są budowane według tego samego modelu. Różnorodność naszych charakterów zakłada, że możemy mieć problemy z jednością. Apostołów łączył obecny z nimi Jezus. My też nie mamy innego wyjścia, niż zaakceptować Jezusowy model wspólnoty, uznać słuszność Jego powołań do grupy i zamiast na ludzkich sympatiach – budować na Chrystusie. Ważne jest podkreślanie powołania do bycia we wspólnocie i konieczność obumierania dla Jezusa nie tylko w życiu prywatnym, ale również wspólnotowym. Akceptacja nas samych powinna iść w parze z akceptacją słabości drugiego człowieka, a także akceptacją słabości wspólnoty jako grupy ludzi – wybranych, powołanych przez Boga, niemniej słabych.

 

Konspiratorzy i duchowi archiwiści

Doskonałą okazją do naszego obumierania jest „trudny” duszpasterz lub lider. Mam wtedy dwie drogi – obmowę lub… miłość. W pierwszym przypadku zaczynam podważać jego autorytet, a tym samym rozbijam jedność grupy. W drugim – nadal mam prawo w sercu nie zgadać się z hierarchią wspólnoty, ale dla jej dobra zachowuję to dla siebie, za to podejmuję modlitwę za tego lidera lub kapłana. Rozwiązaniem może być też szczery, ale pełen wzajemnej miłości dialog w celu rozwiązania problemu.

Drugi częsty problem, to wypalenie w posługiwaniu charyzmatami. Wiele grup traci tożsamość wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym – nadal pozostają grupami modlitewnymi, ale brakuje im cech charakterystycznych dla Odnowy, np. rozeznawania, modlitwy językami czy proroctwa. Zaczyna się życie „duchowych wspomnień”, co często wiąże się ze zmianą charyzmatycznego duszpasterza czy lidera. „Jak to fajnie było kiedyś modlić się z mocą Bożą! Dziś to już nie to samo…” A przecież  Bóg się nie wypalił, cały czas jest gotowy do współpracy i Jego plan względem naszego życia jest zawsze aktualny. Tak jak 2000 lat temu postawił na apostołów – pomimo ich niewierności, zapierania się i wątpliwości – tak samo dziś stawia na nasze wspólnoty. Mamy nawet pewną przewagę nad apostołami – w przeciwieństwie do nich mamy do dyspozycji tradycję i struktury Kościoła, a w nim np. koordynatorów Odnowy czy ośrodki oferujące pomoc rekolekcyjną. Korzystając z doświadczeń innych wspólnot czy osób zaangażowanych w Odnowę, mamy szansę utrzymać tożsamość grupy i wkroczyć na drogę realizacji misji w Kościele.

 

Radosna twórczość czy misja?

Często w grupach intensywnie rozwija się wiele posług. Zwykle za każdą z nich odpowiedzialna jest jedna osoba, obdarowana odpowiednim charyzmatem. Duch zły, widząc to obdarowanie, zawsze będzie się starał nakłonić ją do „zawłaszczenia” sobie tej posługi. A przecież każdy odpowiedzialny powinien czynić uczniów, którzy w razie potrzeby mogą go zastąpić lub rozpocząć tę samą posługę w innym miejscu. Model Jezusa jest jednoznaczny: On wybrał grupę uczniów i uformował ich tak, aby czynili kolejnych uczniów. Nie ma innej drogi rozwoju wspólnoty.

Zadaniem każdej wspólnoty jest też rozeznanie i realizacja jej misji w Kościele. Nie jest to łatwe. Wiele wspólnot ma problemy tylko dlatego, że realizują własne – często bardzo pobożne – misje, a nie tę, jaką przewidział dla nich Bóg. Często misja taka jest wypadkową pomysłów pojawiających się w dyskusji. Gdy zbierze się kilkanaście pobożnych osób – są w stanie wymyślić całą listę pobożnych zadań do wykonania. A od czego zaczął swoją misję Jezus? Od czterdziestodniowej modlitwy na pustyni… Rozeznanie misji wymaga więc modlitwy i czasu niezbędnego do usłyszenia, co jest wolą Bożą. Źle rozeznana misja powoduje rozbicie jedności grupy, dobrze rozeznana – duchowy wzrost. Jak więc rozeznawać? Organizujemy np. dzień skupienia, modlimy się i zbieramy usłyszane na modlitwie pomysły. Składamy je odpowiedzialnym za wspólnotę. Lider z duszpasterzem i animatorami sporządzają listę i rozdają wszystkim we wspólnocie do dalszej, np. czterdziestodniowej modlitwy. Po tym czasie listy wracają do odpowiedzialnych z wybranymi na modlitwie pomysłami. Taki model – jako jeden z wielu możliwych – funkcjonuje w wielu wspólnotach. Oprócz modlitwy i czasu, spełnia też inny istotny warunek dobrego rozeznania misji – udział całej wspólnoty.

W pierwszych wspólnotach chrześcijan tylko początki – „jeden Duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” – były bez problemów. Później nie było już tak łatwo. Nieporozumienia między apostołami, problemy wspólnot, które zakładał św. Paweł…  – podobne problemy są i naszym udziałem. Po ludzku jesteśmy słabi, ale Jezus daje nam moc, która w słabości się doskonali. Naszym zadaniem jest odidealizowanie wizji wspólnoty i oparcie jej mocno na Jezusie. 
Teczki z drugiej szafy są pełne opisów problemów wspólnot. Jednak nie jest ważna ich objętość, ale fakt, że są one w najlepszych rękach. W rękach Jezusa…

Autor jest odpowiedzialny za posługę „S.O.S. dla wspólnot”.

 

 

 

Image © Szum z Nieba nr 100/2010

 

 

ImagePolecamy książkę "Godzina Ducha Świętego". Więcej - kliknij tutaj.

 

Ostatnio zmieniany środa, 28 sierpień 2019 10:21
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Michał Frąckowicz

Świecki ewangelizator, formator wspólnot, od ponad 10 lat pracuje w Centrum Mocni w Duchu – ośrodku formacyjno-ewagelizacyjnym prowadzonym przez Ojców Jezuitów w Łodzi. W Centrum jest odpowiedzialny za grupę zwaną „SOS dla Wspólnot”. 

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8