Dawanie dziecku wyboru jest dla nas dość trudne, bo po grzechu pierworodnym CHCIELIBYŚMY STWORZYĆ DYKTATURĘ DOBRA, sprawić, żeby dziecko żyło w taki „dobry” sposób, jaki my widzimy, więc najlepiej jest usunąć mu możliwości wyboru zła, ale TO JEST WYPACZENIE TEGO, JAK KOCHA BÓG – mówi Marcin Gajda, lekarz, absolwent nauk o rodzinie, terapeuta, rekolekcjonista.
Jesteś ojcem czwórki dzieci, pracujesz na co dzień zarówno z dziećmi, jak i ojcami rodzin. Czy udane ojcostwo to proces „stawania się” ojcem, czy naturalność?
Ojcem człowiek się staje, bo biologiczne ojcostwo nie jest aż tak skomplikowane, choć z drugiej strony żyjemy w czasach, gdy poczęcie bywa utrudnione. Natomiast ojcostwo przez duże „o” jest związane z rozwojem i podjęciem pracy nad sobą, świadomością siebie. I TAK JAK CHIRURG MUSI NAJPIERW ZACZĄĆ OPEROWAĆ, A POTEM DOSTAJE SPECJALIZACJĘ – TAK SAMO DZIECKO POJAWIA SIĘ, GDY JESZCZE NIE JESTEŚMY DO TEGO PRZYGOTOWANI. Ostatecznie ojcem stajemy się, podejmując świadomie relację ojcostwa wobec syna czy córki – zarówno w sensie biologicznym, jak i duchowym – z pełną świadomością, że potrzebny jest nasz własny rozwój. Punktem wyjścia jest tu więc pokora.
Pokora, czyli zaufanie, że Pan Bóg dostarczy mądrości i wszelkich koniecznych umiejętności?
Pokora to w zasadzie przyjęcie siebie samego z całym bogactwem i doświadczeniami. Jest to prawda, która czyni nas „pojemnymi” na łaskę. Bo możemy być obficie obdarowani łaską, ale bez pokory nie będziemy w stanie jej przyjąć. Pokornym człowiek się staje przez właściwe przeżywanie upokorzeń, czyli zrozumienie, że konieczne są porażki, doświadczenia niemocy i wynikające z tego poczucie winy, które trzeba przerobić właśnie na pokorę. POKORA TO PRAWDA, a więc uświadomienie sobie pewnego potencjału, który mam. Dzięki pokorze zaczynam się uczyć i podejmować rozwój. Może on dokonywać się na dwóch poziomach: życia w prawdzie emocjonalnej i duchowej. W przypadku ojca – to zawsze odbywa się w relacji. Można się zastanowić, czy coś, co ja subiektywnie nazywam miłością rodzicielską i ojcowską – obiektywnie jest miłością. Czy ta relacja, która jest między mną a dzieckiem, prowadzi zarówno mnie, jak i to dziecko do rozwoju?
Może mi się zatem wydawać, że jestem dla kogoś ojcem, a dziecko wcale tego tak nie przeżywa, nie czuje się w tej relacji bezpiecznie?
Miłość ma zawsze dwa skrzydła. Jednym skrzydłem jest afirmacja – coś, co subiektywnie, zarówno dający, jak i przyjmujący odbiera jako coś przyjemnego, pięknego. To znaczy, że pozwalam komuś odczuć miłość poprzez słowo, gest, spojrzenie, znaki troski materialnej. A drugie skrzydło to wymagania – subiektywnie często przeżywane jako coś nieprzyjemnego – zarówno przez tego, kto kocha, jak i objętego miłością. Są to wymagania, które kogoś uszlachetniają, a w przypadku miłości rodzicielskiej i macierzyńskiej, oba te skrzydła powinny być w równowadze – ani na jednym, ani na drugim daleko się nie zaleci. TO, ŻE KOCHAMY WŁAŚCIWIE, POZNAJEMY PO TYM, ŻE CZŁOWIEK, KTÓREGO KOCHAMY, ROZWIJA SIĘ. Oczywiście nie tylko biologicznie (to z zasady dokonuje się naturalnie), ale przede wszystkim, czy rozwija się w kierunku człowieczeństwa – czyli zdolności miłowania. Miłość więc prowadzi do miłości.
Czy ktoś, kto nie miał ojca biologicznego, jest w stanie być dobrym ojcem?
Na pewno tak, bo w tym momencie ojcostwa pozbawilibyśmy całe tłumy ludzi, ale na pewno wymaga to o wiele więcej pracy, nadrabiania pewnych braków, także w innych relacjach, które trochę odwzorowują ojcostwo. Wprawdzie każdy ma ojcostwo Boga, ale ono wyraża się przez miłość ludzką, która jest niezwykle potrzebna do tego, żeby być wewnętrznie zintegrowanym i by dojrzeć. Z drugiej strony – czasami nie wiadomo, czy lepsze byłoby nie mieć ojca, bo umarł lub odszedł, czy mieć ojca, który wypacza obraz ojcostwa, szczególnie gdy jest surowy, karzący, patologiczny.
W zachodnich społeczeństwach pojawiają się rodziny, w których dzieci mają czasem dwie mamy i trzech ojców – jak dwudziestolatek z takiego domu ma budować relację z Bogiem Ojcem?
Psychologia takie rodziny nazywa „patchworkowymi”. Wszystko prowadzi ku temu, żeby zdać sobie sprawę z tego, jaka jest istota miłości. Uświadomić sobie, że ludzie mogą kochać prawdziwie, o ile mają udział w miłości Boga i na tyle też postępuje ich wewnętrzna integracja. W pracy z takim osobami skupiłbym się na tym, by je po prostu przyjąć, z drugiej strony – by nauczyć kochać we właściwy sposób. Może się zdarzyć, że jakaś osoba z takiej rodziny będzie „przyklejona” bardziej do jednego z ojców, ale docelowo rozwój wiedzie do tego, żeby się zupełnie „odkleić” od ojcostwa w wymiarze rodzinnym, a „przełączyć” na ojcostwo w wymiarze Bożym.
Jak najlepiej przekazać dziecko Bogu Ojcu? Czy to jest proces? W jakim wieku to uczynić?
Właściwie to nie mamy co przekazywać, bo dziecko od poczęcia jest objęte Bożym ojcostwem i świadomość tego powinna towarzyszyć wszystkim rodzicom tu, na ziemi. Przekazywanie w tym względzie to bardziej dawanie wolności, a jednocześnie pokazywanie kierunku. Dawanie dziecku wyboru jest dla nas dość trudne, bo po grzechu pierworodnym chcielibyśmy stworzyć pewną dyktaturę dobra, sprawić, żeby dziecko żyło w taki „dobry” sposób, jaki my widzimy, więc najlepiej jest usunąć mu możliwości wyboru zła, ale jest to wypaczenie tego, jak kocha nas Bóg. W PRZYPOWIEŚCI O SYNU MARNOTRAWNYM, KIEDY SYN ODCHODZI, OJCIEC NIE KŁADZIE SIĘ NA DRODZE, NIE ROZRYWA SZAT, MÓWIĄC: „PO MOIM TRUPIE, NIGDZIE NIE PÓJDZIESZ, ROBISZ ŹLE”. Najistotniejsze w przekazywaniu dziecka pod pełną opiekę Boga jest dawanie wolności przy jednoczesnym ukazywaniu dobra i zła oraz autentyczne świadectwo własnego życia w miłości i prawdzie. Wolność jest ważna, ponieważ dopiero w niej jest możliwa miłość. Bez wolności nie ma miłości. Tak samo wybór jest dopiero wartościowy, kiedy mamy wolność. MÓWI SIĘ, ŻE PIEKŁO JEST PARADOKSALNIE ZNAKIEM MIŁOŚCI BOŻEJ, BO POKAZUJE, ŻE MOŻNA POWIEDZIEĆ BOGU NIE. INACZEJ MIELIBYŚMY DO CZYNIENIA Z DYKTATURĄ DOBRA. Czyli po pierwsze wolność, a po drugie – własne świadectwo życia, bo i tak niewiele więcej możemy zrobić.
Jak więc prowadzić dziecko do wolnego wyboru, w przypadku np. wyboru wiary?
Jeśli dziecko jest małe lub na tyle młode, że musi nauczyć się granic porządku i bezpieczeństwa, to pewnych rzeczy nie trzeba tłumaczyć – po prostu tak jest w naszym domu: chodzimy do kościoła i już. Natomiast granica, która kiedyś była granicą porządku i bezpieczeństwa – w sposób płynny może stać się granicą wypływającą ze światopoglądu. Na przykład chodzenie do kościoła w niedzielę nie jest już obowiązkiem, zgodnie z którym dziecko idzie i już, ale staje się pewną przestrzenią własnego wyboru. Musimy się zastanowić, co zyskamy, jeśli np. siedemnastolatkowi powiemy: „Jeśli nie pójdziesz do kościoła, to nie będziesz mógł grać na komputerze” albo: „Jeśli nie pójdziesz – będzie mi strasznie smutno”. Czy w ten sposób Bóg z nami postępuje? Nie szantażuje nas emocjonalnie, ani nie zabiera nam czegoś, tylko pozwala ponieść konsekwencje naszych wyborów.
Czyli wychowywaniem do wolności jest głównie dialog i ukazywanie konsekwencji? Ale na pewnym etapie dziecko nie jest w stanie tego zrozumieć. Co wtedy?
Na tym etapie musimy stawiać granice porządku i bezpieczeństwa dość autorytarnie, ponieważ nie będziemy dziecku tłumaczyć, dlaczego siedmiolatek musi być w domu już o 20.00, a nie o 24.00. To jest związane z porządkiem i bezpieczeństwem. Ale jeśli na przykład osiemnastolatka chce wrócić o 24.00, to już powinniśmy się zastanowić, czy mamy do czynienia tylko i wyłącznie z granicą porządku i bezpieczeństwa, czy również z granicą światopoglądową. Są rodzice, którzy właśnie z powodów światopoglądowych, nie z powodu bezpieczeństwa, nie zgadzają się na to, bo uważają, że o północy córka powinna już być w domu. Opisaliśmy to z żoną w książce Rodzice w akcji*. Pokazujemy, że poprawne katolickie rodziny popełniają największy błąd wtedy, kiedy nie spostrzegają się, że to, co kiedyś było granicą porządku i bezpieczeństwa, stało się granicą światopoglądową, a oni dalej traktują to jakby było granicą stosowaną wobec małego dziecka.
Czy oderwanie od ojca i wejście w dorosłość jest bolesne?
Niekoniecznie, raczej jest po prostu trudne, ale niezbędne dla rozwoju. Warunkiem tego jest wziąć to, co dobre, i bez narzekania wewnętrznego, goryczy czy marudzenia iść w swoją stronę. Nie być kimś, kto ciągle narzeka: „Czemu dostałem tak mało”, albo: „Nic od rodziców nie chcę”. Rozwijamy ten temat w książce: Rozwój. Jak współpracować z łaską?**.
A jeśli trzydziestoletni mężczyzna, mieszkający z rodzicami, przychodzi po radę do ciebie i mówi, że z jednej strony męczą go codzienne relacje z nimi, z drugiej – bardzo ich kocha, a z trzeciej chciałby rozeznać powołanie, czy musi najpierw od nich odejść?
Kluczem jest tu separacja emocjonalna, która jest o tyle trudniejsza, a czasami nawet niemożliwa, kiedy jest się w domu rodzinnym. Ten ruch ku samodzielnemu zamieszkaniu jest niekiedy kluczowy. Problem polega na tym, że mamy czasami do czynienia z błędnym kołem, czyli ktoś nie wyprowadził się z domu, bo nie odseparował się emocjonalnie, a nie odseparował się emocjonalnie, bo nie wyprowadził się z domu. Czasami mówimy komuś: „Wyprowadź się”, ale on nie jest do tego zdolny. Wtedy raczej trzeba takiemu człowiekowi towarzyszyć, tzn. samemu stać się kimś w rodzaju ojca, żeby mógł ten krok podjąć z mniejszym lękiem.
Warto uczyć się ojcostwa?
Zawsze warto. Ale sam widzę, że na temat ojcostwa mogę coś powiedzieć właściwie dopiero teraz, kiedy moje własne dzieci już praktycznie wyszły z domu. Na pocieszenie powiem rodzicom, że trudności i zranienia, które zadajemy dzieciom, są wpisane w rzeczywistość życia po grzechu pierworodnym i w tej sferze trzeba mieć dla siebie samych trochę wyrozumiałości i miłosierdzia.
Rozmawiała: Edyta Tombarkiewicz
M. M. Gajdowie - Rodzice w akcji, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, 2011.
M. M. Gajdowie - Rozwój. Jak współpracować z łaską? Wydawnictwo Pro Homine, 2013
Szczególnie polecamy płytę zespołu Mocni w Duchu&Dzieciaki "Rycerze Światła" - więcej tutaj!
oraz książkę "Tata po prostu jest" Joanny Sztaudynger i dagi Duke - więcej tutaj!
(zamieszczono 2013-11-27)