Spacer Miłosierdzia

Ocena użytkowników: 0 / 5

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Spacer miłosierdzia ma swoje początki w ludzkim głodzie nadziei, miłości, nowego życia. Obserwowałem ten głód w konfesjonale. Czasem po spowiedzi ludzie mieli jakiś niedosyt – bo była presja kolejki, bo spowiedź odbywała się podczas Mszy, bo po 15 minutach bolały kolana. I dostawałem sygnały, że chcieliby przeżyć spowiedź w innych warunkach, sam na sam. A Pan Bóg mi pokazał, jak ich potrzeby połączyć z moim pragnieniem wychodzenia na ulice.

 

 

 

Te dwa pragnienia się zgrały, bo ja uwielbiam chodzić w sutannie po ulicy, być rozpoznawany i zaczepiany jako ksiądz. Mogę chodzić po ulicy, a przy okazji spowiadać ludzi. Nie mam „pustych przebiegów” – idę w sutannie, a kto będzie chciał, to podejdzie i się wyspowiada. Gdy pierwszy raz, trzy lata temu, ogłosiłem na Facebooku, że „będę do zaczepienia” pod kościołem św. Mateusza w Pabianicach – wyszedłem o 21.00 i chodziłem do 24.00. Nie zdążyłem odmówić różańca, spacerując dookoła kościoła, i już ktoś podszedł. Później znowu był przerwa i kolejna osoba, trzy w ten wieczór. Ale następnego tygodnia nie miałem przerwy nawet na dziesiątkę różańca – przychodził człowiek po człowieku. I do dzisiaj jest tak, że nie ma nawet minuty odstępu. Służba trwa. Przesunęliśmy rozpoczęcie trochę wcześniej, bo od 20.00, a kończymy po północy, nieraz o wpół do drugiej.

Chodząc dookoła kościoła, spotykałem pewnego pana, który regularnie wychodził tam z psem. Mijaliśmy się tylko na „Szczęść Boże”. Po kilku miesiącach systematycznego widzenia się pod kościołem, niby w dwóch różnych sprawach, ten pan kiedyś dołączył do kolejki i też się wyspowiadał. Mówił, że to mu się spodobało – widok księdza o dziesiątej wieczorem, kiedy jest cisza w mieście i cisza w sercu człowieka po całej gonitwie dnia. I zapragnął z tego skorzystać. A jego pragnienie Bożej miłości i głębokiej wiary zostało zaspokojone.

 

Czas Nikodema

Na Spacer Miłosierdzia przyjeżdżają różne osoby – głównie młodzi, od 25-40 roku życia. Co ciekawe, są to głównie mężczyźni, o których tak trudno w kościele. A gdy Kościół wyszedł na ulice, to ich znalazł – młodych ludzi po studiach, zaczynających pracę, karierę, biznesy albo uwikłanych w alkoholizm, narkotyki, życie przestępcze. Nie odnajdywali się w strukturach Kościoła, a teraz odnajdują się pod jego murami. W te wtorki bardzo dużo osób przyjeżdża. Nieraz podjeżdżają drogimi samochodami, wychodzą i szczerze się spowiadają, co dla mnie jest bardzo budujące. Są to dyrektorzy różnych firm, czasem osoby znane z polityki, świata sportu, mediów. Przychodzą i korzystają z tego, że to jest czas Nikodema, a tutaj nie ma kamer i jest noc. Gdy taki człowiek zmęczony życiem na świeczniku przyjeżdża do Jezusa, to wie, że tutaj nikt go nie poprosi o autograf. Dla niego to jest ogromna radość, łaska i nadzieja, że może spotkać się z Bogiem bez kontekstu tego, że jest rozpoznawalny. Dlatego Spacer Miłosierdzia jest też nadzieją dla współczesnych Nikodemów.

 

Spowiedź czy rozmowa?

Ludzie przyjeżdżają na Spacery Miłosierdzia, bo wiedzą, że tu nie tylko spowiadam, ale też modlę się wstawienniczo: o błogosławieństwo, o uwolnienie z nałogów, o powodzenie finansowe, o poczęcie dzieci… Przyjeżdżają także osoby pozostające w związkach niesakramentalnych, uwikłane w różne sytuacje, w grzech, który przeszkadza im w doświadczeniu spowiedzi sakramentalnych. Przyjeżdżają, bo tu można też porozmawiać. Ja zawsze zaczynam pytaniem: „Cześć, jak masz na imię? To co, spowiadamy się, rozmawiamy czy modlimy? Jakie masz pragnienie, czego szukasz?”. Głównie są to spowiedzi, ale raz na cztery osoby któraś powie, że ona tylko na rozmowę. A ta często przypomina spowiedź, kończę ją nałożeniem rąk i modlę się nad tym człowiekiem, tylko nie udzielam sakramentalnego rozgrzeszenia. Modlę się o duchowe dary, w imię Jezusa Chrystusa uwalniam od tego, co jest ciężarem duchowym, błogosławię. A łzy w oczach tych ludzi i siła przytulenia po takiej modlitwie – pokazują, że Bóg naprawdę mocno zadziałał.

Takie osoby często myślą, że nie ma dla nich miejsca w Kościele, skoro nie mogą się spowiadać, chodzić do Komunii. Naprawdę czują się gorsze i na Mszach, wśród wiernych przystępujących do sakramentów, czują się napiętnowane. A tu, w nocy, pod kościołem nikt ich nie ocenia, o nic nie pyta, a jak przychodzi do spotkania z Bogiem – to doświadczają tej samej miłości, co każdy inny katolik. I to mnie cieszy, że takie osoby później wracają, np. raz do roku ktoś, kto się nie spowiada, bo jest w związku niesakramentalnym – przyjeżdża po modlitwę i umocnienie.

 

Prawda wyzwala

e Spacery Uzdrowienia wiążą się z nadzieją odmiany

 

życia, ponieważ Bóg tutaj nie przebiera w słowach i nieraz ludzie słyszą bardzo trudną prawdę. Ja też się z tym nie liczę, bo służąc, nie chcę się nikomu przypodobać. A kiedy czuję, że trzeba kimś potrząsnąć i powiedzieć coś niewygodnego – mówię to. Pan Bóg nie owija w bawełnę i na tych spacerach nieraz tak pociśnie… Nawet faceci czasem płaczą, gdy usłyszą coś, czego by się nie spodziewali. Potem muszą dojść do siebie, ale to dochodzenie do siebie jest szansą na zbudowanie czegoś zupełnie innego. Burzą się ich schematy, zatwardziałość serca, opory i mury. A kiedy to padnie – buduje się na nowo już inaczej, z Bożą łaską. Znam piękne świadectwa nawrócenia i przemiany życia, gdy ktoś został tak mocno uderzony w swoją pychę i egoizm, że nie mógł się odnaleźć po takim Spacerze Miłosierdzia. Ale potem łaska Boża zbudowała w nim nowego człowieka, więc zaczął kochać swoją żonę bardziej niż siebie. Często potem żony przyjeżdżają na Spacer Miłosierdzia i dziękują za to, jak mąż się zmienił, bo jest już innym człowiekiem. Tak więc Bóg miażdży tutaj struktury zła, nasze schematy, złe przyzwyczajenia. I dla małżeństw taki Spacer Miłosierdzia to wielka nadzieja, że tu usłyszą prawdę. Jeśli żona powie tę prawdę mężowi, to on się zbuntuje. Jeśli mąż to powie, tak samo będzie kłótnia. A tu, na spacerze nikt się ze mną nie kłóci. Przez trzy lata nieraz powiedziałem takie słowa, że głupio było mi mówić, ale miałem w sobie takie wewnętrzne przynaglenie. To były twarde, mocne słowa, których normalnie nie używam, a tu Bóg mnie tak czasem ciśnie, że muszę. Ale z drugiej strony jest też tak, że mówię bardzo delikatnie i z taką miłością i łagodnością, pocieszam takimi słowami, że sam się do siebie uśmiecham, że coś takiego wypowiadam – to do kobiet. Bóg też daje mi takie słowa, że te kobiety czują się przez Niego bardzo kochane i odnawiane w swojej kobiecej godności. Kiedy to mówię, to mam tyle miłości do tej osoby, że przytulenie jej po spowiedzi to sprawa naturalna. Generalnie Bóg każe mi przytulać każdego faceta, kobietę, starszych, młodszych – jako pieczęć, że to wszystko było od Niego, że On kocha, że w tym była Jego miłość. I faktycznie, ludzie odchodzą z uśmiechem i radością.

 

Iskra Bożego miłosierdzia

Na Spacer Miłosierdzia do Łodzi przyjeżdżają osoby z różnych miast. Ostatnio przyjechał pan znad morza. Wynajął sobie hotel, potem czekał pod kościołem i jako ostatni podszedł, przed pierwszą. Miał przewspaniałą spowiedź, wrócił do hotelu szczęśliwy. To niesamowite, jak wielka jest potrzeba takich spacerów. I chociaż z Łodzi wychodzi ta iskra Bożego miłosierdzia, to ona będzie padała na wiele miejsc i zapalała. To już się dzieje. W czterech parafiach w Polsce są prowadzone Spacery Miłosierdzia przez kapłanów, których na dobrą sprawę nie znam, a oni mnie na FB pytają, czy mogą podjąć ten pomysł duszpasterski. Odpisuję, że jasne, proszę bardzo. Jeden kapłan nawet zaproponował, żeby zrobić taką ogólnopolską mapkę z zaznaczeniem, w których miejscach są te spacery. To niesamowite, jak szybko Bóg rozprzestrzenia tę posługę. Wiem, że za parę lat wpisze się to w normalne funkcjonowanie polskiego Kościoła. Ludzie będą wiedzieli, że spowiadamy też „nocnych Nikodemów”, nie tylko w ramach dyżurów w konfesjonale, ale jesteśmy do ich dyspozycji wieczorem, w nocy, na ulicy, żeby łatwiej mogli do nas przyjść. W naszym mieście przez trzy lata nie było żadnej przerwy w spacerach, bo gdy jestem chory albo na rekolekcjach, to proszę zastępcę. A księża, którzy przyjeżdżają, dzwonią potem do mnie z radością: „Michał to była petarda, co tu się działo! Jacy ludzie!”. A ja pytam: „Nie zmarzłeś? Nie bolą cię nogi, jak przez pięć godzin chodziłeś?”. „Co ty, człowieku, to jest mało ważne! W ogóle nie czułem upływu czasu!” Każdy z pięciu księży, którzy byli na zastępstwie, powiedział: „Michał, jak będziesz jeszcze potrzebował, to ja zawsze jestem do dyspozycji. Odnawiam swoje kapłaństwo na tych Spacerach Miłosierdzia, bo widzę cuda na własne oczy. Ci przemienieni ludzie to są cuda”.

 

Na Wielki Post planujemy zrobić plakat i powiesić gdzieś w mieście – w Łodzi będzie wybranych siedem kościołów, a księża, którzy już „liznęli” spacerów wokół kościoła jezuitów, będą podejmowali tę posługę na własną rękę, pod siedmioma innymi kościołami. Chcemy, żeby Spacer Miłosierdzia odbywał się w Łodzi przez cały tydzień, tylko codziennie w innej parafii. Plakaty będą wisiały w różnych kościołach, więc w każdy wieczór od 20.00 do 24.00 będzie można gdzieś podjechać i znaleźć księdza chodzącego pod kościołem.

.

.

Szum z Nieba nr 145/2017

 

 

 

 

 

 

 

.

.

.

(zamieszczono 2018-02-16)

banery na strona szum5

banery na strona szum b

banery na strona szum4

banery na strona szum3

banery na strona szum

banery na strona szum2

banery na strona szum7

banery na strona szum8