Wydaje mi się, że czytelnicy „Szumu z Nieba” niejednokrotnie słyszeli Jana Pawła II, wzywającego do nowej ewangelizacji – nowej w zapale, metodach i środkach wyrazu, choć niezmiennej w swej treści. Każdy zapewne zdaje sobie sprawę, że ewangelizować powinien. Z wiedzy dobrego chrześcijanina, że powinien, nieczęsto jednak cokolwiek wynika. Sam jestem doskonałym przykładem na to, iż z poczucia powinności w materii ewangelizacji przez lata nie wynikało zupełnie nic. I nie było ważne to, że głównym charyzmatem mojej grupy „Mocni w Duchu” jest właśnie dar ewangelizacji. Tłumaczyłem to sobie tak: „różne są dary łaski” (1 Kor 12, 4), więc ja z pewnością mam te inne.
Co więc przez lata powstrzymywało mnie przed ewangelizacją? Rozumiałem ją jako otwarte mówienie o Jezusie Chrystusie, czyli mniej więcej właściwie. Ale w tym właśnie kryły się problemy:
1. Byłem bardzo nieśmiały i przez wiele lat mówienie do ludzi sprawiało mi olbrzymią trudność. Wstydziłem się też odkrywania siebie i tego, co było mi drogie, bo mogłoby to zostać wykorzystane przeciwko mnie. A gdy rozpocząłem studia filozoficzne – obawiałem się prezentowania własnych poglądów, żeby przypadkiem nie znalazł się ktoś, kto udowodni, że jestem wraz z nimi kompletnie nieracjonalny i do niczego.
2. Sam miałem mnóstwo wątpliwości dotyczących wiary. A skoro je miałem, to wolałem nie głosić czegoś, z czego być może musiałbym się kiedyś wycofać. To generalnie dobra przypadłość człowieka ceniącego sobie własne słowo – ale może paraliżować.
3. Wolałem raczej coś dobrze zrobić, niż gadać, bo „miłość opiera się bardziej na czynach niż na słowach”. To z kolei cytat z nauk św. Ignacego. Myślałem sobie: „niech czyny o mnie świadczą, a nie słowa” – świadomy ludzkiej tendencji do wytykania palcami tych, co to głoszą wielkie ideały, ale ich nie przestrzegają. Zdając więc sobie sprawę z własnych słabości, wolałem nie ryzykować. Jednocześnie zupełnie nie byłem świadomy, że czyniąc dobrze i nie mówiąc, że to w imię Jezusa – „zbieram punkty” dla siebie. Czyli głoszę siebie, nie Jego.
4. Ewangelizacja kojarzyła mi się z pracą natrętnego akwizytora, który postępuje w myśl biblijnej zasady „nastawaj w porę i nie w porę”, żeby jak najwięcej sprzedać potencjalnemu klientowi. A ja miałem w sobie instynktowny niesmak do interesowności. To dobrze! Przeoczyłem tylko fakt, że głosząc Ewangelię – nie głoszę siebie i niczego materialnie nie zyskuję. Robiąc to skutecznie, nie zyskuję żadnego osobistego sukcesu, a będąc odrzuconym – nie odnoszę osobistej porażki. To mi się mieszało.
5. Miałem wreszcie opór przed pójściem do tzw. trudnych środowisk, np. do więźniów czy ludzi uzależnionych. Dlaczego? Trochę się ich bałem, a przede wszystkim nie czułem, że to środowisko dla mnie. Ciągnęło mnie do czegoś innego. Po latach mogę stwierdzić, że moje miejsce pracy, czyli uniwersytet zaliczyć można do wspomnianych „środowisk trudnych” i to w nie mniejszym stopniu niż tamte. Tak więc po prostu wyczuwałem swoje pole misji i Pan Bóg nie miał zamiaru wysyłać mnie gdzieś indziej. Tylko z moim zaufaniem wobec Niego nie było najlepiej.
Podsumowując te pięć punktów, można stwierdzić, że przed ewangelizacją powstrzymywały mnie przyczyny bardzo bliskie wszystkim normalnym ludziom: brak poczucia własnej wartości, wątpliwości w wierze (któż ich nie ma wśród codziennych doświadczeń), perfekcjonizm objawiający się obawą przed opinią ludzi, utożsamienie sukcesu lub porażki w ewangelizacji ze swoim własnym sukcesem lub porażką, a wreszcie obawa przed Bożym planem dla mojego życia (czyli przed strasznym słowem „powinieneś”). Do dziś te wszystkie czynniki są w moim życiu głęboko zakorzenione. Ale na pocieszenie widzę też, jak ogromną pracę wykonał we mnie przez te lata cierpliwy Duch Święty, żeby „wykorzystać” mnie na polu ewangelizacji. Nie łudzę się, znając siebie, że cokolwiek w tym względzie jest moją zasługą. Wiem za to, że warto sobie co pewien czas zadać pytanie: czy już wszystko wiem o swoim miejscu w misji ewangelizacyjnej Kościoła i o barierach obecnych we mnie? Wszak obietnica Jezusa, zawarta w Słowie Bożym, jest niebywała: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni…” (J 14, 12).
Autor w latach 1999-2002 był Wiceprzewodniczącym KZK Odnowy w Duchu Świętym, a obecnie jest członkiem Rady ICCRS na kraje Europy Środkowo-Wschodniej i przewodniczącym Podkomitetu ICCRS ds. Europy.
W tym temacie polecamy najnowszą książkę o. Toma Forresta. Obowiązkowa lektura dla animatorów w Odnowie. Więcej - kliknij tutaj.