Posługę modlitwy wstawienniczej w warszawskiej wspólnocie „Światło Chrystusa” przy parafii Najświętszego Zbawiciela przedstawiają: Marysia Glapińska, Joanna Kniecicka i Waldek Narożniak.
Mamy to szczęście, że od kilku lat w naszej diakonii modlitwy wstawienniczej posługują kapłani – kolejni opiekunowie grupy. Posługę w diakonii podejmują osoby, które są już od kilku lat we wspólnocie. Dzięki temu ich animatorzy wiedzą, czy przed podjęciem tej służby potrzebują one rekolekcji „Uzdrowienie wspomnień” lub „Akceptacja siebie”. Chodzi o to, by uniknąć przenoszenia własnych problemów na problemy proszącego o modlitwę.
Po rozeznaniu, że ktoś może rozpocząć posługę – proponujemy włączenie się w modlitwę osłonową w naszej diakonii. To nie tylko nauka słuchania Pana Boga, ale i ważna szkoła pokory oraz współpracy z innymi. W tym czasie zapraszamy też, w ramach pogłębienia formacji, do udziału w Seminarium o Posłudze Modlitwą Wstawienniczą. Są to cztery weekendy w ciągu roku, prowadzone przez Centrum Formacji „Wieczernik” w Magdalence. Takie przygotowanie daje nam większą pewność, że podczas rozeznawania będziemy umieli trafniej odróżnić, które natchnienia pochodzą od Ducha Świętego, a które z naszych emocji.
Błogosławione posłuszeństwo
Kiedy do diakonii modlitwy wstawienniczej przyszedł ks. Robert Kamiński – nowy opiekun grupy, posługiwaliśmy podzieleni na dwie lub trzy grupki trzyosobowe. Ksiądz zdecydował wprowadzić pewne zmiany, m.in. to, że osoba prosząca o modlitwę najpierw odbywa z nim indywidualną rozmowę. Chciał w ten sposób pomóc ludziom otworzyć się na przyjęcie wszystkich rozwiązań Pana Boga – nawet jeśli ewidentnie dla kogoś najważniejszy jest problem zdrowotny.
Gdy pierwszy raz modliliśmy się razem wstawienniczo, ksiądz zaproponował „tylko” dziesiątek różańca. Kobieta opowiedziała nam o ciężkich doświadczeniach – właściciele domu, w którym mieszkała, chcieli ją wyrzucić i dlatego na różny sposób dokuczali jej, a nawet szczuli psami. Sytuacja wyglądała dramatycznie, a tu my, w miejsce modlitwy charyzmatycznej, siedząc wokół stołu… jeden dziesiątek. Ale posłusznie go odmówiliśmy i kobieta poszła. Na szczęście miała telefon do jednej z nas i przez najbliższe pół roku trzy razy dzwoniła, mówiąc o kolejnych cudach, jakie Pan Bóg zdziałał. Po pierwsze, psy nagle znikły. Potem dostała przydział mieszkania komunalnego. A trzeci raz zadzwoniła z wiadomością, że sąsiadka, której opowiedziała, co się po tej modlitwie w jej życiu zmieniło – zaczęła chodzić do kościoła, choć wcześniej nie praktykowała. Dla nas był to dowód, jak wiele może zdziałać nawet krótka modlitwa podjęta w posłuszeństwie! A od tamtej pory było wiele modlitw, a my dobrze zgraliśmy się jako diakonia modlitwy wstawienniczej.
Słuchając Boga i człowieka…
Ponieważ na posługę umawiamy się po pracy, w godzinach wieczornych, to nie mamy możliwości, żeby wspólnie przygotować się do modlitwy. Dlatego każdy z nas indywidualnie stara się być w ciągu dnia na Mszy św. w tej intencji, a wspólną krótką modlitwę z prośbą o światło Ducha Świętego podejmujemy przed samą posługą.
Modlitwa wstawiennicza ma stałe etapy. Po wysłuchaniu intencji przychodzącego, najpierw dziękujemy Panu Bogu za niego, za jego życie i wydarzenia, które doprowadziły go do Jezusa. Potem przywołujemy Ducha Świętego do tych sytuacji oraz przestrzeni jego wnętrza, w których Bóg zaprasza do zmian. Jest też czas na rozeznanie i dzielenie się światłami. Przestrzegamy zasady, by konsultować światła, ponieważ powinny się one potwierdzać. Jeśli coś jest niejasne – modlimy się dalej. Nie może się zdarzyć, że powiedziane zostanie coś, co tak zaniepokoi proszącego o modlitwę, że wyjdzie z rozterką w sercu. Dlatego po podzieleniu się natchnieniami pytamy tę osobę, czy je przyjmuje. Czasami potrzebne jest z jej strony wyrażenie, w akcie wolnej woli, gotowości oddania Jezusowi jakichś przywiązań czy przyzwyczajeń. Na koniec ksiądz wybiera dla niej jeszcze słowo z Pisma świętego. Wszystkie światła i natchnienia zapisujemy, żeby proszący mógł do nich powrócić i by były mu pomocą w dalszej drodze.
Nie ma standardowego czasu modlitwy. Nigdy nikogo nie popędzamy – jest czas na uwielbienie, dziękowanie, potem jeszcze rozmawiamy.
Bardzo też przestrzegamy pewnej zasady: nie ma możliwości, żeby ta sama osoba w krótkim czasie przyszła ponownie, powodowana oczekiwaniem: „Kiedy wreszcie powiedzą mi to, co koniecznie chcę usłyszeć?” Zdarzało się więc, że ktoś na nas się obrażał, bo nie chcieliśmy podjąć kolejnej modlitwy charyzmatycznej, tylko modliliśmy się z nim „Ojcze Nasz” lub dziesiątkiem różańca. Ale wychodzimy z założenia, że wszystko powinno w człowieku dojrzewać i trzeba dać Panu Bogu czas na działanie.
Wysłuchała: Anna Lasoń-Zygadlewicz