Już na drugi dzień, po wyjściu ze szpitala Kasia podała sobie „kompot”. Nie potrafiłem przedstawić jej żadnego przekonującego, sensownego powodu, by nie brała. Zacząłem się modlić: „Boże, Ty wszystko możesz. Uczyń mnie Twoim narzędziem! Udziel mi Twojej mocy!”.
W styczniu 1984 roku, podczas odbywania nowicjatu w Towarzystwie Jezusowym, zostałem wysłany do Łodzi na tak zwaną próbę katechetyczną. Miałem zastąpić jednego z ojców na lekcjach religii dla licealistów. Na zajęciach przedstawiłem się, opowiadając historię mojego życia. Nie pominąłem najbardziej wstydliwych wątków. To była spowiedź z braku miłości, przyznanie się do zrujnowanych narkotykami relacji, do życia pełnego tchórzostwa i lęku.
Po lekcji zostały w sali dwie uczennice. Kasia i Małgosia. Długo milczały, patrząc na moją rozpaloną spowiedzią twarz, aż wreszcie odważyły się na długie wyznanie:
– Ćpałyśmy przez rok. Miałyśmy, co prawda, prawie pół roku przerwy, ale dwa miesiące temu znowu zaczęłyśmy.
Uważały się za bardzo wierzące i twierdziły, że te pół roku abstynencji zawdzięczają Chrystusowi. Modliliśmy się i rozmawialiśmy do późnego wieczora.
– Ja nie dam rady – mówiła Kasia – ale mogę obiecać, że Gosia przez ten tydzień na pewno nie weźmie.
– A ty, Kasiu? – spytałem. – Nie wiem, nie mogę za siebie ręczyć.
– A ty możesz za nią poręczyć? – zwróciłem się do Gosi.
– Postaram się, ale obiecać nie mogę. Kasia ma kontakty, na które nie mam żadnego wpływu.
– A gdybyś rozpowiedziała, że Kasia jest chora na serce i każda działka może okazać się śmiertelna?
– To nawet byłaby prawda. Kasia ma faktycznie coś z sercem. Nikt jej wtedy nie sprzeda towaru, a tym bardziej nie poda. Chyba że jakiś wariat.
Niezły pomysł – skwitowała Gosia.
–No widzisz? Jest jednak jakieś wyjście. Postaraj się to załatwić.
Trzy dni później Kasia trafiła do szpitala. Stan wydawał się beznadziejny. Długo nie odzyskiwała przytomności. Gdy się ocknęła, zobaczyła twarz pochylonego nad nią księdza.
– Czy chcesz się wyspowiadać? – spytał.
Nie wiedziała, co się dzieje, ale podejrzewała, że to koniec. Pamiętała tylko tyle, że robiła eksperyment, próbując wstrzyknąć sobie coś zastępczego.
– Zanim zabrali mnie do szpitala, myślałam, że rozsadzi mi głowę – opowiadała później.
– Czułam, że sparaliżowało mi mózg. Zdążyłam jeszcze krzyknąć, żeby babcia wezwała karetkę…
Już na drugi dzień po wyjściu ze szpitala Kasia podała sobie „kompot”. Nie potrafiłem przedstawić jej żadnego przekonującego, sensownego powodu, by nie brała. Zacząłem się modlić: „Boże, Ty wszystko możesz. Uczyń mnie Twoim narzędziem! Udziel mi Twojej mocy!”. Od tej pory była to intencja moich codziennych modlitw. Czułem, że Bóg zacznie wkrótce działać. Nie myliłem się. Podczas modlitwy zadał mi pytanie: „Czy ją kochasz?”.
Następnego dnia Kasia przyrzekła tydzień abstynencji, w którym w pełni wytrwała. Nie osiągnęła tego dzięki swojej woli, bo woli już nie miała. Nie uczyniłem tego również ja. Ten tygodniowy cud był możliwy, bo pokochałem Kasię jak nikogo innego na świecie.
Nie kierowało mną przekonanie o konieczności pomagania ludziom i modlenia się za tych, którzy mają się źle. Kasia była dla mnie najważniejszą osobą, a nie jednym z pacjentów, któremu trzeba pomóc. Dla Chrystusa też była najważniejsza. Na tej miłości, która nie zaślepiała, lecz otwierała oczy, Bóg zaczął budować i przygotował poranioną życiem narkomankę do doświadczenia jeszcze większej miłości. Wkrótce została ochrzczona w Duchu Świętym.
Minęło 28 lat, Kasiu. Założyłaś rodzinę. Pochowałaś babcię i mamę. Nie jest Ci łatwo. Piszesz mi czasem, płacząc nad kartką papieru, jak trudno jest żyć. Pamiętaj o tym, co wydarzyło się przed laty i wiedz, że nie tylko Pan Bóg Cię kocha. Gdzie miłość wzajemna, tam spotykamy Boga żywego, i wtedy zdarza się cud. Bóg nie powiedział ostatniego słowa i wiele jeszcze cudów uczyni. I popłaczemy jeszcze kiedyś razem, nie z bezsilności, lecz ze wzruszenia.
{youtube}cWyl5DIP7io{/youtube}
Szum z Nieba nr 113/2012
Polecamy dwie poruszające książki o. Wojciecha Żmudzińskiego SJ - "Narkomani i Chrystus"
(zamieszczono 2014-02-13)