Nie jesteśmy powołani do nawracania, ale do kochania. Nie poglądami czy mądrymi wypowiedziami przekonamy innych do Chrystusa, ale miłością – opowiada Jan Budziaszek w rozmowie z Joanną Sztaudynger.
Jan Budziaszek - perkusista Skaldów, jazzman współpracujący z największymi gwiazdami estrady. Objechał cały świat, grając w popularnych klubach, ucząc się od najlepszych. Prowadził życie muzyka, jakie stereotypowo wyobraża sobie większość z nas – koncerty, imprezy, alkohol… Dużo wyjazdów, nieczęsty gość w domu. Jego żona jest konserwatorem sztuki, pracuje na ASP w Krakowie. Mieli układ – ponieważ on dużo podróżuje, to sam z dziećmi wyjeżdża na wakacje, żeby ona mogła odpocząć. Pewnego lata jednak trzeba było wyremontować dom. Zatem tym razem na wakacje pojechała żona. To, co się wówczas wydarzyło, wywróciło życie muzyka do góry nogami.
Bardzo podoba mi się historia twojego nawrócenia – pewnego lata odpowiedziałeś na prośbę księdza, by przyjąć kilkanaście Niemek, które przyjechały do Krakowa, aby stąd wyruszyć na pielgrzymkę na Jasną Górę. Po kilku wspólnie spędzonych dniach postanowiłeś odprowadzić je na Wawel, żeby pomóc nieść ciężkie bagaże. Potem zdecydowałeś przejść z nimi pierwszy odcinek…
I tak bez szczoteczki do zębów, w klapkach doszedłem na Jasną Górę. Ale jeszcze wcześniej, zaraz po przyjściu do mojego domu, Niemki poprosiły, żebym je zaprowadził do św. Faustyny. Nie miałem pojęcia, gdzie to jest, ale udawałem, że wiem. Okazało się, że sanktuarium znajduje się kilka przystanków tramwajowych ode mnie. Te kobiety musiały przyjechać kilkaset kilometrów, żeby pokazać mi coś, co miałem pod nosem. To był czas jakby wyjęty z mojego życiorysu. Nie wiem, co się stało. Dopiero po latach zrozumiałem, że to Matka Boża przyprowadziła mnie do siebie, bo tak jej na mnie zależało. Wtedy tak naprawdę zaczęło się moje życie, choć nie mam wątpliwości, że nawracamy się każdego dnia. Ciągle musimy odchodzić od naszego ludzkiego myślenia i pytać Jezusa: „co Ty byś zrobił na moim miejscu?”. Warto również pamiętać, że tym, kto ma się najbardziej nawrócić, jestem ja. Nie mój brat, ale właśnie ja.
Jaka była największa zmiana w twoim życiu po nawróceniu?
Niedługo po powrocie z Częstochowy modlono się nade mną. Wydawało mi się, że nic szczególnego się nie wydarzyło. Jednak następnego dnia okazało się, że nie mam absolutnie ochoty na papierosy, a przez 25 lat paliłem naprawdę dużo. Dodatkowo poczułem obrzydzenie do alkoholu. Na nowo również zrozumiałem sens przysięgi małżeńskiej – to ja ślubuję, że będę wierny i nie opuszczę mojej żony aż do śmierci. I nieważne, co ona zrobi, czy będzie mi wierna – ja będę na nią zawsze czekał, bo jej to przysięgałem. Przyznam, że nie podoba mi się tendencja do coraz większej łatwości w stwierdzaniu nieważności małżeństwa. To często pójście na łatwiznę, brak wytrwałości i wierności przysiędze. Są sprawy czarno-białe, trzeba być zimnym albo gorącym, bo diabeł bardzo lubi słowo „porozmawiajmy…”. Chce przez to rozmyć prawdę. A prawda jest taka, że jesteśmy ludźmi wolnymi, którzy świadomie się pobrali i coś sobie przyrzekli. I nic mnie z tej przysięgi zwolnić nie może. To nie jest przysięga tylko na te kilka lat życia na ziemi, ale na wieczność. Dlatego ja zawsze będę czekał na moją żonę z miską zupy na stole.
Od ponad 50 lat występujesz na scenie jako muzyk. Czy równie dobrze się na niej odnajdujesz, mówiąc o Bogu?
Scena to mój żywioł. Od najmłodszych lat chętnie występowałem. Dzieci w przedszkolu, a później w szkole krępowały się, aby z czymś wystąpić na jakiejś uroczystości, a ja zawsze byłem chętny. Nie mam tremy, to jest łaska. Od wielu już jednak lat, przed każdym występem czy spotkaniem, tak się modlę: „Biada mi, jeśli ktoś po spotkaniu ze mną, zapamięta mnie , a nie Ciebie, Panie mój i Boże”.
Ale na pewno ludzie chętniej przychodzą do kościoła, jeśli na plakatach widzą twoje nazwisko?
Przychodzą, bo pamiętają mnie z młodości. Są ciekawi, jak wyglądam po prawie 50 latach grania ze Skaldami. W Moskwie spotkałem mężczyznę, który przyjechał zobaczyć się ze mną. Opowiadał mi, że w latach ’70 wśród młodych melomanów Rosji liczyły się tylko trzy światowe zespoły : The Rolling Stones, The Deep Purple i Skaldowie. On w młodości zachwycił się naszym koncertem. Pierwszy raz w życiu z bliska mógł zobaczyć amerykańskie instrumenty, na których graliśmy. Byliśmy dla niego bohaterami. I teraz, po latach przyjechał na rekolekcje, aby mi to powiedzieć.
Jaka ewangelizacja jest najskuteczniejsza?
Najprostsza – Maryja, gdy sama spodziewała się dziecka, pobiegła do ciotki Elki, żeby jej służyć – prać, sprzątać i gotować. A my często organizujemy wielkie wydarzenia, szukamy okazji do mówienia o Bogu gdzieś daleko, aby tylko nie zauważyć, że Pan Bóg postawił nas w konkretnym miejscu, i tu mamy zadanie do wypełnienia – musimy pokochać to, co najbliższe. Nie jesteśmy powołani do nawracania, ale do kochania. Nie poglądami czy mądrymi wypowiedziami przekonamy innych do Chrystusa, ale miłością. Ostatnio słuchałem bp. Dajczaka, który przypomniał, że jeśli nie będziemy chrześcijanami, którzy żyją zgodnie z tym, co głoszą, to będziemy siać tylko zgorszenie i ludzie się od nas odwrócą. Mamy przede wszystkim być przyzwoitymi ludźmi, z którymi przyjemnie jest usiąść przy stole, na których można polegać o każdej porze dnia i nocy. Pobożność bez miłości staje się zgorszeniem. Mam taką zasadę, że mówię o Bogu dopiero wtedy, gdy ktoś mnie zapyta. Pozwalam swojemu rozmówcy wygadać się do końca, staram się wtedy rozpoznać, czego mu brakuje, i dopiero wtedy odważam się mówić sam.
Czy masz wrażenie, że z każdym człowiekiem można osiągnąć taki duchowy poziom rozmowy, że różne przekonania lub pragnienia, które nosimy w sercu, stają się uniwersalne? Okazuje się, że chcemy tego samego, to samo daje nam szczęście?
Tak, ale dzieje się to wtedy, gdy ktoś naprawdę chce słuchać i poznać moje zdanie na jakiś temat, gdy szczerze pyta o moje życie. Podam bardzo dobry przykład. Mam przyjaciela, który jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie. Razem zjeździliśmy cały świat, graliśmy z najlepszymi muzykami jazzowymi. Ale dopiero teraz, po kilkudziesięciu latach, gdy wykryto u niego raka mózgu, on chce ze mną rozmawiać, szuka kontaktu. Przede mną wyjazd do Moskwy, potem będę trzy dni w Polsce, i zaraz wyjeżdżam do Izraela. Ale spotkam się z nim, pojadę na drugi koniec kraju, bo on mnie teraz potrzebuje, nadszedł czas na rozmowę o rzeczach najważniejszych. Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem – jeden w kołysce, a drugi na łożu śmierci.
Wiara jest zatem nieprzewidywalną łaską
Oczywiście. Nic w relacji z Bogiem nie jest naszą zasługą. To, co przydarzyło mi się w życiu, przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia. Nie studiowałem teologii, filozofii ani polonistyki, a dziś wydawane są moje książki, prosi się mnie o komentowanie bieżących wydarzeń, a ja czuję się stworkiem „ale dlaczego ja, Panie?”. Gdy głoszę rekolekcje w seminariach duchownym, gdy słuchają mnie profesorowie, to śmieję się, że prostego bębniarza proszą o świadectwo. Kto pierwszy dowiedział się o narodzinach Jezusa? Pastuszkowie. Kto był świadkiem objawień Maryjnych? Juan Diego – prosty Indianin z dzisiejszego Meksyku, czternastoletnia Bernadeta w Lourdes, w Fatimie z Matką Bożą rozmawiało troje dzieci… Siostra Faustyna Kowalska, uboga, słabowita młoda kobieta, stała się orędowniczką Bożego Miłosierdzia na cały świat. Niesamowity jest plan Boży. Pan Jezus miał do wyboru uczonych w Piśmie i faryzeuszów, a apostołami zostali prości rybacy.
Ubodzy i prości są uprzywilejowani?
Tak. Pan Jezus mówi, że nie zobaczymy Królestwa Niebieskiego, jeśli nie staniemy się jak dzieci. Bp Józef Zawitkowski, który dla mnie jest ogromnym autorytetem, wspominał, że gdy już był biskupem, jego tata często go pytał : „Józek, a czy ty masz taką wiarę, jak wtedy gdy szedłeś do Pierwszej Komunii Świętej ?”.
A co ma zrobić człowiek wykształcony, po kilku fakultetach, teoretycznie przygotowany do relacji z Bogiem? On też mówi „Chcę wierzyć, chce mieć wiarę prostą”. Jak jemu pomóc stać się jak dziecko?
Nie chodzi tylko o wykształcenie, ale postawę serca. Nie da się wiary nauczyć z książek, ale można być inteligentem z sercem dziecka. W Dzienniku perkusisty, który piszę codziennie, prawie na każdej stronie pojawia się zdanie: „Panie, przymnóż mi wiary”. Za darmo dostajemy łaskę wiary. Zresztą wszystko jest łaską. Moje życie jest na to doskonałym przykładem – nawet 5 minut nie spędziłem w szkole muzycznej, a grałem z najwybitniejszymi muzykami świata.
To jest talent
Ale on pochodzi od Boga, jest więc łaską. Mam dwóch kolegów muzyków, którzy są braćmi. Jeden z nich jest geniuszem, słyszy to, czego większość ludzi nie słyszy. Nawet cierpi, bo nie rozumie, jak można nie słyszeć tego, co on. Drugi brat nie ma już takich zdolności. Pochodzą od tych samych rodziców, skończyli te same uczelnie muzyczne, a jednak ich możliwości są zupełnie inne. Pewnych rzeczy nie da się nauczyć, po prostu się je ma lub nie. Za to drugi brat ma coś, czego nie ma ten geniusz. Każdy z nas jest niepowtarzalny, w czymś najbardziej wyjątkowy. Mam świadomość, że każdy człowiek, z którym rozmawiam, jest w czymś lepszy ode mnie. Ty masz coś, czego ja nie mam. I tym czymś masz dzielić się z innymi.
Koncert jednego Serca, jednego Ducha, którego pomysłodawcą jest Jan Budziaszek, co roku w Rzeszowie gromadzi tysiące uczestników.
Zapraszamy do lektury książki Patti Gallagher Mansfield "Świętość w zasięgu ręki" - tutaj!
(zamieszczono 2012-03-29)