Niby rozmawiali o tym przed ślubem, ale po – jakoś nigdy. Po pięciu latach starań o dziecko Ania napomknęła Robertowi, żeby pomyśleli o adopcji. Robert początkowo przemilczał sugestię, ale już wiedzieli, że oboje rozglądają się po świecie trochę inaczej.
Patrzą na dzieci spacerujące po ulicach, zorientowali się, niby przypadkiem, gdzie jest ośrodek adopcyjno-opiekuńczy, przeczytali wzdłuż i wszerz strony internetowe. To proste – wpisali w wyszukiwarce hasło „adopcja” i okazało się, że jest tak wiele fundacji, instytucji, ośrodków, a nawet fora dla adoptujących i adoptowanych. To tak, jakby brali kwas foliowy przed poczęciem dziecka, zdrowo się żywili. Przygotowywali się, ale jeszcze nie wiedzieli, czym to się skończy. Żaden rodzic przed pojawieniem się pierwszego dziecka nie wie, jak to wszystko będzie wyglądało, a im wydawało się to podwójnie trudne. Wiedzieli, że większość rodzin, która adoptuje dzieci, myśli o tym dopiero wtedy, gdy nie może mieć własnych. Zastanawiali się zatem, czy to nie jest interesowne z ich strony, że myślą o tym dopiero teraz, gdy nie mogą mieć własnego dziecka.
Wątpliwości tłoczyły się jedna za drugą, jak huragan szturmowały niespokojne myśli. A czy mogę je pokochać? Czy potrafię? A jak nic nie będę czuła? A co, jeśli będzie miało cechy, których nie lubię? A jeśli nie będzie inteligentne? A jeśli nie będę miał cierpliwości? A kiedy mu powiemy, że nie jest nasze?
Nie jest nasze??? No właśnie, czy będzie nasze? Nigdy nie będzie do nas należeć, bo przecież to ktoś je urodził… A co jeśli zostaniemy sami? Jak to wytrzymamy? Robert powiedział Ani pierwszy: – Nie dam rady! Nie jestem gotowy! Nie wytrzymał ogromu wątpliwości. Ania przeżyła wstrząs – sama nie była pewna, ale nie spodziewała się takiej reakcji ze strony Roberta – przecież wiedział, jak bardzo chciała mieć dziecko. Oboje starali się, by ich relacja nadal wyglądała tak samo, ale czasu nie da się cofnąć, nic już nie było takie same. Gdzieś w powietrzu wisiał wyrzut. Wyrzut Ani – Dlaczego? Czy wybrałam męża tchórza? Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy… I wyrzut Roberta, przede wszystkim do siebie: Dlaczego nie potrafię, co mnie powstrzymuje? Ale też i do Ani: Czemu nie mam w niej wsparcia? Co się z nią dzieje? Trwało to miesiąc, ale pewnie trwałoby i dłużej, gdyby nie przyjaciółka Ani. Szybko zorientowała się, o co chodzi, i zaprowadziła ich do znajomego księdza. Ania dała upust nagromadzonym emocjom, Robert milczał. Ksiądz pozwolił wypowiedzieć się obojgu, aż stało się jasne, o co im chodzi. Zapytał: – Boicie się, że nie będziecie kochać adoptowanego dziecka? Potwierdzili. – A kochacie się nawzajem? Potwierdzili. – Mogę wam zatem przedstawić jedyną Osobę, jaką znam, która kocha całkowicie bezwarunkowo i przyjmuje całym sercem. Chcecie ją poznać? – zapytał. Chcieli. – Ta osoba przyjęła do serca już wiele dzieci, więc może podzielić się z Wami swoim doświadczeniem – ksiądz uśmiechnął się tajemniczo. Wziął ich za ręce i zaprowadził przed Najświętszy Sakrament. Zdziwili się. Byli wierzący, ale nigdy nie przyszło im do głowy, by przyjść do Jezusa w taki sposób. Zostawiając ich samych, ksiądz rzucił jeszcze na odchodne: – Jezus kocha wasze dziecko całkowicie i bezwarunkowo. Wy nigdy nie będziecie go tak kochać, ale też On tego od was nie oczekuje. On chce, abyście próbowali go naśladować.
Wrócili do księdza wyciszeni i wyznali: – Chcielibyśmy, by było w nas więcej miłości, mniej lęku, byśmy potrafili kochać lepiej, mniej myśleć o sobie i swoich wątpliwościach. Nie potrafimy. Ale ksiądz pomyślał: „dobry początek” i uśmiechnął się.
Zaproponował wizytę u znajomego psychologa. – Nie musicie podejmować żadnych decyzji, powiedzcie mu to, co mnie powiedzieliście. Zgodzili się. Polubili te spotkania, dowiedzieli się więcej o sobie, swoich lękach, potrzebach. Zdecydowali się pójść do domu dziecka. Byli tam kilkakrotnie i już wiedzieli – tak po prostu, że chcą podjąć tę decyzję. Nadal się bali, ale wiedzieli, że nie muszą być doskonali w swojej miłości, nie muszą znać odpowiedzi na każde pytanie. Przyjęli do swojego domu Madzię – dziewczynkę niepełnosprawną. Prawdopodobnie od początku nie traktowano jej dobrze i nikt nie dopilnował jej leczenia – było wiadomo, że zaraz po porodzie trafi do domu dziecka. Mieli w głowie masę myśli – chcieli, by ich dziecko było zdrowe, piękne, inteligentne. Ale zobaczyli ją, jak rysowała kredkami, i wiedzieli, że to ona. Prosili tylko Boga o pomoc. Drugi był Jaś. Chodził do czwartej klasy podstawówki. Był bardzo ruchliwy, trudno mu było wytrzymać w szkole.
Zaczęło się zwyczajne życie. Nie mieli czasu myśleć, czy kochają wystarczająco, czy nie. Codziennie przeplatały się radości i smutki, obowiązki, zajęcia, wspólne posiłki, modlitwa. A to Jaś uściskał ich oboje z radości, jak dostał w szkole czwórkę, a to nieśmiała Madzia powiedziała wierszyk w przedszkolu.
A to Jaś się zezłościł na nich, bo chcieli, żeby obrał ziemniaki na obiad, albo Madzia uparła się, że nie pójdzie do przedszkola. Czas był wypełniony, aż do momentu, który kazał im się na chwilę zatrzymać: Jaś zagroził im, że wróci do domu dziecka. Stwierdził, że nie mają prawa wymagać od niego, by tyle siedział przy lekcjach. W domu dziecka było lepiej – nikt nikogo nie pilnował, każdy robił, co chciał. Nie będzie u nich, co oni sobie wyobrażają – nie mogą mieć dzieci, więc sobie na nim trenują. Te słowa w pierwszym momencie zabolały Anię, Roberta też. Ale spojrzeli na siebie i przypomnieli sobie tę chwilę przed Najświętszym Sakramentem. Ania powiedziała: – Jasiu, czy myślisz, że wzięliśmy ciebie, bo nam czegoś brakowało? Potwierdził. – Jasiu, chcieliśmy cię adoptować, bo chcieliśmy się podzielić z tobą miłością, jaka jest między nami. Pewnie nie jest doskonała, ale na pewno szczera. Jeśli nie chcesz tej miłości od nas wziąć, będzie nam trudno, ale poradzimy sobie. Do ciebie należy decyzja. Mamy jednak nadzieję, że będziesz chciał przyjąć od nas miłość, którą chcemy ci dać. Jaś rzucił im się ze łzami w ramiona i przeprosił. A oni wiedzieli, że zdali egzamin z miłości, do którego się przygotowywali od bardzo dawna, ucząc się naśladować Jezusa.
*Imiona bohaterów zostały zmienione
Szczególnie dla rodzin polecamy książkę, która dotyka głębokiego pragnienia w sercu każdego człowieka - pragnienia domu, rozumianego jako " wspólnota miłości". Tadeusz Kotlewski SJ - Czas domu - tutaj!
Polecamy także "Nowennę dla małżonków" o. Pawła Kowalskiego SJ - więcej tutaj!
(zamieszczono 2012-10-09)