W życiu każdej kobiety – bez względu na jej późniejsze powołanie – przychodzi taki moment, kiedy bardzo, ale to BARDZO pragnie wyjść za mąż. To pragnienie daje o sobie znać niezwykle wcześnie, nawet już w przedszkolu, kiedy rumienimy się na widok kolegi z grupy „starszaków”…
Może się jednak zrodzić znacznie później, podczas wolnego tańca na studniówce z Jackiem z IVd, albo dopiero na studiach (choć Romek z akademika przez 5 lat nie zauważył, że był twoją wielką miłością).
Tymczasem lata mijają, a rycerza na białym koniu jak nie było – tak nie ma. A nawet jeśli był, to się szybko „zmył” lub… okazał się zwykłym giermkiem.
MISSION IMPOSSIBLE
Kobiety poszukujące męża napotykają różne przeszkody. Jedną z nich jest brak miłości do siebie samej. Kiedy już poznajemy naszego kandydata, to jesteśmy oddane, uczynne, troskliwe, ale… w zamian oczekujemy, żeby nas kochał – nie tylko za nas same, ale również za naszych ojców, których nie było przy nas, kiedy dorastałyśmy, bo: za dużo pracowali, albo pili, albo byli wobec nas zbyt krytyczni. Na dodatek, byłoby dobrze, gdyby ten „kandydat” kochał nas także za tego poprzedniego, który okazał się nie za fajny.
Summa summarum, facet „na dzień dobry” ma ciężar nie do udźwignięcia. Ale uwaga, nie chodzi o to, żeby nasz przyszły mąż nas nie kochał. Wręcz przeciwnie – ma nas kochać ponad wszystko! Jednak aby mógł pokochać, to my same musimy coś dla siebie zrobić: przyjąć dar naszego życia, z całą jego historią. Z jego pięknem i smutkiem, blaskami i cieniami, z każdą „fałdką” lub inną niedoskonałością, z powodu której cierpimy.
ZUPEŁNIE INNY MĄŻ
A co robić w sytuacji, kiedy od lat szukamy „naszego męża” i nic się nie zmienia? Nikt nowy się nie pojawia, albo – co gorsza – gdy już się pojawi, to wybiera twoją koleżankę lub siostrę.
Nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego niektóre z nas latami czekają na swoją „drugą połówkę”. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na pewną kwestię. Czy zastanawiałaś się kiedyś, jak będzie wyglądał twój przyszły mąż? Czy będzie wysoki, czy niski? Czy będzie blondynem, czy brunetem? Jakie będzie miał hobby? Jaki będzie wykonywał zawód? Jeśli stworzyłaś w głowie ideał, to gwarantuję, że twój przyszły mąż z pewnością taki… nie będzie. Wyobrażamy sobie doskonałych kandydatów, którzy tak naprawdę absolutnie do nas nie pasują – do naszych charakterów, temperamentów, słabych i mocnych stron. Bóg zna nasze serca lepiej niż my same i doskonale wie, jaki mężczyzna jest nam potrzebny. Znam wiele szczęśliwych małżeństw, pomimo że na początku jedna ze stron – najczęściej dziewczyna – wybuchała śmiechem na samą myśl, że miałaby umówić się na kawę z potencjalnym absztyfikantem.
Dlaczego? No właśnie dlatego, że kompletnie nie spełniał jej oczekiwań! Nie chcę przez to powiedzieć, że twoim mężem ma być facet, który w żaden sposób cię nie interesuje. Ale chciałabym cię zachęcić, abyś chociaż umówiła się na kawę z kimś, kto cię niezbyt interesuje, poszła z nim na imprezę lub gdziekolwiek. Po prostu: dała mu szansę. Jeśli po trzech „kawach” nie zaiskrzy, to trudno – ale przynajmniej spróbuj. Chodzi o to, żebyś nie była księżniczką z wieży, uprzejmie czekającą w oknie na swojego rycerza, podczas gdy tłum innych śmiałków dobija się z drugiej strony – tyle że zajęta wypatrywaniem tego jedynego w ogóle ich nie zauważasz.
SZUKAJCIE, A ZNAJDZIECIE
Nie wiem dlaczego faceci coraz rzadziej robią ten pierwszy krok. Nie wiem dlaczego pochowali się i sprawiają wrażenie jakby ich prawie nie było. Nie zachęcam cię do tego, abyś to ty „polowała” i walczyła. Ale jeśli jakiś facet ci się podoba – sama zrób ten pierwszy krok. Spróbuj go chociaż poznać.
Nie zachęcam cię także, abyś mu się narzucała, pisała co dzień maila czy bombardowała go SMS-ami. I absolutnie nie zachęcam cię, abyś „zakładała spodnie” i stawała się mężczyzną. Nigdy w życiu! Facet musi umieć walczyć, ale ty wskaż mu kierunek polowania. Jeśli byłaś już na trzech randkach z chłopakiem poznanym na chrześcijańskim portalu internetowym i wyszła z tego masakra, albo jeśli w ogóle nie masz potrzeby logowania się na „głupim portalu”, albo jeśli masz dosyć randek w ciemno – zachęcam cię, żebyś zaskoczyła siebie samą. Dlaczego? Odpowiedzią niech będzie poniższa historia.
Był sobie pewien bardzo pobożny człowiek, który wierzył w Bożą Opatrzność. Pewnego roku w jego okolicy wezbrała rzeka i powódź zalała całe miasteczko. Człowiek ten wdrapał się na dach swojego domu, żeby uciec przed wodą. Po chwili przypłynęła łódź ratunkowa i chciała go zabrać. Podziękował i odmówił, wyjaśniając ratownikom, że wierzy w Boga i że On na pewno go ocali. Gdy poziom wody nadal się podnosił, przypłynęła kolejna łódź. Mężczyzna nie skorzystał jednak z pomocy, tłumacząc, że wierzy w Boga i że On na pewno go uratuje. Kiedy woda dosięgała już szczytu dachu – podpłynęła trzecia ekipa ratunkowa, lecz mężczyzna nadal nie chciał skorzystać z pomocy, tłumacząc, że przecież Bóg nie zostawi go samego i ześle mu pomoc. Godzinę później już nie żył – wezbrana woda zmyła go z dachu, a nie umiał pływać.
Kiedy u bram nieba spotkał się ze św. Piotrem, wylał na niego pretensje do Boga, że nie wysłuchał jego próśb i nie pomógł mu podczas powodzi. A przecież tak w Niego wierzył! Na to odezwał się sam Bóg: „Przecież wysłałem ci aż trzy łodzie ratunkowe, ale nie chciałeś z nich skorzystać”.
No cóż, to podpowiedź dla wszystkich, którzy liczą na cud (czytaj: księcia z bajki).
Głęboko wierzę, że jeśli rozeznałaś swoje powołanie do życia w małżeństwie – Bóg przeznaczył ci tego jedynego. Ale nie przegap go w tłumie swoich oczekiwań. Zaryzykuj – przecież od randki do ślubu droga jest długa. A wiele może się po drodze wydarzyć...
Dziewczyny, nie poddawajcie się! Chłopaki – do roboty, przecież możecie tak wiele!
Pomocna w tym temacie może być lektura książki o. Tadeusza Kotlewskiego SJ "Akceptacja siebie". Więcej - kliknij tutaj.