Ludzie często stawiają drastyczne pytanie: dlaczego powodzi się niegodziwym, a niewinni i święci cierpią. W Księdze Hioba najważniejsze pytanie brzmi: czy na świecie jest choć jeden człowiek, który czci Boga za darmo. Oczywiście pytanie o sens cierpienia też jest istotnym pytaniem w tej księdze, ale zasadnicze jest to: czy na świecie choć jeden człowiek potrafi kochać Boga bezinteresownie, a nie dlatego, że coś od Niego dostaje.
Pytanie jest ogólnoludzkie, ponieważ Hiob nie należy do Narodu Wybranego. Ale choć jest poganinem, jest bardzo blisko Boga – w przeciwieństwie do kilku wierzących przyjaciół, którzy nic z Niego nie rozumieją. On lepiej wie, kim Bóg nie jest, niż jest, i przy tym się upiera… broniąc Boga. Cała Księga Hioba zaprzecza myśleniu, iż cierpienie jest karą za grzechy. A taki schemat mają w głowie przyjaciele Hioba, przekonujący go, że skoro cierpi, to musi być ciężkim grzesznikiem i pora się przyznać do winy.
Nie znając objawienia, Hiob rozumie, że to bzdura uważać Boga za kogoś, kto karze nas za grzechy, zwalając na nas cierpienie za cierpieniem. Taki sposób myślenia uważa za obrazę Boga.
Cała księga jest sprzeciwem wobec pewnego sposobu myślenia: „Dlaczego góralowi spaliła się stodoła? Bo kiedyś w niedzielę kosił siano, w następną niedzielę przewracał je na polu, więc jak już je zwiózł, to musiała mu się stodoła spalić”. To jest schemat czegoś, co można by nazwać naturalną religijnością. Naturalna religijność jest prosta: daję, żebyś dał. I ona siedzi w każdym z nas. Jest taka genialna książka Arona Guriewicza o religijności ludowej w średniowieczu. Autor opowiada o tym, jak gdzieś we Włoszech, gdzie do niedawna czczony był tylko jeden święty – św. Antoni, w pewnej parafii długo nie było deszczu. Dlatego parafianie modlili się o deszcz za jego wstawiennictwem. Ale susza trwała nadal, więc w końcu się wkurzyli, wyciągnęli z kościoła piękną figurą św. Antoniego i postawili na zewnątrz: „A niech mu słońce też czaszkę spali, to może wreszcie zmieni zdanie i coś zrobi z tym deszczem!”. Taka religijność jest układem: ja świadczę Bogu pobożność, ale to zobowiązuje Boga do działania na mój pożytek. Ten układ działa w obie strony, więc jeśli ja się nie wywiązuję, to Pan Bóg ma prawo mi dołożyć. Ale jak Pan Bóg się nie wywiązuje, to ja mam prawo się zbuntować, obrazić się i przestać Go czcić. Innymi słowy, to układ kupiecki: daję, żebyś dał, przecież muszę coś mieć z tej pobożności. Dla kogoś żyjącego taką naturalną religijnością objawienie jest skandalem i zgorszeniem. Jezus Chrystus, który wisi na krzyżu, jest głupotą dla Greków i zgorszeniem dla Żydów, jak mówi św. Paweł. To, co my poznajemy w objawieniu o Bogu, nie zawsze trzyma się naszej naturalnej pobożności i schematów. W Księdze Hioba nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia, pada natomiast odpowiedź głównego bohatera na pytanie Boga: „Czy jest ktoś, kto mnie kocha bezinteresownie?”. Hiob nie mówi tego wprost, ale tak postępuje, że można to zrozumieć: „Ja kocham Cię za darmo”. A na jego pytanie o sens cierpienia, pada tylko sugestia odpowiedzi: „Jestem trochę większy od ciebie. Ja stworzyłem ten świat, nie ty. Nic z tego nie rozumiesz”. Dlatego jeśli staję przed czymś, co mnie przerasta, to możliwości są dwie: albo się zbuntuję, bo nie rozumiem, albo zaufam, bo nie rozumiem. Odpowiedź Boga brzmi więc: „Zaufasz Mi? Jestem większy od ciebie. Wiem, co robię, świat nie wymknął mi się z rąk. Jesteś pewien, że ty byś go lepiej poukładał niż Ja?”.
Jedyną odpowiedzią na pytanie Hioba jest Jezus Chrystus, który dobrowolnie przyjmuje krzyż, cierpi i umiera. Ten jedyny bez grzechu, absolutnie niewinny. Ale nie ma teoretycznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego cierpisz ty, a nie sąsiad.
Hiob się buntuje, przeklina swój los i dzień, w którym się urodził, ale… nigdy nie przeklina Boga! Nadal zachowuje przekonanie, że Bóg musi być inny niż przyjaciele mu opowiadają. Dwa zdania były dla mnie odkryciem, gdy czytałem tę księgę. Pierwsze z nich brzmi: „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam” (Hi 13,15). Ten człowiek nie ma innego wyjścia, musi się o coś oprzeć, więc ostatecznie opiera się na przekonaniu, że Bóg jest kimś godnym zaufania. Nawet można się z Nim sądzić, więc wyzywa Boga na sąd. Ale kto ma być rozjemcą między człowiekiem a Bogiem? Kto może osądzić ich spór? Hiob wie: „Ja się z Bogiem kłócę, ale jeśli ktoś ma osądzić ten spór w sposób sensowny, to tylko Bóg”. Jest jeszcze drugie zdanie, które mnie poruszyło: „…ja wiem, Wybawca mój żyje” (Hi 19,25), a dalsza część tego wersu jest różnie tłumaczona, np. „i na ziemi wystąpi jako ostatni”, natomiast chyba najbardziej dosłowne i przepiękne tłumaczenie jest takie: „i jako ostatni nad prochem stanie”. Nad jakim prochem? Nad tym, którym jestem ja sam. Ostatnie słowo nad prochem, którym jestem, będzie należeć do Niego. Dlatego o nic się nie boję. Tak wielkie jest zaufanie Hioba – nie rozumie, ale ufa.
Każdy w życiu ma swoje cierpienia, tylko niektóre widać, a innych nie.
Kiedyś przez cztery lata byłem dyrektorem archiwum na Wawelu. Jak ktoś jest historykiem średniowiecza i dadzą mu pod opiekę archiwum na Wawelu, to już nic lepszego nie mógłby sobie wymarzyć! Wchodziłem więc do tego archiwum rano po Mszy i wychodziłem… no, różnie, czasem o jedenastej w nocy. Wszystko się skończyło jednym telefonem od ks. kardynała, który powiedział: „Zostaniesz rektorem seminarium”. A następnego dnia dostałem na siebie anonim, z kategorii tych obrzydliwych, oskarżający mnie o nadużycia moralne, złe traktowanie ludzi i o kradzieże, jakich mogłem się dopuszczać w archiwum. Poszedłem więc do kardynała, pokazałem mu ten anonim i mówię: „Nie mogę być rektorem seminarium”. Na co on: „Dziecko, gdybyś ty czytał, jakie anonimy do Watykanu przychodziły!”. Ten żart w niczym mi nie pomógł, choć owszem, pomogło mi zaufanie ze strony mojego biskupa, który nie cofnął zdania. Natomiast co możesz zrobić, gdy tak dostaniesz w twarz? Wiele grzechów w życiu popełniłem, ale w stosunku do archiwum na Wawelu – żadnego. To był czas mojej niesamowitej pracy, a tu na koniec taki strzał! Co możesz wtedy zrobić? Jedyne, co mnie wtedy przez to przeprowadziło, to doświadczenie tajemnicy Krzyża chwalebnego.
Możesz wejść w doświadczenie krzyża, które cię nie zabije, ale przeprowadzi do życia. Gdy jesteś ukrzyżowany, to na odwrocie tego krzyża wisi Jezus. Tu się z Nim spotkasz.
A jeśli to nie da ci spokoju, to nic ci nie da spokoju. Takie jest moje doświadczenie, że w sytuacji cierpienia niezasłużonego a przetrącającego głęboko, wyjściem jest spotkanie Jezusa w Jego krzyżu. Ja nikogo nie namawiam, żeby w czasie cierpienia myślał o odkupieniu. Co to jest odkupienie? To abstrakcyjne pojęcie, więc nie mówię, że odkupienie może człowieka przeprowadzić, ale spotkanie z Jezusem. Pamiętam taką radę duszpasterską w archidiecezji krakowskiej, gdzie dwóch socjologów kłóciło się o to, dlaczego tylu młodych ludzi popełnia w Polsce samobójstwo. Jeden mówi tak: „A po co mają żyć? Nie mają pracy, choć są wykształceni, a jak nie mają pracy – nie mają pieniędzy; nie mają pieniędzy – nie kupią mieszkania; nie mają mieszkania – nie zakładają rodziny; nie zakładają rodziny – skaczą z mostu, bo po co mają żyć?”. Drugi mówi: „Ludzie nie takie rzeczy przeżywają, pod warunkiem, że jest obok ktoś bliski”. Stąd teza, że liczba samobójstw bierze się z kryzysu rodziny. Nie ma przy tobie ojca, matki, brata, siostry, nie ma przy tobie nikogo – nie masz się o kogo oprzeć. Człowiek może wiele w życiu przejść, pod warunkiem, że ma przy sobie kogoś. Dlatego trzeba mieć doświadczenie spotkanie z Jezusem, który jest żywą Osobą.