Ważnym i ciekawym doświadczeniem w posłudze modlitwą o uwolnienie jest całkowite zdanie się na Boże prowadzenie, często domagające się wzięcia w nawias doświadczenia – także życiowego czy np. terapeutycznego. Bo często tam, gdzie terapeuta pociągnąłby temat i wziął pod lupę, Jezus wyraźnie pokazuje: zostaw, to bez znaczenia.
Mamy szansę stać się wtedy jak święty Piotr, kiedy Jezus kompletnie bez sensu każe mu wypłynąć na jezioro i zarzucić sieć w środku dnia. Nie tyle kwestionując wiedzę Piotra i jego doświadczenie jako rybaka, co prowokując go do odkrycia, że może być inaczej. Że jego profesjonalizm, wiedza, wysiłek, poświęcenie, dobra wola – co za szczęście! – nie zawsze wystarczą. Że są bardzo ważne, bo są narzędziami, dzięki którym będzie mógł zdziałać znacznie więcej – jeśli tylko zechce okazać wewnętrzną wolność wobec nich. Jeśli zaryzykuje zaufanie Jezusowi – większe niż sobie, prawdziwemu zawodowcowi – i odważy się zachować hm… niestandardowo (dla niektórych: głupio).
Wiele osób przychodzi na modlitwę uwolnienia po terapiach, czasami kilku, czasami wieloletnich. Albo w trakcie terapii. Kiedyś myśleliśmy: fajnie, będzie łatwiej, skoro ten człowiek już wszystko „przerobił”, wie co i jak, wie, w jakim kierunku… Luz.
Nic bardziej mylnego
Nie dlatego, że terapie były źle prowadzone, albo że terapeuta słaby. Nie, zupełnie nie dlatego. Dlatego, że na modlitwie, całkowicie poddając się prowadzeniu Ducha Świętego, to Jego słuchamy. A On często zaskakuje, pokazując, co na dany moment jest najważniejsze. Jego prowadzenie zawsze jest w kierunku Jezusa, czyli tego, który jest samą Miłością. Nigdy w kierunku nas samych. Choć rezultatem tej drogi jest zawsze uzdrowienie wewnętrzne: akceptacja siebie, nie tylko zgoda na własne życie, ale i siła do zmiany, radość i zdolność kochania.
Może być inaczej niż myślisz, że może być
Kiedy słuchamy kobiety, która żyje w związku niesakramentalnym, ale cierpi z tego powodu, bo nie może przyjmować sakramentów; w dodatku po latach takiego „poświęcenia” została zdradzona przez męża i nie umie mu wybaczyć, i nie ma między nimi ani bliskości, ani intymności, ani radości – zdrowy rozsądek podpowiada: zostaw go, niech sobie idzie do innej. Niech będzie z nią szczęśliwy, zamiast ciebie oskarżać i dołować oskarżeniami, że gdybyś była inna w łóżku, inna na co dzień, serdeczna bardziej, nigdy by tego nie zrobił. Prawdopodobnie gdybyśmy rozmawiały przy kawie, tak właśnie chciałoby się jej powiedzieć. I dodać odwagi do takiego sposobu wyjścia z koszmaru, jaki przeżywa. Z tego co mówi, taki kierunek zaproponowała jej też terapeutka, do której jakiś czas temu się udała.
Ale kiedy nie my mamy jej doradzać, i kiedy w ogóle nie chodzi o doradzanie, bo przecież nie na tym polega nasza rola w posłudze modlitwą o uwolnienie, wszystko okazuje się (cudownie) mniej oczywiste. Gdy stajemy z nią przed Jezusem, wstawiając się tylko i słuchając, gdy pomagamy zdemaskować te pęknięcia, przez które zło może zasłaniać jej oczy i zamykać na miłość – odsłania się prawda jej serca. Nie tyle przed nami, co przed nią samą. To czego pragnie. Ale też to, czego się kiedyś przestraszyła na tyle mocno, że zadziałało jak związanie na całe życie, odebrało jej wolność i radość bycia ze sobą i z drugim człowiekiem i zamieniło ją, Ankę, w ukrytego i bezwzględnego mściciela. Na zewnątrz pracowitą, troskliwą, obrotną i zaradną mamę i żonę, w środku targaną gniewem, pożądliwością; nic nie czującą poza lękiem i chęcią odwetu, bezradną wobec gwałtowności tych uczuć kobietę. Dobrą i pobożną, więc większość energii życiowej kierującą na ich tłumienie i walkę z nimi, bo jak to tak. Walkę z góry skazaną na porażkę, bo namiętności nie są po to, aby z nimi wygrywać, tłumiąc je za wszelką cenę. Efektem w jej przypadku były bezsenność i depresja, ciągle coś nowego w niej chorego, a przez to konieczność zajmowania się nie tyle sobą, co swoimi chorobami, które w międzyczasie uznała za świetny sposób proszenia o uwagę i opiekę męża.
Na modlitwie metodą pięciu kluczy mogła to zobaczyć, ale w taki sposób, żeby się nie załamać do końca. Mogła to zobaczyć w całej ostrości, choć bez terapeutycznego „ostrożnego dotykania bolesnej prawdy o sobie”. (Akurat w jej przypadku tak się stało, ale to nie jest reguła, bo przecież Jezus zna nasze serca i wie, na co jesteśmy w danym momencie gotowi. Jest bardzo delikatny.) Zobaczyć, aby od razu powierzyć to wszystko Jezusowi. Dla wielu osób radością jest samo doświadczenie, że przed Nim nie muszą niczego udawać. Że On nie polega na tym, że wymierza karę albo głaszcze po głowie lub błogosławi korzystnymi zleceniami, jeśli odmówimy dziesiątkę różańca co rano a resztę siebie chowamy dla siebie. Że Jemu zależy na tym, abyśmy przynosili Mu te kosze odpadów: myśli, uczuć, wrogości, niechęci i beznadziei – jakie w sobie nosimy i ukrywamy z wiekiem coraz mniej udanie. Odkrycie, że Jezus nie obraża się za to, jacy jesteśmy, jak słabi, czasem podli, małostkowi, zakłamani w niektórych sferach życia – zawsze staje się początkiem zdrowienia. Bo daje nie tylko nadzieję, ale też nadaje sens temu, co przeżywamy także w sposób dramatycznie na dany moment nieuporządkowany.
Sposób na doskonały warsztat
Takie doświadczenie spotkania z Jezusem, nadzieja na to, że z Nim mogę wyjść na dobrą stronę beznadziejnej sytuacji, przekonać się na własnej skórze, że powtarzane wielokroć zdanie, że On potrafi z każdego zła wyprowadzić dobro – jest prawdziwe w moim życiu – zmienia wiele. W tym konkretnym przypadku patrzyliśmy jak wielką tęsknotę za mężem ta kobieta nosi w sobie, tęsknotę za jego miłością i za tym, aby mu okazać, jak bardzo jest dla niej ważny – ale wbrew temu pragnieniu ulega innym namiętnościom, od lat odsuwając go od siebie. Zobaczyła, dlaczego tak się dzieje. Zobaczyła, że Jezus jej za to nie tylko nie potępia, ale daje obietnicę, że nigdy jej nie zostawi z tym samej. Namawia do zaufania Mu – aby także ona w swoim życiu była jak Piotr, który potrafił zapomnieć o tym co wie i o tym, że „i tak się nie uda”. Daje obietnicę i uwalnia od tego, jakby rozwiązywał jej ręce do działania. Modlitwa odsłoniła potrzebę terapii w całkiem innym kierunku – do dojrzewania. Do zachowań dojrzałych wobec samej siebie, i nauczenia się innego stylu reagowania, panowania nad emocjami, a nie biegania za nimi i koncentracji na zaspokajaniu potrzeb skutecznie demolujących jej życie.
W Domu Miłosierdzia przyglądamy się na co dzień przenikaniu się pomocy terapeutycznej i modlitewnej i dzięki temu odkrywamy z zachwytem, że i ta metoda modlitwy (pięciu kluczy) i terapia (z całą wiedzą o tym, jaki człowiek jest i co trzeba w nim nacisnąć, żeby coś puściło) – że to wszystko są tylko narzędzia. Że to jakie owoce one przynoszą w życiu człowieka szukającego pomocy, zależy od nas o tyle, że to my wybieramy, kogo słuchamy. Od tego ile czasu „doskonalimy warsztat” nie tyle na kursach dodatkowych, choć i one są bardzo ważne, ile siedząc w ciszy przed kawałkiem Chleba. Poznając Jezusa, żeby Go lepiej kochać i doskonalej naśladować.
POSŁUGUJEMY MODLITWĄ O UWOLNIENIE METODĄ PIĘCIU KLUCZY W POLSCE
Więcej dowiesz się klikając na poniższy baner:
MATERIAŁY POMOCNE DLA POSŁUGUJĄCYCH MODLITWĄ UWOLNIENIA:
DUCHY POKREWNE oraz TABELKA
MODLITWA UWOLNIENIA, cz. 1 i 2 – Neal Lozano
Więcej - kliknij tutaj
Książka pokazuje jakie drzwi otworzyliśmy złym duchom i jak możemy je zamknąć. Wielu ludzi korzysta z pomocy psychoterapeutów, wyznaje swoje grzechy, stara się prowadzić życie skoncentrowane na Bogu i robi wszystko, by uwolnić się od duchowych więzów w pewnych dziedzinach swego życia – a jednak im się to nie udaje. Być może nigdy nie przyszło im do głowy, że mogą potrzebować uwolnienia...
Neal Lozano swoją książką pomaga zarówno posługującym uwolnieniem (cz.2), jak i osobom przygotowującym się do takiej modlitwy (cz.1).