Ks. Jacek Hadryś opracował w świetny sposób wypowiedzi Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego pokazując, w jaki sposób nasz Ksiądz Kardynał rozumiał ewangelizację. Jest to piękny i wartościowy tekst dla wszystkich, którzy zajmują się ewangelizacją!
Miłość jako podstawa owocnego wypełniania misji ewangelizacyjnej w świetle nauczania Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego
Wstęp
Maria Okońska założyła w 1942 roku tzw. Ósemkę, czyli późniejszy Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła. Od 1943 roku Ojcem i Kierownikiem duchowym tegoż Instytutu był ksiądz Stefan Wyszyński, późniejszy Prymas Polski. Często odbywał on spotkania z Pomocnicami Maryi, otaczał je swoją opieką, dbał o ich duchową formację prowadząc comiesięczne dni skupienia, coroczne rekolekcje, adoracje Najświętszego Sakramentu, nabożeństwa, przewodnicząc Apelom Jasnogórskim. To trwało aż do jego śmierci w 1981 roku. Nauczanie Księdza Kardynała, zawierające ponad 3000 wypowiedzi, w ogromnej większości zostało nagrane na taśmach magnetofonowych, a następnie spisane. Jedynie brakujące nagrania z konieczności odtworzono nie z kaset, ale z notatek prowadzonych przez członkinie Instytutu. Całość materiału zgromadzono w archiwum Pomocnic w Choszczówce (Warszawa). Materiał ten stanowi źródło niniejszego artykułu, którego celem jest zaprezentowanie nauczania Prymasa Wyszyńskiego dotyczącego uznawania miłości za podstawę owocnego wypełniania misji ewangelizacyjnej.
Całość prezentacji została podzielona na dwie części. Pierwsza z nich ukazuje rozumienie miłości apostolskiej przez Sługę Bożego i jej zasadność, natomiast druga przedstawia miłość pojmowaną jako wrażliwość na potrzeby bliźnich. Warto pamiętać, iż używany przez Księdza Prymasa termin apostolstwo jest treściowo równoważny dzisiejszemu określeniu ewangelizacja.
Rozumienie miłości apostolskiej i jej konieczność
Miłość w ewangelizacji jest czymś podstawowym i zasadniczym: „Miłość w pracy apostolskiej musi być niejako natchnieniem dla wszystkich naszych prac i poczynań. Bo jeżeli mamy prowadzić sprawy Boże, to musimy prowadzić je po Bożemu, a Bóg we wszystkim działa przez miłość, bo jest Miłością. I dlatego też i apostolstwo nasze, a więc działanie apostolskie, musi się znamionować tą przede wszystkim wybitną miłością, czerpaną z samego Boga”. O tym, jak ważna jest miłość, świadczy m.in. przykład łotra ukrzyżowanego obok Chrystusa: „Jeden akt miłości stuprocentowego łotra ma większe znaczenie w obliczu Boga aniżeli całe jego łotrowskie życie.”
Miłość apostolska ma tworzyć swoisty styl życia osoby zaangażowanej w ewangelizację: „Jest to styl wielkiej delikatności i osobistego uciszenia. Nie słychać na ulicach głosu człowieka miłującego, jak ongiś niemal nie było słychać Chrystusa. Człowiek miłujący zawsze naśladuje Boga w tym, co najbardziej istotne. Bóg, choć jest wszędzie obecny i wszechogarniający, jest niewidzialny. (...) Podobnie zachowuje się człowiek Boży, który miłuje. Staje się on coraz bardziej niewidzialny, choć . Jest czynny, ale bez krzyku i hałasu.” Należy wszędzie dostrzegać Bożą miłość, przyjąć „postawę człowieczą, humanistyczną w widzeniu świata i samego siebie”. Ta miłość musi być realizowana w praktyce: „Takiej wielkiej miłości jednych do drugich potrzebuje Chrystus, by mógł nas spokojnie posłać do ludzi, byśmy nieśli ludziom nie siebie, lecz to, co w nas Bóg włożył, to, co w nas wypielęgnował.” Świadectwem dojrzałości do pracy apostolskiej jest wzajemna miłość wśród osób zajmujących się ewangelizacją: „Daj nam taką miłość wzajemną, która jest warunkiem apostołowania. Nie może być bowiem apostołowania tam, gdzie nie ma wzajemnej miłości. Daj nam więc takiego ducha miłości, byśmy byli w sobie zespoleni i zjednoczeni, byśmy się wzajemnie wspierali w wierności powołaniu, byśmy sobie pomagali w dochowaniu tej wierności i byśmy tak się przezwyciężali, by nikomu nie utrudniać dochowania tej wierności.” Chrystus zaprosił swoich uczniów do miłości, domagał się, aby miłowali: „Nasza skromna i mała miłość potęguje się, bo Bóg jest Miłością. (...) Jeśli postawimy sobie wielkie programy i wymagania, ale bez miłości, wtedy dopiero grozi nam infantylizm, (...) postawa wczesnego, zaledwie zapoczątkowanego, niedokończonego rozwoju.”
Warunkiem skuteczności ewangelizacji jest trwanie w miłości Chrystusa. To „On nas wybrał i wysłał, abyśmy owoc przynieśli i aby owoc nasz trwał. Skuteczność naszej modlitwy i działania jest zarazem sprawdzianem, iż trwamy w miłości. (...) Idzie jednak o to, abyśmy sobie wzajemnie uświadomili wewnętrzne powiązanie, dlaczego Chrystus, jako warunek skuteczności naszego słowa i przepowiadania, postawił jedno: . I Jan powtarzał często, mimo iż znudziło się to już jego słuchaczom: – To wystarczy!.” Mówienie prawdy, nawet najbardziej oczywistej, musi być połączone z miłością. Więcej znaczy miłość niż słowo.
Chrystus posyła tych, których wybrał, do ludzi, którzy często nienawidzą bez konkretnego powodu i uzasadnienia. Aby do takich ludzi iść, posłani muszą sami wpierw wypełnić przykazanie wzajemnej miłości: „Nie idzie tylko o uczucie, które wiąże dwie osoby. Idzie o stworzenie w ludziach miłujących się wzajemnie i powiązanych przez miłość i modlitwę – wielkiej Bożej siły. Siłą tą jest obecny wśród nich Chrystus, który jest Miłością. (...) Miłość to siła, która zna powody miłości, nienawiść ich nie rozeznaje. (...) Zwycięży miłość wzajemna, która zna przyczynę miłości – Chrystusa. Miłość wzajemna uczniów Chrystusowych ma wymiary i znaczenie wewnętrznej mobilizacji.”
Miłość Boża ma przedziwną moc. Im bardziej miłość jest brana z Boga, „tym bardziej jest wszechmocna. (...) Najbardziej niedostępny człowiek, najbardziej daleki, zamknięty w sobie – może być zwyciężony przez miłość.” W swoim ewangelizowaniu powinno się traktować miłość jako jedyne narzędzie.
Najlepiej kocha się człowieka wtedy, kiedy kocha się nie jego samego, tylko dzieła Boże i Boże działanie w nim oraz jego dziecięctwo Boże. Każda inna miłość może być powierzchowna, może być kochaniem siebie w nim, a nie jego. Warto zbadać w kontekście miłości swój wewnętrzny stosunek do wszystkich ludzi, wśród których się żyje: „Bo dzisiaj moje myśli są ukryte przed moim otoczeniem, ale kiedyś będą jawne, prześwietlone prawdą Bożą. Na szczęście, ta prawda jest miłością”. Miłością należy obejmować wszystkich: „Chrześcijanin musi mieć bardzo rozległe serce i musi pomieścić w tym swoim sercu wszystkich, dlatego że jest powołany do miłowania wszystkich. Więc musi bardzo pracować nad swoim sercem, żeby w każdej sytuacji najtrudniejszej, żeby zawsze było otwarte, żeby nikt nie odszedł od zamkniętych drzwi serca.” Takie apostolstwo względem każdego człowieka nie jest łatwe, ale jeszcze trudniejsze jest takie, w którym apostoł nie tylko działa na rzecz innych czy też oddaje jakieś dobra materialne, ale składa ofiarę z siebie, ze swojego stylu życiowego, ze swoich upodobań, niezależności i woli chodzenia swoimi drogami. Ta ofiara jest właśnie najtrudniejsza – kiedy apostoł musi „zadać gwałt” sobie. W miłowaniu innych często trzeba przekraczać siebie: „Muszę więc przekroczyć samego siebie, wyjść niejako z siebie i zdobyć się na taką miarę, jakiej inni potrzebują. Przychodzi do nas np. ktoś, kto ma zaufanie, i prosi: pożycz mi sto złotych. A ja mam tylko trzydzieści. Jemu na pewno to nie wystarczy. Stoi więc przede mną zadanie – postarania się o brakujących siedemdziesiąt złotych, aby mu jednak pożyczyć. Znaczy to, że muszę dać więcej niż mam. Podobnie jest z miłością. Niekiedy muszę dać komuś więcej, niż mnie na to stać. Muszę więc przekroczyć siebie. Jest to bardzo trudne, ale w pełni chrześcijańskie. Postęp w chrześcijaństwie na tym polega, że ciągle przekraczamy siebie. Dajemy z siebie ponad miarę naszych możliwości.” Powinno się zdawać sprawę z tego, że „nie sztuka współcierpieć w wielkich sprawach, ale w małych, drobnych, ażeby umieć zdobywać się na tę wrażliwość detaliczną i w ten sposób wychodzić z siebie, chronić się tego zamknięcia w sobie, mieć uwagę na innych, przezwyciężać swoje egocentryczne nastawienie, wyrabiać w sobie usposobienie społeczne.”
Aby móc kierować się miłością apostolską, trzeba stale pamiętać, że „człowiek powołany już nie należy do siebie. I dlatego cały wysiłek wewnętrznego formowania się polega na tym, żeby się niejako wydobywać z siebie, zapominać o sobie i przyzwyczajać się do tego służenia innym, uległości wobec innych, poddawania się innym, znoszenia cierpliwego i spokojnego innych ludzi, ich pragnień, ich dążeń, ich postulatów, ich wymagań, bo dopiero wtedy można mówić o służbie, o służeniu. (...) przygotowanie do apostolstwa, do powołania, do służby w Kościele, wymaga ogromnej wrażliwości na innych i pewnego zaniku wrażliwości na samego siebie, na swoją pozycję, na swoje stanowisko, na swoją godność, na swoją osobowość, bo mamy stać się narzędziem w ręku Chrystusa, który będzie się nami posługiwał.” Charakterystyczne, iż dopiero po Zesłaniu Ducha Świętego apostołowie stali się zdolni, „aby iść na wszystek świat i przepowiadać wszelkiemu stworzeniu, że Bóg jest Miłością. Odmienił się ich wzajemny stosunek do siebie. (...) Przestali zajmować się sobą, jakby – istnieć dla siebie. Zaczęli żyć, aby przekazywać innym miłość, którą posiedli. Zaczęli głosić odtąd, że Bóg jest Miłością, że Ojciec tak umiłował świat, iż Syna swojego dał, a Syn Boży poszedł na krzyż i pokazał, że nie ma większej miłości nad tę, gdy kto duszę swoją daje za braci...” Przez apostoła Bóg pragnie swoją miłość przekazywać innym. Kościół jest „nadprzyrodzoną organizacją miłości.”
Miłość wymaga, by apostoł był pogodny i radosny: Nie może wyglądać jak skwaszony ogórek, musi przezwyciężać siebie, a w momentach ciężkich, gdy już nie możemy dać sobie rady ze sobą i jesteśmy specjalnie trudni dla ludzi, jest jeszcze wyjście: albo się pomodlić, albo iść się przespać. Ale ludziom lepiej w takich sytuacjach na oczy się nie pokazywać, by nie powiedzieli o nas: A to jędza!
Główną cnotą tych, których posyła do innych z Dobrą Nowiną, jest miłość apostolska, czyli „oddawanie i przekazywanie tego, co Bóg w nich umieścił dla innych.” Ona stoi u podstaw apostolskiej gorliwości. Ona „każe się dostosować, upodobnić do drugiej istoty, dla jej dobra, z przekreśleniem siebie samego.” Dlatego bycie apostołem zakłada pokonywanie siebie, przekreślanie swojego egoizmu, rozbijanie skorupy swojego „ja”: „Wiecie, jak orzech trzeszczy. To jest właśnie próba uspołeczniania, wychowania społecznego, czyli dobierania się do wnętrza, które jest starannie ukryte i osłonięte twardą skorupą. Każde wychowanie jest rozbijaniem jakiejś skorupy, twardzizny w nas, jakiegoś skostnienia, aby się dostać do pożywienia, które tam jest. O, to nie jest łatwa rzecz!.” W obudzeniu w sobie miłości apostolskiej pomaga świadomość, że ludzie, których ma się miłować, są miłowani przez Chrystusa, który w nich jest, a oni w Nim. Patrząc na drugiego człowieka ma się widzieć w nim wszystko jako Boży dar, jako wyraz woli Bożej, ujawnienie się szczególnej mądrości Boga miłującego. Dopiero wtedy „stosunek do niego będzie i życzliwy, i dobry, i uczynny, i pełen miłości, i oddania, i przyjaźni, i życzliwości, i nie będzie grzeszny, bo zawsze człowiek będzie widział w tym człowieku to, co jest istotne, to, co jest przeważające.” Każdy człowiek jest darem i miłością Ojca nie tylko dla siebie, ale i dla swojego otoczenia. Ważna jest świadomość nierozłączności miłości bliźniego z miłością Boga: „Jeśli chcesz dobrze apostołować, poświęcić się pracy apostolskiej, a masz zły stosunek do człowieka, staraj się, nie tyle bardziej kochać człowieka i okazywać mu to, ale przede wszystkim bardziej kochać Boga, a z tej miłości wyrośnie – jak z kwiatu owoc – miłość do bliźniego. Są dwa przykazania miłości, nierozłączne: miłość Boga i miłość człowieka.” Chrystus mówiąc do swoich uczniów o wzajemnej miłości nazwał ich przyjaciółmi: „Każdy nasz czyn płynący z miłości dotyczy przede wszystkim Chrystusa. (...) Cokolwiek czynię przez Chrystusa Pana naszego, będąc w łasce, to przechodzi na całą społeczność Kościoła i na poszczególne jego członki. (...) Dzięki temu Chrystus Mistyczny rośnie, staje się wielki”. Tak jak człowiek ma wpływ na wzrost Kościoła, tak też może pomniejszać jego wielkość: „Staje się tak, gdy człowiek nie udziela się przez miłość, zatrzymuje proces na swoim odcinku i nie przekazuje dalej Bożych soków, które posiada. (...) Ale zasobów, które urosły przez miłość, nie można przez grzech uszczuplić. Można ich nie powiększać i bardzo często tak się dzieje. Nie jesteśmy jednak w stanie zubożyć Chrystusa, chociaż niekiedy możemy dać zgorszenie i zły przykład. Zawsze, „cokolwiek czynimy innym – Chrystusowi czynimy. To jest wewnętrzna dynamika Kościoła!.”
„Ewangelizacja jest miłością, przekazywaniem miłości, pielęgnowaniem, rozwijaniem, udzielaniem miłości. (...) Dać mu miłość, przekonać go o miłości, powiedzieć mu, że Bóg jest Miłością i że kto w miłości trwa, w Bogu trwa, a Bóg w nim, oczyścić i zrehabilitować to pojęcie miłości z tej perysfery ludzkiej osobowości do głębi, żeby się koło niej wszystko kręciło w życiu człowieka i w stosunku człowieka do człowieka. Wokół tej miłości, która jest darem Boga, i która jest wszczepiona w osobowość ludzką jako najtrwalszy dar Boga.” Znamienne, iż „apostoł miłujący, kierujący się miłością do innych, jest przedziwnie wolny, wolny od siebie, od tej zależności od siebie, (...) jest uwrażliwiony na innych i to jest bodźcem w jego działaniu (...), jest przedziwnie łatwy w stosunkach wzajemnych, przedziwnie bezkompleksowy.” Powinien stawać się wszystkim dla wszystkich w celu zbawienia dusz, a żeby taką postawę osiągnąć, powinien czerpać siłę z Bożej miłości i jej słodyczy: „Jest więc (...) źródło, z którego mogą wypłynąć siły takie, byśmy pomimo naszej nieudolności mogli stać się wszystkim dla wszystkich. Źródłem tej przedziwnej mocy łagodzącej naszą postawę i styl życiowy jest właśnie słodycz miłości Bożej.” W kierowaniu się miłością pomaga pamięć o tym, że Bóg kocha wszystkich: „Czy mogę znaleźć takiego typa, którego już bym nie mógł miłować, bo zawsze sobie odpowiem: no jakże, przecież Bóg jednak go miłuje, jeszcze go miłuje. A jak już nie chcemy się oglądać wokół, to spojrzyjmy na siebie – jednak Bóg mnie miłuje. Mogę mieć o sobie bardzo sromne pojęcie, skromniejsze od pojęcia o innych ludziach. Skoro Bóg mnie, taką lichotę (...), miłuje, to jakim prawem ja miałbym nie miłować tego x, y, z itd.? I właściwie tracimy motywy, którymi by się mogła odżywiać nasza niechęć do kogokolwiek. I wtedy się okazuje, że przykazanie miłości Boga jest największym błogosławieństwem dla miłości bliźnich.” Aby dobrze wypełniać wolę Bożą powinno się charakteryzować pozytywną postawą wobec życia, aprobować to, co jest: „Kto ma takie oczy, chodzi po świecie jak Franciszek i całuje się z wilkami. Kto sam wilkiem patrzy, boi się pocałować nawet anioła! To jest różnica postawy. (...) Idzie o naturalne widzenie rzeczywistości takiej, jaka jest. (...) Przypatrzcie się, jaką miłość dał nam Bóg.” Ważne w apostołowaniu jest dostrzeganie dobra w sobie i w bliźnich, pamiętanie o godności człowieka, o wielkiej wartości jego człowieczeństwa: „To jest pozytywna postawa, pozytywny stosunek do tworu Bożego, jakim jest każdy z nas, ludzi.”
Ewangelizacja polega na usługiwaniu: „Istotna jest postawa służby w apostolstwie, łatwej służby, łatwości służenia innym, chociażby drobiazgami. Nie idzie o służenie wielkimi sprawami. Idzie o służenie drobnymi niekiedy sprawami, przysługami, uczynnością, jakąś dobrocią, życzliwością, umiejętnością obchodzenia się z ludźmi, przezornością, by w niczym nikogo nie urazić. To jest element apostolski bardzo doniosły.” Apostolstwo „wymaga łatwości dostrzeżenia innych, ich potrzeb, ich spraw, wymaga uwrażliwienia się na ludzi, na innych. To wyrabia w nas postawę subtelną, to pogłębia naszą osobistą kulturę i duchową, i towarzyską. (...) Dla sprawy zyskujemy ludzi przez wielką delikatność i subtelność wobec nich. " Znamienne, iż „służebnictwo jest dyskretne, (...) jest bardzo uważne. (...) Służebnictwo apostolskie w tym się wyraża, że się wiele nie mówi, że się wiele nie stawia: idź tu, zrób to, zrób tak. Rodzi się umiejętność wyczucia sytuacji i zaradzania tej sytuacji bez wielu słów, upomnień, zachęt. (...) Na tym polega służebnictwo.” Apostolstwo jest także stałą gotowością do ratowania innych z wszelkich opresji. Nie należy tego „zaszczytu ratowania” pozostawiać innym, jeśli można to uczynić samemu. Ratowanie człowieka jest zadaniem apostolskim. Jest to poprawianie stosunku człowieka do człowieka: „Wtedy staje się on subtelny, gdy zapomina niejako o sobie – jak Chrystus, który na krzyżu pamiętał o łotrze, o Magdalenie, o setniku, o Matce swojej i o Janie. Apostoł pamięta o innych i przez to rozszerza się jego dusza. Apostoł włącza się w innych, nie chodzi stronami, chyba że szuka owcy zagubionej”, gdyż zasadniczo apostołowanie polega na służeniu Chrystusowi obecnemu w bliźnich nawet wtedy, kiedy są oni skłóceni z Bogiem. Tak czynił Chrystus. Apostolstwo świeckich „na tym polega: mieć pieczę i wrażliwość na braci. (...) I to jest szkoła apostolstwa, gdy coraz wyraziściej widzimy w każdym człowieku Chrystusa i gdy sobie przypominamy Jego słowa: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnie uczyniliście.” Szczytem apostolstwa jest oddanie życia za innych, „wyrzeczenie się siebie, osobistej wygody i jakiegoś osobistego zachowania się na rzecz innych.”
Nieraz wiele zadań czekających apostoła sprawia, że ma on kłopoty ze znalezieniem czasu na modlitwę. W takiej sytuacji jakże ważne jest kierowanie się Bożą miłością: „Człowiek (...) ma tę lepszą cząstkę w sobie, gdy kieruje nim miłość Boża, która się wyraża w słowach i czynach, w sprawach, kłopotach i kontaktach z ludźmi. Wtedy zawsze jest w nim obecny Chrystus, a człowiek, choćby pełnił zewnętrzne czyny, odbiegające daleko od kontemplacji, jednakże trwa przy Nim. Działanie nasze, chociażby było i bardzo urozmaicone, ma wówczas w sobie cechę jednoczącą – tę jedność działania nadaje (...) miłość. (...) Jak ważne jest wyrównanie wewnętrzne przez obecność miłości Chrystusowej w nas! Wtedy przezwyciężamy niecierpliwość, zyskujemy nowe siły, gdy zda się, że są już wyczerpane całkowicie. Wtedy intencja nasza nieustannie się oczyszcza. Znika działający, jest obecny Ten, który w nas i przez nas działa.”
Miłość jako wrażliwość na bliźnich i ich problemy
Człowiek żyje na chwałę Boga, działa w nim Trójca Święta, dlatego należy go otaczać wielkim szacunkiem: „Nie możemy na niego podnosić głosu, nie możemy go osądzać choćby myślą, nie możemy ukazywać swoich zahamowanych stanów życzliwości, uczynności, dobroci, pomocy. Otrzymujemy to za jedną cenę: życie Boga. To życie wewnętrzne, bez nadprzyrodzoności, bez cudów, ale w tej świadomości, że stale nosimy Boga, który w nas nieustannie działa.” Osoby zaangażowane ewangelizacyjnie mają głosić Ewangelię z wielką troskliwością. Powinny także trwać w gotowości oddania swej duszy tym, do których idą, powinny innym „dać to, co w duszy człowieka najlepsze, dać z największą prostotą i zaufaniem do drugiego człowieka. Chociażby tego zaufania nadużył, mamy odnosić się do niego zawsze z zaufaniem, przekreślając siebie, własną przykrość czy zawód. To właśnie znaczy ... Apostoł musi mieć usposobienie macierzyńskie. Musi wypracować w sobie takie odczucie, jakie każda matka ma w sercu, gdy tuli dziecko swoje.” Osoby zaangażowane ewangelizacyjnie mają być wrażliwe na ludzi „głodnych Boga”: „Trzeba tę wrażliwość człowieka na drugiego człowieka głodnego Boga, wypracowywać, trzeba rozwijać. I ta wrażliwość musi pozostać jako trwały dorobek człowieka”. Mają być wrażliwe na potrzeby bliźnich: „Ewangelizacja, jaką w sobie kształtujemy, jest ewangelizacją służby. Przez nią człowiek może w sobie wyrabiać postawę apostolską. Rozwijać w sobie usposobienie apostolskie to znaczy dostrzegać poza sobą inne cele i wartości, którym własne życie warto poświęcić; uwrażliwiać się nie tylko na to, co moje, ale i na to, co jest innych.” Same powinny dostrzegać potrzeby bliźnich: „Mamy obowiązek moralny wnikać w potrzeby ludzi, którzy są koło nas, zgadywać je, przewidywać. Nie czekać, aż nam o nich powiedzą, lecz niejako uprzedzać je. Nie stwarzajmy sytuacji trudnej dla człowieka, który jest w jakiejś potrzebie i nie umie sam jej zaspokoić, radzić sobie, a nie śmie o niej powiedzieć.” Mają być delikatne w miłości bliźniego, powinny uważać, by nie obciążać innych ponad miarę, by nigdy nie traktować kogokolwiek z wyższością: „W stosunku do ludzi mniej od nas uposażonych, mniej wyrobionych, mniej ubogaconych w wartości duchowe, moralne, fizyczne czy intelektualne, trzeba zachować jak najwięcej ostrożności i delikatności, aby w niczym nie dać poznać swojej wyższości. Śmiejcie się ze śmiejącymi, płaczcie z płaczącymi.” Pomaganie, służenie, ma być delikatne i dyskretne, trzeba się nauczyć umiejętności łatwego dawania: „Nie trzeba dawać rozgłośnie, ostentacyjnie, w sposób widoczny. Można coś wsunąć do zapomnianej torebki, aby nikt nie zauważył. będzie się dziwił: Nie wiedziałem, że mam jeszcze sto złotych.”
Zajmując się ewangelizacją należy pamiętać, że aby skutecznie pomagać innym, trzeba uznać ich prawo do bycia sobą: „Wpatrzenie się w Boga, by w Nim widzieć każdego człowieka, czyni nas wrażliwymi na tę specyfikę każdego człowieka. (...) Nie można pomóc człowiekowi (...) bez rozeznania specyfiki człowieka. Musi być rozeznanie. A za rozeznaniem musi iść (...) uznanie prawa bycia sobą, bycia kim jestem. To nie znaczy, że trzeba pogodzić się ze wszystkimi wadami człowieka, ale to znaczy przyznać człowiekowi prawo do rozwoju swojej osobowości. (...) Pomagać zagrożonemu bratu to znaczy wspierać go w powrocie na drogę (...) do normalnego rozwoju swej osobowości”. Ważna jest w tym względzie delikatność, wrażliwość na drugiego człowieka: „Jeżeli wystarczy drobne upomnienie, to poczekaj na jego skutek. Jeżeli coś wystarczy powiedzieć jutro, to nie trzeba się spieszyć i mówić dziś, zwłaszcza wieczorem. Jeżeli dostrzeżony błąd jest czymś wyjątkowym, można więc nic nie mówić, bo on się może nie powtórzyć, więc po co gadać”. Pomocnice mają się liczyć z możliwościami odbiorczymi drugiego człowieka: „Ilu przełożonych zakonnych łamało ludzi, tak jak w Lisieux łamano Tereskę od Dzieciątka Jezus istnymi łomami. (...) My musimy chodzić delikatnie koło człowieka i nie to, co w tej chwili napełnia moją duszę, koniecznie musi napełniać dusze wszystkich, tylko to, co on na tym etapie przyjąć zdoła, do czego on już jest przygotowany (...) i czy jest odpowiedni moment, czy odpowiednie słowa, czy pora należyta, czy właściwy ton”.
Chrystus był wyjątkowo wrażliwy na sytuację i potrzeby ludzi i On sam powiedział: To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 14, 17). Nie są te Jego słowa zachętą czy zaleceniem, ale są podane jako przykazanie. Obowiązują szczególnie tych, którzy są przez Niego posłani, aby głosić Dobrą Nowinę o zbawieniu: „Tak by się gorąco pragnęło, żeby w naszym osobistym stylu, postępowaniu, w języku naszym, w manierach naszych, w naszych może przyzwyczajeniach, nałogach, żeby znikło to wszystko, co mogłoby kogoś w najmniejszym nawet stopniu czy urazić, czy zadrasnąć. Musimy być i w słowie niesłychanie oględni i delikatni”. Członkinie Instytutu mają dostrzegać niepowtarzalność każdego człowieka, odnosić się do niego z wielką delikatnością, tak jak uczy Chrystus: „Powiedziano przodkom: nie zabijaj. Chrystus wprowadza małe poprawki, ale jakże istotne. Uczy tej jakiejś delikatności kontaktowania. Człowiek porywczy pali za sobą mosty, natomiast człowiek, który rozumie bezsens zrywania z przeszłością albo też z teraźniejszością, stara się poprawić swoje słownictwo. A więc obelżywe słowo usunąć, przezwyciężyć wewnętrzny nalep gniewu, unikać zniewagi: bezbożniku, raka.” Nawet drobiazg uczyniony bliźniemu ma wielką wartość w oczach Chrystusa. Samemu powinno się dostrzegać i otaczać miłością te osoby, które tego od nich oczekują, modlić się o taką wewnętrzną gotowość, która pomaga zawsze z miłością zwracać się do bliźnich: „Zwłaszcza żebyśmy umieli opanować naszą złośliwość, niecierpliwość, popędliwość w słowie. (...) Gorąco pragniemy panować nad sobą, nad naszymi słowami, żeby namiętność nigdy nie wzięła góry nad rozsądkiem, żebyśmy zawsze kierowali się w rozumny sposób miłością”.
Ewangelizacja wymaga także niesłychanej wprost wrażliwości na wszelkie stany tych ludzi, do których apostoł idzie, nawet na ich chwilowe nastroje. Aby nie przymnażać im udręki, należy zawsze znaleźć właściwy sposób postępowania: „Czy to znaczy tolerować, a nawet przemilczać? Nie, ale przygotować sobie teren, grunt – nie dziś, nie jutro, to pojutrze, to za tydzień. Przygotować sobie grunt, wzbudzić zaufanie, a potem zadziałać. To winnica Boga, to krzew winny, który może podsycha, a który trzeba uratować”. Sam Chrystus zostawił niedościgły wzór okazywania szacunku każdemu człowiekowi, kiedy w Wieczerniku umył nogi także Judaszowi: „Człowiek jest tak wielki w oczach Boga, że nawet gdyby był otoczony największymi wadami i napełniony największymi grzechami, jeszcze Bóg pochyli się do jego nóg i jeszcze mu nogi umyje. A przez to uczy: nie można gardzić nawet człowiekiem grzesznym. Nie trzeba go odtrącać. Trzeba próbować go pozyskać, służyć mu jeszcze nadal, do końca mu służyć (...). Jak to mnie wiele uczy, jak to mnie czyni ostrożnym w formowaniu sądów o ludziach, wydawania wyroków o nich. (...) Jak my właściwie nie mamy prawa osądzać wewnętrznie nikogo. A gdy nam przyjdzie taka myśl, chciejmy widzieć Chrystusa przy nogach tego właśnie najgorszego człowieka według naszych ocen”. Istnieje konieczność „uwrażliwienia się na ‘kąkol’, na moralną nędzę ludzką, na udrękę Kościoła w jego najbiedniejszych, najnieszczęśliwszych dzieciach... Trzeba ludzi dostrzec, pomóc im, zachęcić, podprowadzić, wymodlić im łaskę. (...) Trzeba wreszcie otworzyć dla innych spichlerze swej duszy i szafy pełne szat łaski, zjadanych przez mole...”. Należy innych karmić miłością, a nie potrącać: „Zetkniesz się z człowiekiem, który właśnie ma trudność trzymania siebie samego, i złościsz się na człowieka, podczas gdy niepotrzebnie złoszcząc się na człowieka, czy na siebie, możesz mu pomóc posyłając mu odrobinę chociaż miłości tej, którą wziąłeś od Boga dla siebie, aby się z nią dzielić z bliźnimi”. Miłość ma się u apostołów przelewać ponad miarę, tak jak u świętych, którzy stanowią „błogosławiony rodzaj miłujących”. Mają modlić się za tych, do których są posłani: „Gdy ktoś z tobą nie rozmawia, ty z nim rozmawiaj, gdy ktoś ciebie nie dostrzega, ty go dostrzegaj; gdy ktoś twojego wzroku unika, ty się nastręczaj ze swoim spojrzeniem; gdy ktoś zapomina tobie usłużyć, ty go staraj się obsłużyć. Ty pierwszy, ty zawsze pierwszy. (...) Od wielkich, wielkich spraw dochodzimy do małych, do codziennych. I na pewno bylibyśmy zdolni do wielkich wyznań, ale bądźmy zdolni właśnie do tych małych”. Mają kochać każdego człowieka, choćby po ludzku nie reprezentował żadnej wartości, a w ten sposób mają naśladować Boga, który miłuje każdego człowieka: „Bóg nigdy nie odchodzi, nigdy nie opuszcza, nigdy się nie wyrzeka, nigdy nie odrzuca. (...) Bóg zawsze widzi całego człowieka i Bóg nas uczy patrzeć na całego człowieka, bo nie ta czy inna wada decyduje o wartości i o winie człowieka, nie ta czy inna zaleta ma być przedmiotem miłości człowieka, ale cały człowiek ma być miłowany”. W mistycznym Ciele Chrystusa szczególną troską należy otaczać wstydliwe jego członki, tzn. nędzarzy, ubogich i grzeszników, gdyż apostoł wszystkich traktuje równo, służy, kocha i spieszy z pomocą bez względu na to, czy ma przed sobą człowieka świętego, czy też łotra: „W ewangelizacji nie rezygnuje się z nikogo, nie okazuje się niechęci nikomu, pogardy nikomu, odwetu nawet nieprzyjaciołom – nigdy policzka lewego nie szczędzi się, chociaż się dostało w prawy, (...) nie pokazuje się zębów nikomu, nie wpada się w jakiś nastrój złości, gniewu, niecierpliwości. To jest droga trudna, bo to jest też droga krzyżowa. To jest krzyżowa droga, ale zbawcza”.
Ewangelizator bierze przykład z Chrystusa, który na krzyżu zrównał ludzi: „i łotra, i Magdalenę, i Jana – jednakowo ich obsłużył”. Chrystus utożsamił się z każdym człowiekiem. Chrystus uczył kochać wszystkich ludzi, także tych niekochanych, którymi pogardzano, grzesznych, dalekich od Boga, gorszycieli: „Ewangelizacja jest zawsze skierowane do ludzi, którzy chorują. (...) Obawa przed tym, żeby nie dać zgorszenia, wskazuje na to, jak trudne jest apostolstwo chrześcijańskie. Bo my mamy „x” usprawiedliwień, dlaczego nie ci, lecz tamci, owi, bo są tacy. Do dziś przedmiotem zgorszenia są ludzie święci, którzy weszli właśnie w takie towarzystwo. A jednakże dokonywali oni jakiegoś przewrotu społecznego, ilekroć zajęli się ludźmi porzuconymi”. Prawdziwy apostoł posiada umiejętność równomiernej służby sercem, nie stosuje metody uprzywilejowania. Pamięta, że „z uprzywilejowania wyrodzi się później przywiązanie, z przywiązania miłość, z miłości niewola, a z niewoli nieszczęście”. Przykład prawdziwej i serdecznej miłości zostawił Chrystus Zmartwychwstały: „Jest przedziwnie wrażliwy na wszystko, co ludzkie, co zdawałoby się drugorzędne. W ten sposób pokazuje, jaką pozycję chce zajmować od dnia Zmartwychwstania w ziemskim, doczesnym, codziennym, zwykłym świecie. Taki obraz swej duszy pozostawi nam już na zawsze, taki przekaże również Kościołowi... Wszczepi go niejako w życie i styl Kościoła. (...) W tym świetle nabierają znaczenia wszystkie małe sprawy, które może skłonni jesteśmy lekceważyć”.
Całe życie Chrystusa jest wzorem istnienia dla innych, przekreślenia siebie z miłości. W swoim odniesieniu do bliźnich ewangelizatorzy powinni zauważać Chrystusa: „Pragnąłbym, abyście realnie i konkretnie widzieli Chrystusa w waszych codziennych stosunkach: we współżyciu w domu, na ulicy, w tramwaju – gdziekolwiek; abyście nigdy w nikim nie potrącili Chrystusa; abyście Go nigdy w nikim nie znieważyli i nie pomniejszyli, abyście nigdy w nikim nie zrobili Mu przykrości. Znając Jego życie wiemy, jaki był rozmaity. (...) Człowiek najbardziej sponiewierany to Chrystus, leżący w trzecim upadku na drodze krzyżowej. (...) I taki model pokazał nam Chrystus. (...) Dzisiaj (...) trzeba bardzo dużo mówić o człowieku, bo istnieje nowa forma niewoli: poddawanie człowieka pod gwałt i przymus. Niczym jest niewolnictwo rzymskie w porównaniu z tym, jakie się czai na rozwoju linii ludzkości, ku której teraz zmierzamy. Trzeba to poprawić, przede wszystkim w najbliższych stosunkach naszego codziennego życia i codziennych kontaktów z ludźmi”. Człowieka trzeba dostrzec, a niekiedy życzliwie zajść mu drogę i spojrzeć w oczy. Trzeba go w pełni uszanować, a nawet – jak mówił Prymas Tysiąclecia – „stać się dla niego chlebem”: „Chleb musi być smaczny i pożywny. Nie może być kwaśny jak ocet, ostry jak szpilki, suchy jak wiór! Ma żywić, nie napychać i kłuć. Tymczasem ja nie potrafię przeżyć dnia, aby kogoś nie ukłuć, nie , nie dotknąć, jeśli nie językiem, to przynajmniej myślą. A tu trzeba stać się chlebem! I to pożywnym!”.
Człowiek jest istotą społeczną i musi wychodzić ku innym przez myśl, spojrzenie, słowo i czyn: „Wychodzić do ludzi myślą to znaczy wypracowywać w sobie właściwość wynalezienia w każdym człowieku jakiejś zalety, jakiegoś dobra, bo w każdym człowieku można je znaleźć. (...) Jeśli już naprawdę odkryjemy jakąś wadę w nim, niewątpliwą wadę, to właściwie pozostaje nam tylko jedno – albo rozmowa w cztery oczy z osobą zainteresowaną, albo modlitwa. (...) Nigdy się nie śpiesz ze sądem, zwłaszcza wypowiedzianym. I oczyszczaj się wewnętrznie od nieżyczliwego myślenia o kimkolwiek z otoczenia. Bo to są takie szpile, które mimo woli wbijamy komuś w jego życie”. Do innych wychodzi się też przez słowo, które ma nieść pokój i ma jednoczyć, a nie wprowadzać zamęt. Wychodzi się również poprzez spojrzenie: „Nie to jest złe, że człowiek dużo widzi (...), tylko zło polega na tym, że człowiek źle widzi, źle patrzy, w zły sposób patrzy. Patrzy ze złą myślą, ze złą intencją. I właściwie trzeba by nauczyć człowieka patrzeć. Patrzeć na wszystko, co nas otacza, w sposób prosty, naturalny, bez tego złego założenia, bez podejrzliwości”. Jednak „myśl może nie dojść do ludzi, spojrzenie, słowo może być źle zrozumiane (...), ale czyn rodzący się z miłości, ujawniający, kim jest autor czynu, on zazwyczaj jest zrozumiany, jeżeli my ujawniamy siebie w czynach przez miłość. I mogą ludzie opierać się tej miłości apostolskiej i często się opierają, często są urażeni tym, że my jesteśmy dobrzy, ale wpierw czy później to obiektywne dobro zostanie i ono jest płodne, ono wyda owoc. W takich sytuacjach lepiej jest przegrać miłując niż wygrać nienawidząc. (...) I dlatego też nie miejmy zaufania do czynów zabarwionych niecierpliwością, złością, reprymendą”.
U ewangelizatora ważną rzeczą jest uszanowanie odmienności drugiego człowieka, aby nie dostosowywać go do siebie, ale siebie do niego: „żebyśmy się umieli włączyć w jego sposób reagowania, myślenia, zrozumieć jego potrzeby, jego styl życiowy”. Dlatego zawsze, „gdy służymy, musimy tak służyć, by to było nie tyle na miarę naszą, ile na miarę potrzeb ludzi. Bo każdy z nas ma swój styl reagowania, kontaktowania z innymi. (...) Musimy wczuwać się w to, co ktoś może znieść, wytrzymać, przyjąć. Nasze kontakty, relacje i reakcje na ludzi muszą być na miarę ich potrzeb, ich możliwości i wytrzymałości, a nie na miarę naszego stylu postępowania. Nasz styl musi zależeć od potrzeb ludzkich, od ich wrażliwości i wytrzymałości. Tak więc niekiedy wypadnie nam zmienić nasz osobisty styl postępowania na taki, jakiego oni potrzebują. Jak mówi Duch Boży – weselcie się lub smućcie, zależnie od tego, czy ludzie się weselą, czy smucą. (...) Właściwy stosunek do otoczenia na tym polega, że wczuwamy się z jakąś delikatną wrażliwością w stany, nastroje i usposobienia innych ludzi i staramy się im zaradzić”. Z tego względu osoby zaangażowane w ewangelizację muszą same być wewnętrznie wolne, muszą zerwać łańcuch swoich „nastrojów, uprzedzeń, kompleksów (...), schematów myślenia”. Muszą uszanować odrębność każdego człowieka, gdyż „choć Kościół jest społeczny, mistycznie społeczny, jest fantastycznie zindywidualizowany”. Dlatego „apostoł, który miłuje, nie dostrzega kogo ma przed sobą, bo on ma Boga przed sobą, Bogu służy. Potrzebna jest taka miłość, abyśmy nie traktowali ludzi według siebie. Z głębokiej miłości Bogu wyrośnie równy stosunek do ludzi”.
Podsumowanie
Z powyższej prezentacji wynika, iż miłość apostolska jest podstawą skuteczności działania w ewangelizacyjnym zaangażowaniu. Niedościgłym wzorem miłowania jest Chrystus. Osoby pełniące misję ewangelizacyjną mają tak jak On przekreślać siebie z miłości ku bliźnim, odznaczać się wrażliwością na potrzeby bliźnich, otaczać miłością każdego człowieka, wszystkich traktować równo, nie pomijać tych, którzy daleko odeszli od Boga. Całe ich życie ma być przeniknięte miłością, a wszelkie działanie motywowane zatroskaniem o dobro innych. Z miłością powinny odnosić się do każdego człowieka, którego spotykają na swojej drodze życia.
Zapoznawszy się z niniejszą prezentacją nauczania Prymasa Wyszyńskiego warto jednakże pamiętać, iż przytoczone myśli Stefana Kardynała Wyszyńskiego były skierowane do wąskiego grona członkiń Instytutu Pomocnic, a zatem do osób świeckich konsekrowanych, czyli żyjących w świecie, ale według rad ewangelicznych. W opracowaniu nie uwzględniono przemówień Prymasa Wyszyńskiego podczas oficjalnych kościelnych uroczystości, a także jego wypowiedzi związanych z powołaniem do życia ruchu duszpasterskiego Pomocników Maryi Matki Kościoła. Niemniej jednak wydaje się, iż nauczanie Prymasa Tysiąclecia zawarte w wygłaszanych przez niego konferencjach ascetycznych odznacza się szczególną głębią i stanowi wyjątkową wartość. Jest zatem reprezentatywne dla całości jego wypowiedzi, poświęconych tej problematyce.
Ks. Jacek Hadryś
Cały tekst z przypisami © www.mateusz.pl