Świetlica Środowiskowa, prowadzona przez Stowarzyszenie Ewangelizacyjno–Charytatywne “Mocni w Duchu”, działa przy kościele Ojców Jezuitów w Łodzi od 1993 roku. Ma za zadanie służyć dzieciom z rodzin patologicznych, niepełnych, wielodzietnych, które mają trudności w nauce i są zagrożone niedostosowaniem społecznym.
Świetlica stara się również zapewnić niezbędną pomoc, materialną i niematerialną, dzieciom i młodzieży, którymi się opiekuje. Praca świetlicy opiera się na bezpłatnej, świadomej i dobrowolnej pracy grupy wolontariuszy.
O pomyśle świetlicy mówi o. Józef Kozłowski SJ:
Istnieje potrzeba, aby członkowie wspólnot Odnowy Charyzmatycznej podejmowali zorganizowane działania – podobnie jak w ewangelizacji, tak i w posługach charytatywnych, społecznych czy gospodarczych. Stąd zrodziła się inicjatywa powstania Stowarzyszenia Ewangelizacyjno-Charytatywnego „Mocni w Duchu”. Powstało po to, aby odnaleźli się w nim twórczy młodzi ludzie, którzy wyszli ze świata grzechu i zniewolenia, a przyłączyli się do wspólnoty Kościoła. Charakterystyczny był fakt, że początkowo mieli oni awersję do zaangażowania się w świecie, nie chcąc wchodzić z powrotem w takie struktury, z jakich wyszli. Padła więc propozycja, aby „nowe wino wlać do nowych bukłaków”, czyli budować nowe struktury od podstaw. Mając pewne doświadczenie wspólnotowego działania, chcieliśmy podjąć zaangażowanie – poprzez konkretne formy działalności społecznej i gospodarczej – w trosce o drugiego człowieka.
I tak w 1992 r. założono Stowarzyszenie, które jako swoją misję określiło dzieła charytatywne, edukacyjne i wychowawcze. Miejsca udzielili mu w swoich budynkach parafialnych oo. Jezuici. W dwa lata później z inicjatywy jego członków powstała Świetlica Środowiskowa – placówka edukacyjna działająca w porozumieniu z kuratorium, a w 1996r. księgarnia katolicka „Cordis Iesu”, która miała zapewnić zaplecze gospodarcze Świetlicy.
A teraz posłuchajmy, co mówią osoby ze wspólnot, zaangażowane w prowadzenie świetlicy.
W jaki sposób trafiliście do świetlicy?
Ewa: Decyzję, żeby zobaczyć to miejsce, podjęłam w Niedzielę Miłosierdzia Bożego w 1996r. Kończyłam właśnie Nowennę do Miłosierdzia Bożego, którą odprawiałam w intencji mojej pracy i zaangażowania. Szukałam czegoś, co dałoby mi poczucie, że to co robię – łączy moje życie z wiarą. Byłam tego dnia u o. Józefa Kozłowskiego SJ u spowiedzi i wyniknęła sprawa świetlicy prowadzonej przez Stowarzyszenie. Poszłam na adorację w parafii i tam postanowiłam, że w poniedziałek pójdę zobaczyć to miejsce, a wtedy podejmę decyzje. Poszłam i... zostałam do dziś. Najpierw jako wolontariuszka, później prowadząca zajęcia z profilaktyki uzależnień, aż wreszcie przyszło podjąć decyzję o wzięciu odpowiedzialności za to miejsce.
Arek: Na spotkaniu grupy modlitewnej “Mocni w Duchu” ówczesna kierowniczka świetlicy, Magda, ogłosiła, że potrzebują pomocy w różnej formie: od odrabiania lekcji z dziećmi – po wsparcie materialne. Przeszedłem właśnie Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, szukałem swojego miejsca, gdzie mógłbym się zaangażować. Zawsze miałem dobry kontakt z dzieciakami i bardzo je lubię, więc pomyślałem, że zaangażowanie w świetlicy nie będzie takie trudne – i postanowiłem spróbować. Po trzech dniach walki z samym sobą, zdecydowałem się wejść na 10 minut, myśląc, że jeśli będzie to moje miejsce, ten czas wystarczy mi do podjęcia decyzji. I tak się stało!
Sylwia: Trafiłam do świetlicy w 1998r. po “rekolekcjach w życiu”, prowadzonych przez Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego. Przechodziłam bardzo trudny czas w swoim życiu osobistym i najlepszym wówczas dla mnie rozwiązaniem (zamiast zajmować się tylko i wyłącznie sobą) było zrobić coś dla innych. To Ewa, którą znałam trochę wcześniej, zachęciła mnie do przyjścia do dzieciaków. I tak, szczerze mówiąc, przyszłam do świetlicy bardziej ze względu na Ewę niż z miłości do dzieci. To one, znacznie później, tej miłości mnie nauczyły... Kluczowym wydarzeniem, które wpłynęło na moją decyzję o pozostaniu w tym miejscu, był wyjazd na obóz letni z dzieciakami ze świetlicy. Przeszłam tam ciężką “szkołę życia”, ale po wyjeździe zdecydowałam, że zostaję!
Sławek: Trafiłem do świetlicy dzięki Sylwii, która wtedy była jeszcze moją dziewczyną (obecnie jest żoną). Oczywiste dla mnie było, że jeśli Sylwia tam jest, to i ja chcę tam być. Wcześniej, w swojej parafii św. Alberta na Widzewie, prowadziłem grupę oazową, miałem kontakt z dzieciakami, więc świetlica nie była dla mnie szokiem.
Agnieszka: Arek był moim animatorem w czasie Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, prowadzonego przez “Mocnych w Duchu”, i to on zaprosił mnie do świetlicy. Na początku trudno mi było się zdecydować, żeby godzinę swego czasu dać dla bliźniego i w tym zobaczyłam swój egoizm. Ale potem zakochałam się w tych dzieciakach – urzekły mnie swoją autentycznością...
Druga Ewa: Przyszłam do świetlicy namówiona przez przyjaciół ze Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego “Pojednanie”, którzy angażują się w tym miejscu. Początkowo miałam duże opory przed taką pracą, bo trudno nawiązuję kontakty z dziećmi i, prawdę mówiąc, nie lubię się nimi zajmować. Kiedy jednak okazało się, że wolontariusz w świetlicy nie musi prowadzić zajęć z dziećmi, a może na przykład wykonywać prace porządkowe – zaczęłam przychodzić.
Z jakimi problemami zetknęliście się w Waszej pracy z tymi dziećmi?
Sylwia: Kiedy w zeszłym roku wyjechaliśmy razem na obóz, poszłam z najmłodszymi dziewczynkami pod prysznic i nagle... wybuchła straszna afera! Jedna płacze, histeryzuje, tupie, chce wybiegać – zbaraniałam. Potem dopiero zrozumiałam, że ona nie wie, co to jest prysznic. Boi się, że to jej zrobi krzywdę, więc ucieka. Mówię: “Zobacz, woda jest ciepła, sprawdź ręką, teraz nogą. Przyjemne?”. Powoli przestała się bać. Nie zapomnę nigdy pytań dziecka na takim wyjeździe: “Jak to, każdy będzie miał swoją kołdrę? Ja też będę miał swoją kołdrę? I naprawdę każdy będzie miał własne łóżko?”. Niestety, one wszystkie, a jest ich czworo najmłodszych, sypiają pod jedną kołdrą i na jednym łóżku...
Ewa:
W pierwszym roku mojej pracy w świetlicy, a pracuję trzeci rok, dzieci chowały kanapki z poprzedniego dnia. Przychodzę do pracy o trzeciej, a dziecko je kanapkę z serem. “Skąd ją masz?” – pytam. “Schowałam sobie wczoraj pod telewizorem”. Bały się, nie wierzyły, że jutro też będzie co jeść... Teraz takie sytuacje już się nie zdarzają.
Arek: Trzeba też dodać, że na początku w świetlicy ginęło wszystko: od ołówków, do ścinków papieru. Nas to nie dziwiło. Dla pewnego chłopca, który przyszedł do świetlicy, najwspanialszą zabawką był kawałek szkiełka odblaskowego. Innej nie miał...
Sławek: Byliśmy w takim domu, gdzie jest 10 dzieci. Kiedy pierwszy raz tam wszedłem, pomyślałem, że to niemożliwe, żeby to była Polska. To był trzeci świat, jakaś Brazylia... Slumsy – dom do rozbiórki, ściany odrapane, zapach moczu na klatce schodowej, niesamowity brud. Sterty rzeczy na jednym miejscu, nagie dzieciaki biegające po pokojach, wieszające się na drzwiach jak małpki. Jeden kran, wanna w stanie rozkładu, w niej mnóstwo brudnych naczyń. Mama, która nie potrafi zapanować nad tym wszystkim. Krzyk, grający telewizor, dzieciaki ze wzrokiem przylepionym do niego – nie rozumiejące nic, oglądające tylko obrazki. Scena jak z filmu i to jest w Polsce! To było dla mnie zejście do rzeczywistości. Ale niesamowite jest, jak te dzieciaki się zmieniają, jak z takich wrzeszczących dzikusów zmieniają się w przyzwoitą gromadkę, która potrafi się zachować. Kiedy byliśmy na wyjeździe w Jaworkach, gospodyni je bardzo chwaliła. Inne grupy były koszmarne, a nasze dzieciaki przepychały się, kto będzie zmywał i same sprzątały po sobie.
Druga Ewa: Ja akurat miałam kontakt z najmłodszymi, z pierwszakami, i na początku byłam zupełnie zszokowana. Brakowało im wręcz przedszkolnych umiejętności: rysowania, znajomości podstawowych rzeczy – nazw zwierząt, kwiatów. Nie umiały odróżnić: to jest róża, to mak, tylko oba nazywały: kwiat. Podobnie: to jest ptak, ale już nie kura albo wróbel. Niektóre dzieci zaczynające szkołę nie umieją połączyć linią punktów, nie umieją narysować kółka, trójkąta czy pokolorować obrazka. Nie potrafiły przyporządkować przedmiotów do pór roku, w których ich się używa, bo nie znały tych przedmiotów (były to np. łyżwy, sanki, pisanki wielkanocne). Czapkę i szalik jeszcze skojarzyły, natomiast na pisanki powiedziały, że to piłka. Kiedy zaczęłam im tłumaczyć, że to takie jajka, które się maluje – dzieci były zaskoczone – i to nie z powodu żadnego upośledzenia, tylko dlatego, że nikt im tego wcześniej nie pokazał, nie czytał książek, nie nauczył rysować...
Jakie zajęcia proponuje dzieciom świetlica, że chcą do niej przychodzić?
Ewa: Czas pobytu w świetlicy podzielony jest na dwa bloki. Od 15°° do 17°° dzieci mają obowiązek odrabiania lekcji albo nadrabiania zaległości. Jest to czas, kiedy dzieciak chodzący do przedszkola, a nie znający kolorów, może ich się nauczyć kolorując obrazek. Bardzo chętnie to robią. Rozwiązują zadania, piszą dyktanda. Część, zgodnie z dyżurami, szykuje dla wszystkich posiłek. O 17°° siadamy do posiłku. Po jedzeniu dzieci uczestniczą w zajęciach grupowych o różnej tematyce – plastycznych, muzycznych, sportowych (basen, tenis stołowy), terapeutycznych i ewangelizacyjnych.
Sławek: Nasze posługiwanie w świetlicy to nie tylko 4 godziny, ale chodzimy również do domów, spotykamy się z nauczycielami bądź kuratorami dzieciaków. Organizujemy wyjazdy wakacyjne, wyjścia do ZOO, parku, sali zabaw – Figloraju.
Agnieszka: Dla nas ważne jest też otwarcie naszych podopiecznych na sakramenty. Niektórzy wolontariusze zostają chrzestnymi, bo nie wszystkie dzieci były wcześniej ochrzczone. Rok temu poszła do chrztu mała grupka, w tym roku było ich już więcej. I to jest początek innego kontaktu z dzieciakami. To niesamowite doświadczenie, jak Bóg działa przez sakramenty! Ja jestem poruszona zmianą po sakramencie chrztu, np. w zachowaniu dziecka w kościele. Nie ma już targania, szarpania się, wiercenia...
Ewa: Dla mnie bardzo ważny był wymiar ewangelizacji w świetlicy. Dzieciaki odprawiały pierwsze piątki miesiąca, naprawdę prawie 90% to robiło – wszystkie chodziły do spowiedzi i na Mszę. W Poście co tydzień prowadziliśmy Drogi Krzyżowe. Dzieciaki włączały się same: w niesienie krzyża, śpiew, czytania – do tego stopnia, że płakały przy niektórych stacjach. Tak się wzruszały np. przy spotkaniu Jezusa z Matką...
W tym roku byliśmy 10 dni na wyjeździe. Mieliśmy pomysł, żeby zrobić z dziećmi 10 przykazań Bożych. W pierwszy dzień rozważaliśmy przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Przyszła nam myśl, że swoją miłość do Pana Boga możemy wyrazić poprzez spontaniczną modlitwę prośby, dziękczynienia, uwielbienia i przeproszenia. Zaczęliśmy, a dzieci niesamowicie się włączały. I później tak zostało, że codziennie “pogodny wieczór” wszyscy razem kończyliśmy wspólną modlitwą i Apelem Jasnogórskim. Pewien chłopiec, który chodzi do szkoły specjalnej, modlił się: “Przepraszam Cię, Panie Jezu, za to, że bluźniłem” (choć nikt nie słyszał, że on bluźni). Inna modlitwa dzieci: “Prosimy Cię, Panie Jezu, żebyś pomógł starszym chłopakom się poprawić”, “Przepraszam Cię, Panie Jezu, że kradłem”.
Agnieszka: A tak pośrednio, to nie byłoby tu tej świetlicy, gdyby nie to, co dzieje się pomiędzy nami – tym my te dzieci uczymy. Możemy mieć głowy obsadzone teoriami wychowawczymi czy wiedzą, jak ewangelizować, a tak naprawdę to one patrzą, jacy my jesteśmy dla siebie nawzajem, jak wierzymy, jak to wygląda w prawdziwym życiu...
A czego te dzieci nauczyły Was?
Beata: Kiedyś na koloniach dziewczynka, która miała wszy, położyła się obok mnie na poduszce, bo chciała się przytulić. W pierwszym momencie przestraszyłam się, ale po chwili przemogłam się i przytuliłam ją. Wtedy zrozumiałam, co to jest miłość – gdy kocha się człowieka, to razem z jego wszami. Czyli całego, takiego jaki jest...
Sławek: One uczą kochania, przyjmowania innych, otwierania się na nich. Praca z nimi powoduje, że człowiek zadaje sobie dużo pytań. Głębszych, duchowych: o sens życia, o pracę, o to, jak powinna funkcjonować rodzina, jak pomóc dziecku, które nie potrafi czegoś zrobić – odrobić lekcji czy zawiązać bucika. Dzieci wymagają jasności mówienia, trzeba nauczyć się jasno i wyraźnie komunikować, potrzeba im naszej stanowczości. Dla mnie jest to cenne doświadczenie, jak w przyszłości być dobrym ojcem.
Ewa: Tym dzieciom zawdzięczam to, że stałam się człowiekiem, którego serce z kamiennego stało się miękkie. Zawdzięczam to dzieciakom, przede wszystkim tym z “trudnych” domów, z trudnych rodzin, bo one uczą kochać – to znaczy być dla innych, bardziej myśleć o innych niż o sobie. Umieć skonfrontować się z tym, że mnie się marzy nowa para butów, a to dziecko nie ma światła w domu, bo mu właśnie wyłączono elektryczność. I opowiada, jak bardzo trudno wieczorem zasnąć w pokoju, w którym jest nadymione od świec. I jak to “dołujące” siedzieć cały wieczór przy świecach, kiedy mało co widać, bo ich też nie ma dostatecznie dużo. To bardzo porządkuje kwestię tego, co mam a czego nie mam, po co mi to, ile mi potrzeba... A co najważniejsze – te dzieci są naprawdę bardzo, bardzo wdzięczne. One umieją kochać! Jak zobaczą, że człowiek jest smutny, to przyjdą i zatroszczą się, bo są naprawdę bardzo wrażliwe, dlatego tak łatwo je zranić, jeśli kogoś pokochają.
Jakie są obecnie największe potrzeby świetlicy? Czego Wam brak, byście lepiej mogli zatroszczyć się o swoich podopiecznych?
Ewa: Zależy nam na ludziach, którzy zechcą poświęcić chociaż 2 godziny raz w tygodniu, przyjdą i powiedzą: “Mam dwie ręce, chcę pomóc”. Nie muszą umieć pracować z dziećmi, mogą pojechać złożyć gdzieś w naszym imieniu podanie, pojechać z dziećmi do ZOO. Potrzeba studentów lub licealistów, którzy pomogliby siedmiolatkowi odrobić lekcje, nauczyć go matematyki. Są też przygotowane prace, do których wystarczy usiąść z dzieckiem, bo tam jest napisane, co z nim robić i jak. Potrzebna jest osoba, która by pomagała w szykowaniu kanapek, zrobiła zakupy lub posprzątała dokładniej, bo wiadomo, że dorosły zrobi to lepiej. Nie da się równocześnie ogarnąć trzech pomieszczeń i czterdziestu dzieciaków na tyle, żeby któregokolwiek nauczyć czegoś tak do końca. Potrzeba indywidualnego kontaktu. Świetlica z radością powita anglistę, studentów fizyki i prawa, ludzi twórczych, wierzących, z dobrą wolą, chętnych do pracy społecznej w Stowarzyszeniu. Wymogiem statutowym jest to, że osoby takie powinny należeć do jakiejś wspólnoty. Oprócz nauczycieli czasami potrzebna jest pomoc prawnika, lekarza, osoby z doświadczeniem w zarządzaniu i księgowość. Potrzebujemy też wsparcia finansowego lub materialnego (sfinansowania jednorazowego atrakcyjnego wyjścia dla dzieciaków, potrzebne są profesjonalne pomoce dydaktyczne do prowadzenia zajęć z dzieciakami).
Rozmawiała: Anna Lasoń-Zygadlewicz
Jeśli ktoś chciałby pomóc – zapraszamy!
Adres: ul. Sienkiewicza 60, 90-058 ŁÓDŹ
Godziny działalności: 15.00 - 19.00
© Szum z Nieba nr 42/2000 oraz 54/2002